Off you go!
Niby jest w kryzysie. Niby - tak mówią niektórzy - należy do historii i już się nie podniesie, skoro eksperymenty, skandale i polityczne prowokacje, będące kiedyś jego domeną, wkroczyły na najważniejsze stałe sceny w kraju. A jednak żyje i rozwija się coraz bujniej. Rośnie w siłę. Polski teatralny off - pisze Dariusz Kosiński w miesięczniku Kraków.
Z teatrem niezależnym, offowym, alternatywnym, czy jak go tam zwać, same są problemy. Problem podstawowy - to sama nazwa. Niby wiemy, o co chodzi: o te wszystkie zespoły, które działają poza instytucjami otrzymującymi na działalność stałe dotacje. Ale przy pierwszej próbie doprecyzowania zjawiska napotyka się problemy.
Wiem, co mówię, bo jestem w trakcie oglądania przedstawień zgłoszonych na pierwszy konkurs na najlepsze przedstawienie teatru offowego The Best Off.
Zorganizowała go Fundacja Teatr Nie Taki, której prezeska Katarzyna Knychalska od lat jest niestrudzoną orędowniczką i promotorką teatrów offowych. Formuła była świadomie otwarta, choć i organizatorzy, i jury, do którego mam zaszczyt należeć, mają oczywiście wyobrażenia, co to jest teatr niezależny. Gdy okazało się, że otrzymaliśmy ponad 240 rejestracji spektakli i zaczęliśmy je oglądać, trzeba było szybko te wyobrażenia weryfikować.
Moje, ale - jak wiem - nie tylko moje, poglądy na temat teatru offowego ukształtowały się pod wpływem dwóch zjawisk, dziś już historycznych: teatru studenckiego lat 70. oraz teatru alternatywnego lat 80. i 90. ubiegłego stulecia. Pierwszy był dla mnie wprawdzie raczej legendą zasłyszaną, bo na obejrzenie przedstawień Teatru Ósmego Dnia czy Teatru 77 nie miałem szans. Ale z drugim spotykałem się bezpośrednio, choćby w czasie znakomitych krakowskich Reminiscencji Teatralnych. Teatr alternatywny jakoś mnie ukształtował, nawet jeśli najważniejszy w tym czasie dla mnie zespół, czyli OPT Gardzienice, się od tego zjawiska dystansował.
Te dwa historyczne, a mocno ze sobą powiązane zjawiska łączyły dwa elementy: krytyczny stosunek do rzeczywistości społeczno-politycznej (nie tylko polskiej zresztą) oraz wieczne eksperymentowanie, uparte poszukiwanie nowych środków wyrazu, języków scenicznych. Mówiąc w uproszczeniu, działał tu zarówno duch KOR-u i "Solidarności", jak i wpływy Jerzego Grotowskiego (nawet jeśli z różnych powodów się od niego odcinano). To one decydowały o "alternatywności" tych teatrów i rozumieniu offu nie jak tego, co pozostaje na marginesie głównego nurtu życia scenicznego (mainstreamu), ale jako tego, co w ten nurt świadomie wchodzić nie chce, bo uważa, że jest brudny, niesie śmiecie, płynie wstecz, a jego betonowe brzegi są ogrodzone drutem kolczastym.
To były piękne czasy i wygodna sytuacja: tam skompromitowani i nietwórczy "oni", a tu "my" - kreatywni, postępowi, wolni artyści. Sytuacja zaczęła się zmieniać na początku lat 90. Pojawienie się teatru Krystiana Lupy, a potem jego uczniów, słynnych ojcobójców, zmiotło dawne dystynkcje bardziej niż upadek komunizmu. Teatr alternatywny znikł w okamgnieniu. Pozostał "off", który jednak coraz bardziej stawał się walczącym o uprawomocnienie marginesem. Ustanawiający "nowy teatr" krytycy i kuratorzy patrzyli na niego z wyższością i czymś w rodzaju politowania, a jeden z najważniejszych zwykł mówić o reprezentujących go zespołach per "teatrzyki". Eksperymentalne niegdyś języki stawały się manierami, ludzie tracili zapał, a choć pojawiali się wciąż nowi i młodzi, to dawnej siły już nie było. Brakowało jej także dlatego, że wielki ruch teatralny narodzony w latach 70. ubiegłego stulecia był ściśle powiązany z kontrkulturą, której klęska - przypieczętowana nową ofensywą globalnego kapitalizmu pod koniec XX wieku - musiała się położyć cieniem na wywodzącym się z kontestacji teatrze.
Często jednak wyobrażenia trwają dłużej niż zjawiska, które je zrodziły. Teatru alternatywnego jako ruchu nie ma jakieś 20 lat, ale gdy mówię "teatr niezależny", wciąż odruchowo myślę o nim. Podejrzewam, że starsi nieco koledzy z jury, gdy mówią "off", równie odruchowo myślą o teatrze studenckim swojej młodości. Tymczasem dziś, jak udowodnił konkurs The Best Off, teatr niezależny to wszystko, co się tak chce nazywać, a jednocześnie - powtórzę - co nie dostaje stałej dotacji na działalność.
Wyznaczniki te, wydawałoby się, są trywialne i dalekie od pożądanej ścisłości. Ale to pozory. First things first - więc zacząć trzeba od dotacji, a właściwie jej braku. Sytuacja jest złożona i odmienna dla poszczególnych zespołów. Niektóre dostają stałe wsparcie od władz miasta, regionu czy jakichś organizacji społecznych. Niektóre działają przy innych instytucjach, przede wszystkim domach, klubach czy centrach kultury, które przeznaczają na ich działalność pewną stała kwotę. Są i takie, których członkowie pracują niemal za darmo albo wręcz utrzymują teatr z własnych pieniędzy. Brak stałej dotacji oznacza więc zawsze brak nie tylko profitów, ale i częściową lub całkowitą niemożność utrzymania się z działalności teatralnej. A zatem off robiony jest z innych powodów. Nie chcę wchodzić w cały ich wachlarz, bo motywacje ludzkie są rozmaite. Nie chcę też idealizować i budować wizerunku "świętych ofiar sztuki". Niemniej teatr ten tworzą ludzie, którym ta praca nie zapewnia wielkich dochodów, prestiżu ani popularności. Ba, raczej przynosi troski, a często wykonywana jest jako zajęcie dodatkowe, kosztem czasu wolnego, rodziny itd. Co znaczy, że jest w niej coś takiego, co dla tych ludzi ważniejsze od zabiegania o to, co dzisiejszy świat wciska nam jako wartość na każdym billboardzie: bogactwa, sławy, pozycji. Czym to jest: pewnie tyle odpowiedzi, ilu ludzi. Może nawet niektórzy z nich nie umieliby odpowiedzieć. Ważniejsze, że jest grupa ludzi, która oddaje swój czas oraz niemało sił i środków - teatrowi. Dla tych, którzy odruchowo nie zgadzają się z hierarchiami obowiązującymi w świecie glamouru i celebrytów, wsparcie; dla tych, którym wydaje się, że świat glamouru i celebrytów jest jedynym prawdziwym - kłopot, zadra, zaskoczenie. I tu ważny punkt: tego zaskoczenia właśnie nie daje już teatr mainstreamowy. Co z tego, że ma Lupę, Warlikowskiego i Strzępkę, skoro aktorzy tych teatrów znani są z reklam i życiową postawą unieważniają alternatywność teatrów, które współtworzą? Trudno uwierzyć w antyliberalne pomruki i duchowe męki, kiedy mruczący za chwilę uśmiecha się do ciebie z reklamy, a umęczona promienieje w popularnym serialu. Może off i stracił nieco na eksperymentalnym nowatorstwie, ale na autentyczności zaangażowania - nie.
Kryterium drugie - offem jest to, co za off się uważa - jest tautologiczne i może wydać się niemądre, ale po obejrzeniu tych wszystkich spektakli z dwóch ostatnich lat nie mogę z niego zrezygnować. Jasne: były przypadki, że protestowałem. Bo niby dlaczego offem ma być prywatny warszawski Teatr Palladium przygotowujący tradycyjne przedstawienia o dość kiczowatej estetyce. Albo dlaczego mają być offem przyzwoicie wyreżyserowane i zagrane przez zawodowców kameralne dramaty bulwarowe? Albo co z offem mają wspólnego szlachetne w zamiarze, ale artystycznie amatorskie inscenizacje tekstów dramatycznych lub popisy szkół tańca dla starszej i młodszej młodzieży? I nawet pomyślałem, że to proste - jest konkurs, więc się zgłaszamy. Ale potem przyszło mi do głowy, że to nie tak, bo w tym konkursie nie ma nagród finansowych. Stoi więc za tymi zgłoszeniami inna motywacja. I przypomniało mi się, jak wiele lat temu w mieście, do którego wtedy przeniosłem się z Krakowa, założyłem w domu kultury zespół teatralny. Sami amatorzy: licealiści i ja - historyk teatru bez doświadczenia praktycznego. Ale jedna z pierwszych naszych decyzji brzmiała: będziemy się prezentować jako teatr niezależny, a nie jakieś amatorskie kółko przy domu kultury. Była w tym ucieczka przed upupieniem, ale też coś innego - pragnienie wejścia do legendarnego grona oznaczonego marką niezależności.
Tego nie wolno lekceważyć, choć jest słowami trudno uchwytne. Ale off to rodzaj odruchowej, wyjściowej postawy przyjmowanej przez tych, którzy nie godzą się z własnym życiem jakkolwiek byłoby udane (choć często nie jest). Którzy nie godzą się ze stanem świata, kraju, miejsca, w którym żyją, jakkolwiek wydawałyby się im one piękne (choć często się nie wydają). I którzy nie chcą teatru, jaki znają, jakkolwiek wysoko go cenią (choć często cenią wysoko), a sami niekonieczne mają pojęcie, jak miałby wyglądać ten teatr "inny" i "nowy" (choć niektórzy, wcale liczni, nie tylko mają to pojęcie, ale potrafią je na scenach pokazać). To mi się wydaje w postawie offowej najważniejsze i najcenniejsze. Ten krok "na bok", krok "poza" albo "poza" pozostawanie choćby mentalne (trudno żyć cały czas "poza"). Teatr ma dla takiej postawy wartość szczególną, bo on sam dziś jest jakoś "poza", więc daje miejsce, w którym nie tylko można być, ale i wspólnie działać, robić coś - i to długofalowego - poza głównym nurtem życia.
Zdarzyło mi się spotykać artystów znanych teatrów kontrkulturowych z lat 60. i 70. Tych legendarnych, takich jak Odin Teatret albo Bread and Puppet, a także mniejszych, lecz działających w tym samym duchu. Postarzali, z twarzami i ciałami naznaczonymi czasem, wydawali się zjawami z przeszłości albo - co gorsza - kombatantami, którym dla świętego spokoju pozwala się na snucie fantazji o ich wielkich zwycięstwach. Ku mojemu zdziwieniu większość z nich patrzyła na swoje życie pragmatycznie i bez iluzji. Wiedzieli, że rewolucja, na którą mieli nadzieję, się nie dokonała i że żyją na marginesach tego zwycięskiego świata, walcząc codziennie na nowo o to, by móc uprawiać sztukę, której poświęcili życie. Ale właściwie wszyscy, mimo dozy goryczy, przyznawali jedno: teatr pozwolił im zbudować swoje życie tak, jak zbudować je chcieli, dopuszczając tylko tyle kompromisu ze światem, którego reguł nie akceptują, ile jest konieczne dla ich pracy. W jakimś sensie teatr ich ocalił, pozwalając żyć - na offie i na kontrze.
Choćby nie wiem, jak wielu Marków Kondratów mistrzowsko odegrało spektakularne porzucenie teatru na rzecz wytwornego życia, celebryckiej sceny i własnej wygody, dla wielu ludzi jest on czymś naprawdę alternatywnym wobec Społeczeństwa Spektaklu i dlatego wybierają taką, a nie inną identyfikację. Ten wybór wydaje mi się ważny i już na podstawowym poziomie - wartościowy. W mojej młodości chcąc zająć pozycję niezgody, zakładało się zespół muzyczny i grało muzykę - a jakże! - alternatywną. Dziś alternatywę wchłonął rynek, a prorocy moi z gniewnych lat nie tylko obrastają w puch, ale wciąż o tym śpiewają na przeróżnych festynach. Teatr nawet bardzo, bardzo mainstreamowy nie daje ani wielkich pieniędzy, ani sławy, więc mechanizm rynkowy raczej nikogo nie wchłonie (chyba że ktoś przez teatr chce dojść do filmu, telewizji i na "Pudelka" - ale to historia). Można więc tę pozycję "off" zachować, można znaleźć dla niej miejsce w życiu niezależnie od tego, do jak wielu kompromisów zostanie się zmuszonym. Można zatem - duże słowo - ocalić swoje życie.
A skoro już to wielkie słowo padło, to jeszcze cytat - oczywiście z Jerzego Grotowskiego: "Nieustannie stawia mi się pytanie, jak ocalić teatr. A przecież to, o co należałoby spytać, brzmi: jak ocalić siebie?".
**
Dariusz Kosiński
badacz teatralny i performatyk, profesor w Katedrze Performatyki Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie; ostatnio wydał monografię Grotowski. Profanacje (Wrocław 2015) oraz zbiór esejów Performatyka. W(y)prowadzenia (Kraków 2016). Jako krytyk teatralny i publicysta współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym".