"Słoneczniki"
Zawód recenzenta teatralnego, jak wszystkie inne, a może nawet bardziej, staje się dzisiaj ezoteryczny, jego adepci musza być wtajemniczeni w szczególny żargon, muszą używać namaszczonych terminów, które laikom mogą się wydawać pleonazmami pozbawionymi treści, a nawet sensu, musza operować językiem uczonym, zapożyczonym z filozofii, metafizyki, logiki, semantyki czy nawet geometrii. Czy czytelnicy wybaczą recenzyjkę spod pióra ignoranta, który chociaż nie uchwycił ani wertykalnej konstrukcji tej sztuki, ani jej transcedentalnego układu, ani płaszczyzny, na której się akcja rozwija, ani instrumentalizacji przeżyć jej bohaterek, uważa "Słoneczniki" za udaną sztukę kameralną i dobrze zagrana przez trzy panie - Jadwigę Domańską, Janinę Katelbach i Janinę Sempolińską.
Sztuka to doskonała na nasze ubogie scenki, nie wymagająca ani dekoracji, ani przestrzeni, na które nas nie stać.
Oryginalność polega na braku mężczyzny: występują tylko trzy kobiety, matka, córka i służąca, indywidualności różne, które łączy jedna, wspólna cecha: wszystkie trzy kochają się w Tadeuszach - i symetria zostaje usankcjonowana potrójnym finałem małżeńskim. Osobistością centralną jest matka, która wyczekawszy 16 lat na powrót niewiernego amanta (może nawet nie amanta lecz adoratora) przygotowuje wreszcie kawę, kawę i pierniczki na jego zapowiedziany przyjazd, lecz amant się nie zjawia. Zwierzenia matki wypełniają akt I. Dowodem talentu aktorki i p. T. Lisiewiczowej, lwowianki więzionej w Rosji nad Peczorą, jest, że potrafi tym błahym epizodzikiem przykuć wybornie przez 3 kwadranse naszą uwagę.
W drugim akcie - akcja przybiera na tempie, głównie dzięki wynalazkowi telefonu: za jego pośrednictwem trzej Tadeusze - Uszek, Tadzik i pan Tadzio - zbliżają się do nas, nabierają kształtów realnych, niemal jak niewidzialna orkiestra czy chór zjawiają się na scenie. Rezolutna córka, która zamiast dręczyć swego Tadzika bezgraniczną miłością, wodzi go za nos i daje mu bajeczną szkołę na przyszłego polskiego nowoczesnego męża, tzn. przerażonego i ślepo posłusznego pantoflarza, ujmuje smutne sprawy sercowe mamy w swoje ręce i tak (głównie telefonicznie) może się dokoła nich zakręcić, że gdy kurtyna zapada jesteśmy pod wrażeniem, że to ona uwiodła starego uwodziciela.
Akt III wszystko wyjaśnia: "happy end" dookoła - każda z pań poślubia swego Tadeusza, wszystkie szczęśliwe, zakochane. Ten akt jest zresztą najsłabszy.
Panią Lisiewiczową czeka kariera Zapolskiej: ma nerw sceniczny, dużo smaku, nigdy nie wpada w trywialność, płaskość czy sentymentalizm. Duży talent obserwacyjny, umiejętność tworzenia postaci: nie tylko trzy kobiety na scenie, ale i trzej mężczyźni za sceną rysują się jak żywi.
Nie ma sztuki bez aktorów, jak nie ma aktorów bez dobrej sztuki: autorzy i aktorzy są zawsze sprzęgnięci jak ubranie i podszewka, jak partnerzy w brydżu, jak Pat i Patachon, jak Dolly Sisters. Sztuka jest doskonała, ale padłaby, gdyby p. J. Domańska i p. J. Katelbach nie opromieniały jej blaskiem swych talentów. Pani D. miała rolę trudniejszą, bardziej niewdzięczną - bo ostatecznie matka jest cichą sekutnicą o podłożu histerii, kobietą w wieku niebezpiecznym, "mielleuse" pod pozorami zacnej wdowy. Dla p. Domańskiej, zawsze młodej i wesołej, pogodnej i wiośnianej, było nie lada poświęceniem zagranie roli podstarzałej i wiedźmowatej histeryczki, niestety częstszej w życiu niż się zdaje - i potrafiła nie tylko zagrać ją znakomicie, ale i pokazać nam jakby odbitą w krzywym zwierciadle ową mityczną "ciocię Andzię", która się wcale na scenie nie pokazuje, a która stanowi klęskę tylu rodzin na świecie. Pani J. Katelbach miała rolę znacznie łatwiejszą, ale zagrała swego podlotka z prawdziwą maestrią i brawurą - zwłaszcza przy telefonie miała partie doskonałe - jakby ekwiwalent arii: "Bo miłość to cygańskie dziecię..." z "Carmen". A że to był jej debiut sceniczny, a przy tym jest bardo ładna i zgrabna, i młodziutka, i różowa, i w akcie II była ślicznie ubrana, więc miała u publiczności bezpłatną klakę i prawdziwe powodzenie.
Zapowiada się jako urocza aktorka do ról pierwszych naiwnych, doskonała wykonawczyni ról komediowych i farsowych. Przepowiadam jej w teatrze nawet większą przyszłość niż jej ojcu w stronnictwie ludowym "Wolność".