Artykuły

Kolonio karna wróć...

Dlaczego "Kolonia karna"? Dlaczego Kafka odwrócony do góry nogami?

Dlaczego tak dramatyczna inscenizacja? Tak obraźliwa?

Najnowszemu przedstawieniu w bielskiej Banialuce - jeśli się je zdoła przetrwać - nie można nie zadawać pytań. Także ono samo, prowokacyjnie i natarczywie próbuje się od nas dowiedzieć, co właściwie - jako zasada określająca naszą rzeczywistość - bardziej nam odpowiada: terror zaopa­trzony w fascynująco precyzyjne narzędzie wymiaru sprawiedliwości czy swojski, bazarowy chaos nagle spadających z nieba wolności i demokracji. Łatwo - pytając w ten sposób - otrzeć się o banał, łatwo w teatrze zagubić sens artystyczny.

"Kolonii karnej", na szczęście, nic takiego nie grozi. Przede wszystkim dzięki wyjątkowej sprawności reżyserskiej spektaklu, realizującej przemyślaną koncepcję całości. Piotra Tomaszuka nie trzeba oczywiście przedstawiać, jest reżyserem znanym i uznanym. Jego bielska "Kolonia karna" nie powtarza wprawdzie sukcesu słynnego "Turlajgroszka", należy też do zupełnie innego kręgu teatralnej estetyki, ale jest - jak "Turlajgroszek" - bardzo precyzyjnie zbudowana i konsekwentna.

Pomysł przeniesienia na scenę mrocznego opowiadania Kafki wspiera się na udanej rekonstrukcji upiornej Kafkowskiej machiny tortur projektu Miko­łaja Maleszy. Imponująca konstrukcja z drewna wyposażona jest we wszystko, co niezbędne dla prawidłowego wykonania wyroku. Nakładają się więc na nią: "łóżko", "rysownik" i najważniejsza "brona" wypisująca szeregiem stalowych igieł wyrok na ciele skazańca. A także konieczne akcesoria: filcowy klin wpychany skazańcowi w usta, by przeszkodzić krzykom i roz­gryzieniu języka, rynny odprowadzające krew, łańcuchy do przytroczenia rąk i nóg. Doskonała funkcjonalność każdego szczegółu. Machina od pier­wszego momentu koncentruje naszą uwagę i pozostaje istotnym, plasty­cznym medium treści przedstawienia. Jej bryłę otaczają półkolem kawiar­niane stoliki - miejsce dla widzów, wśród których zasiada także orkiestra grająca nastrojowe walce i melodie teatrzyków ogródkowych. Muzyka - jak wszystko w tym spektaklu - jest jawną prowokacją, radośnie uzupełnia wywody na temat doznań skazańca, który przez dwanaście godzin będzie odcyfrowywał tekst wyroku własnymi ranami. "Szanuj swego zwierzchnika" brzmi nauka dla skazanego za nieposłuszeństwo. Znacząca przestrzeń "Kolonii karnej", z pomnikiem sprawiedliwości w cent­rum, rozciąga się na planie trójkąta pomiędzy figurami oficera (Eugeniusz Jachym), skazańca (Jan Chmiel) i podróżnego (Ryszard Sypniewski). Bohaterowie nie dramatu - lecz paraboli. Figurami są w tym stopniu, w jakim przerysował ich działania i sens obecności na scenie reżyser. Skazaniec nie jest niczym więcej niż bezmyślną, nieludzką górą mięsa. To świetna rola Chmiela, który konsekwentnie, naturalistycznie drąży przypisaną mu tępotę i bierność, z kulminacyjną sceną, gdy igły dosięgają jego ciała, wyzwalając potworny, zwierzęcy ryk - istne studium fizjologii strachu. Podróżny, wycięty z żurnala, z obcości i nieobecności, zagłębia się - każdym szerokim gestem, każdym grymasem - w sztuczność. Papierowy człowiek "z zewnątrz" czy rozumiejący cokolwiek z tego, co widzi? Manieryczna gra Sypniewskiego, niemal zupełnie odciętego od emocji, jest mocno drażniąca, ale też intryguje. Tworzy dystans i trafny teatralnie kontekst kolonii, jej ozdobną ramę. Oficer - wzór żołnierskiej gotowości i subordynacji, witalny, aktywny, to jedyna postać świadoma porządku rzeczy w kolonii. Duchowy spadkobierca idei dawnego komendanta - twórcy machiny, szuka w podróżnym sprzymie­rzeńca przeciw wrogom procedury tortur. Pozostaje wierny zasadzie: "wina jest zawsze niewątpliwa". Jednak jego długie monologi objaśniające funkc­jonowanie machiny, przywołujące minione czasy celebrowanych egzekucji odsłaniają adramatyczność tekstu i inscenizacji - najpoważniejszą chyba słabość spektaklu.

Podróżny ostatecznie mówi: "nie". Oficer uwalnia skazańca, zastępuje tekst poprzedniego wyroku nową sentencją: "BĄDŹ SPRAWIEDLIWY". Wyzy­wająco długo trwa scena obrysowania jaskrawym konturem trzech planów. Oficer - rozbierając się powoli, kładąc się na "łóżku" - patrzy nieustępliwie, prosto w oczy podróżnemu, który w tym samym czasie cofa się, rozkłada ręce, nieruchomieje. Skazaniec, we własnym rytmie, ubiera się - przymierza buty oficera, cieszy się zdobyczą. Machina po raz drugi ożywa, krzyk oficera zlewa się z wyciem skazańca. Wewnętrzna przestrzeń czarno-białych, drastycznie uproszczonych schematów ujawnia niepokojące napięcia, re­lacje i wieloznaczności. Kafka jest tylko pretekstem do stawiania w spektak­lu aktualnych pytań.

Rozświetlone za naszymi plecami umowne pomieszczenie herbaciarni z upozowaną, stylową barmanką (bardzo dobra Irena Wosatka) łagodnie, naturalnie rozprasza sens poprzedniej sceny, otwierając nowe miejsce gry. Piwo, pieniądze, lekka muzyka - relaksujący klimat rodzajowego obrazka. Barmanka - za drobną opłatą - demonstruje podróżnemu grób dawnego komendanta ukryty pod ladą, ozdobiony sztucznymi kwiatami i sznurem kolorowych choinkowych lampek. Popiersie komendanta o wyraźnych rysach oficera to jeszcze jeden emblemat przysłowiowego, odpustowego kiczu.

I wreszcie świetna scena finału rozpisana na dwa głosy. Skazaniec - szarpiąc podróżnego za rękaw: "twoje buty - mój płaszcz". Podróżny - dając skazańcowi kilka monet: "twoje buty, twój pieniądz - mój płaszcz". Skazaniec - nachalnie, towarzysząc podróżnemu do wyjścia: "twoje buty - mój płaszcz". Zostajemy, a towarzyszy nam pogodnie orkiestra, z tym najważniejszym, choć nie jedynym pytaniem: co lepsze?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji