Artykuły

Ino po co taki „Hamlet”?

Tych nielicznych, któ­rzy jeszcze chodzą do tarnowskiego teatru — nie z obowiązku, lecz z potrzeby intelektualnej (jak to kie­dyś ujął sam dyrektor-redaktor), zbulwersował zapewne artykuł Krzysztofa Nowaka: Hamlet wmanewrowany („Dziennik Pol­ski” z 15–17 X 1982), który doko­nuje oceny inscenizacji Hamleta w Tarnowie zrobionej przez dyrektora teatru od lat dziesię­ciu, Ryszarda Smożewskiego. W owej recenzji autor wpierw przy­znaje, że był sceptykiem (grunto­wnie to uzasadniając), następnie zaś posypuje sobie głowę popio­łem, autorytatywnie i jak z ra­dością stwierdzając, iż „sceptycy znów dostali po uszach za swą niewiarę” (w domyśle: w talenta pana dyrektora). Tudzież dowo­dzi, że Hamlet „nie doczekał się totalnego potępienia” i „stał się w Tarnowie sporej klasy wyda­rzeniem”.

Owszem należy przyznać, że tarnowska publiczność nie boj­kotuje spektakli Hamleta, co byłoby absolutnym dowodem „to­talnego potępienia”. Zważmy je­dnak, że ta sama (w części) pu­bliczność waliła drzwiami i oknami na Wejście Smoka, choć na ekranie widać tylko chałę i kicz. Zresztą, o ile pamiętam, na premierze Hamleta bynajmniej kompletu nie było. Ale były bra­wa, gromkie brawa, które już zu­pełnie zdumiały mnie i może je­szcze kilka osób na sali. Bo cóż…

Zobaczyliśmy przecież Hamle­ta — curiosum w skali chyba światowej. Odartego z kluczowych partii (np. gęsto pocięte monologi „Być albo nie być” i „O jakiż nędznik i nikczemnik ze mnie”), pełnego budzących zdziwienie po­mysłów naczelnego inscenizatora (chociażby pantomima Hamlet — Ofelia), ukoronowaniem których był finał, kiedy to Fortynbras da­je forsę Duchowi i Horacemu. Warto może zapytać: jakie miej­sce w tekście, choćby najdrob­niejsza wzmianka u Szekspira, skłoniły reżysera do takiej inter­pretacji? Jej dowolność ma bo­wiem granice — Smożewski popełnił nonsensowne nadużycia chyba tylko po to, by przejść do historii. Wbrew temu, co pisze Nowak, reżyser zgwałcił tekst, aby w trudzie i: męce zrobić Hamleta tu i teraz. A wyszedł mu spektakl tylko oparty na mo­tywach z Szekspira.

Ogromne cięcia, jakie zastoso­wał inscenizator wobec monologów (niezbędnych dla pełnego zrozu­mienia złożoności psychiki Ham­leta), nie są odwagą lub też wy­nikiem koncepcji przedstawienia, są efekciarskim, prowokującym gestem, mówiącym, że Smożewskiemu wolno wszystko. A tak jest. Od 10 lat Smożewskiemu wol­no robić w teatrze wszystko. Nie od dziś wiadomo, że umie on zje­dnywać sobie krytykę, ewentual­nych przeciwników niszczy, choć słowem, ale niszczy. Może dlate­go Nowak zrobił unik i znalazł sens w reżyserskim pomyśle. Uzasadnia go pilnie i wszystko by­łoby dobrze, tylko na scenie tego sensu nie widać! Po prostu go nie ma. Jest chaos, skróty w tek­ście takie, że Szekspir w Strat­fordzie się przewraca (zresztą skróty są domena Smożewskiego, że przypomnę Merimee „Przesąd zwyciężony albo zwycięstwo przesądu”, który z Merimee nie­wiele ma wspólnego), wściekła nuda i fatalna gra całego, bez wyjątku, aktorskiego zespołu.

Bez wyrazu recytują panie i panowie aktorzy swoje kwestie — jedni wyraźniej, inni mniej. Je­szcze, gdyby grali solidnie, może nie byłoby klęski, tylko porażka. Ale przewidująco nawoływał Ma­rek Stremecki w swoich recen­zjach w „TeMI” roku 1981: „nie grajmy Hamleta”, w ogóle nie grajmy klasyki, bo jest ona tylko pretekstem dla Smożewskiego, który zawsze uaktualnia, sprowa­dza do tego, co jest dzisiaj, jak­by nigdy nie było innego świata i innych systemów wartości. A tak już bez moralizowania: żeby grać Hamleta, żeby grać kla­sykę, trzeba mieć dobry i równy zespół. To już pół sukcesu. Zły reżyser i słabi aktorzy — a tak było w Tarnowie — dają razem wynik nietrudny do przewidzenia, Stremecki takim znowu jasnowi­dzem nie jest!

W Hamlecie nawet Paweł Korombel (Hamlet), aktor, które­go darzę dużą sympatią, grał sła­bo, nierówno, tylko momentami przypominając, że w Tarnowie jest najlepszy. Inni — Mirosław Gawlicki (Klaudiusz), dobry w Emigrantach, tu — jak trafnie zauważył Nowak — jest „chao­tyczny” gra bez jasnej koncepcji. A granicę przyzwoitości i „średniego, zakliczyńskiego poziomu” przekroczył Zbigniew Kłopocki, którego Bóg obdarzył tak fatalną dykcją, że aż dziw bierze, iż wy­brał ten właśnie zawód. Dlatego dziwię się Nowakowi, że uważa go za „chwilowo interesującego”, a już zupełnie nie rozumiem in­nego recenzenta, Marka Stremeckiego, który w „TeMI” (nr 8/119, 19 VI 1982r.) napisał: „Poloniusz Zbigniewa Kłopockiego przełamał stereotyp traktowania tej postaci jako osoby groteskowej (…). Od roli Czepca w Weselu przed ponad 2 laty ta drugie dobre ob­sadzenie tego aktora”. Nawet je­żeli to prawda — dwie dobre ro­le na 2 lata, zważywszy ilość sztuk, w których występuje Kło­pocki, stanowi niezmierny suk­ces i znak, że aktor ten umie się… koncentrować!

Muszę się dziwić, bo cóż in­nego mogę powiedzieć sza­nownym pp. krytykom? Prowincjonalna krytyka, jak żad­na inna, nie jest suwerenna. Cóż ma zrobić krytyk Stremecki, je­żeli jest jedynym krytykiem w jedynej w Tarnowie gazecie, a w mieście jest jeden teatr? Musi znajdywać w każdej, choćby ab­surdalnej propozycji teatralnej, parę „pozytywów”, bo inaczej czynniki wyższe zarzucą mu de­strukcyjną robotę i odciąganie widza od teatru. Oj, ciężka dola krytyka na prowincji, ciężka. Ist­nieje jednak coś takiego, jak pro­sta uczciwość, która nie cierpi kompromisów. Taki Hamlet to anty-Hamlet, to kompromitacja teatru, a że nie doczekał się to­talnego potępienia! — cóż, jesteś­my i pozostaniemy prowincją.

Zjawisko akceptacji bzdury ma zresztą wymiar wykraczający po­za prowincjonalny kontekst, jak zauważył Gombrowicz: „ów przy­mus uwielbienia jest parafiańszczyzną, a także prowadzi do za­kłócenia proporcji pomiędzy na­mi a światem (czyli rzeczywisto­ścią); a także jest najeżony kom­pleksami i rodzi głupstwa, kłam­stwa, pretensjonalność, lecz co więcej, i co najważniejsze, nie umiemy dość stanowczo wzgar­dzić tandetą, ponieważ jest, nasza, i to czyni nas bezbronnymi wobec tandety, musimy przystoso­wywać się do naszego wyrazu nawet wówczas, gdy on nie umie nas wyrazić”.

Nie wierzę, rzecz jasna, w sku­teczność swoich słów. One nic nie zmienią, ale zmusił mnie do napisania ich Nowak i ogólny szum, jaki robi siei wokół Hamleta. Po prostu miał Hamlet w prasie dwie recenzje, obie przecież pochlebne, obie niezmier­nie mądre, lecz nieprawdziwe. Miał jeszcze trzecią. W telewizji. W Kronice Krakowskiej Krzysz­tof Miklaszewski swoim zwyczajem zakończył mocnym akcentem, cytując Eugeniusza Fulde, sławnego kiedyś krakowskiego aktora: „Hamleta można grać wszędzie, nawet nago i na strychu, ino po co?” Tylko bóg-Smożewski odpowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji