Gdyby Handel spotkał się z Bachem...
Co by było gdyby udało się spotkać Handlowi z Bachem? Za ich życia nigdy do tego nie doszło, ale na scenie wszystko jest możliwe, nawet z parowiekowym opóźnieniem. Dramaturg ma pod tym względem nieograniczoną władzę. Może komponować odległą rzeczywistość wedle własnego wyobrażenia. Skorzystał z tego prawa zachodnioniemiecki pisarz Paul Barz (rocznik 1943). Mając w swoim dorobku kilkadziesiąt słuchowisk i książek z zakresu historii kultury, zdecydował się na swój pierwszy sprawdzian teatralny.
W tym samym roku 1984, w którym ukazała się jego imponująca monografia poświęcona Bachowi i Handlowi, napisał sztukę pt. Mogliche Begegnung (Możliwe Spotkanie). Widać nie chciał się jeszcze rozstać z epoką i kompozytorami. Pierwsza prezentacja odbyła się w Berlinie Zachodnim w styczniu roku 1985. A po roku z okładem zaanonsował polską prapremierę Teatr Współczesny w Warszawie. Jest to jednocześnie, jak czytamy w programie, pierwsza inscenizacja poza niemieckim obszarem językowym. Po obejrzeniu przedstawienia z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że warto było śpieszyć się z pokazaniem tej nowości naszej widowni.
"Kolacja na cztery ręce" - tak brzmi polski tytuł sztuki w przekładzie Jacka St. Burasa - ma charakter kameralny. Zachowuje jedność miejsca. Wszystko rozgrywa się w apartamencie hotelowym, do którego Handel zaprasza Bacha po ceremonii przyjęcia tego ostatniego w poczet członków Towarzystwa Nauk Muzycznych.
Przy biesiadnym stole zasiadają dwaj panowie w perukach. Dialog kompozytorów odbywa się nie tyle przy akompaniamencie muzyki (tej jest niewiele), co permanentnego ucztowania. Sztuka jest rozpisana na trzy głosy, bo poza antagonistami występuje jeszcze totumfacki Handla, Jan Krzysztof Schmidt.
"Kolacja na cztery ręce" należy do atrakcyjnego gatunku, który sięga do biografii wielkich ludzi, próbuje przybliżyć ich osobowości, pokazać ich barwność, na którą składa się nie tylko twórczość, ale charakter, temperament i najzwyczajniejsze ludzkie słabości. Tego rodzaju sztuki wymagają świetnych aktorów. W warszawskim przedstawieniu ten warunek został spełniony. Reżyser Maciej Englert wypatrzył sobie doborową trójkę. I mamy prawdziwy koncert na trzech aktorów, trzy postaci, w których odnajdujemy pełną prawdę psychologiczną.
Czesław Wołłejko jako Handel wspaniale puszy się od samego początku, pokazuje swoją wyższość światowca nad skromnym kantorem lipskim (ach, jak on wymawia ten tytuł i jak obaj panowie nawzajem przekręcają swoje nazwiska, że niby tak mało znane). Daje prawdziwy popis biesiadowania i słownego niszczenia przeciwnika za pomocą całej gamy tonów i półtonów.
Mariusz Dmochowski jako Bach pozostaje w pierwszej części przedstawienia niby w cieniu kolegi. Rzadko dochodzi do głosu, je i pije skąpo, ale gra samą swoją obecnością. W drugiej części następuje wyraźna zmiana ról. Pierwsze skrzypce przejmuje Bach.
Handel - Wołłejko odkrywa teraz przed nim swoje prawdziwe karty. Daje cudowne studium zazdrości i zawiści, a jednocześnie podziwu dla wielkiego Mistrza. Obnaża uczucia, które dręczyły go przez całe życie i oddaje swoisty hołd geniuszowi Bacha. Dialog jest potoczysty. Nie ma nic z patosu, górnolotnych wyznań. Dąży do ujawnienia tego, co kryje się pod pozorami, powierzchownymi sądami, maską. Obaj kompozytorzy w czasie tej długiej kolacji odkrywają swoje prawdziwe twarze. Czynią to w lekkim tonie, zajęci z równą pasją winem, przystawkami i daniami, co charakterystyką twórczości własnej i kolegi.
Reżyser Maciej Englert panuje nad tymi wątkami: przyziemnym i duchowym, które przenikają się, przeplatają, kontrapunktują jak w dobrze zbudowanym utworze muzycznym. W celnych kontrapunktach ogląda się z wielką przyjemnością tego trzeciego - Henryka Borowskiego, który nie tylko usługuje, ale i dogaduje w duchu odbrązowiania i uznawania prawdziwych wartości.
Tego rodzaju skromne sztuki bez wielkiej akcji jak "Kolacja na cztery ręce" stwarzają szansę roztoczenia całego kunsztu aktorskiego i tak też się stało. Teatr Współczesny wystawia ją na swej jedynej scenie, którą, z konieczności (po utracie sali przy Czackiego) musi traktować raz jako dużą, raz jako małą. Tę ostatnią wyróżnia rozpoczynaniem przedstawień o 19.15. Na szczęście określenie "mała" nie dotyczy poziomu.