Krętacz
Klasyka antyczna nie była tej pory zbyt częstym gościem na scenach lubuskich teatrów. Dotychczasowe premiery z kręgu tego typu repertuaru policzyć można na palcach jednej ręki, z tym jeszcze uzupełnieniem, że wszystkie te próby zapoznania lubuskiego widza z praźródłem teatru jakim był antyk, dotyczyły tylko helleńskiej tragedii. Z antyczną komedią widz zielonogórski nie miał jakoś okazji się zapoznać poprzez własną scenę. Brak ten uzupełnił ostatnio teatr zielonogórski, przedstawiając swej publiczności próbkę komediowej twórczości tym razem rzymskiego autora T. M. Plauta w adaptacji, tłumaczeniu oraz w starannej i dbałej tak o koloryt epoki jak i kontakt ze współczesnym odbiorcą, reżyserii Andrzeja Kruczyńskiego.
Plaut to cała historia europejskiego teatru, protoplasta komedii i farsy, ba, nawet operetki, a jego gloriosus-żołnierz samochwał to postać nieśmiertelna. Korzystali z jego pomysłów najwięksi: od Ariosta i Machiavellego, Goldoniego, po naszego Fredrę, a z bardziej współczesnych Anouilh'a. Znane są związki Plauta z Molierem a nawet Szekspirem, którego "Komedia omyłek" jest przecież przeróbką plautowskich "Braci". W Polsce dzięki krakowskiej oficynie Plaut znany jest już w szesnastym wieku. Dał nam też pierwszą w ogóle polską komedię "Potrójny z Plauta", którą na podstawie jego sztuki "Dzień trzech groszy", napisał w roku 1587 Piotr Ciekliński. Jest autorem z którego twórczości korzystają do tej pory teatry, adaptując i przerabiając niefrasobliwą a często i rubaszną farsę na użytek współczesnych, na ogół nie przynosząc rozczarowania publiczności. Sądzę, że to samo można powiedzieć o zielonogórskiej próbie prezentacji rzymskiego klasyka, sprzed dwóch tysiącleci, który, jak się okazuje, po odpowiednich zabiegach może być nawet miłym przerywnikiem w repertuarze, bez żadnej straty dla ambicji teatru.
Premiera zielonogórska przygotowana "totalnie" przez Andrzeja Kruczyńskiego była udana, artystycznie ciekawa i z całą pewnością może liczyć na długi afiszowy żywot. Przedstawienie przygotowane pod tytułem "Krętacz" jest literacką adaptacją i przeróbką tłumacza dwu plautowskich utworów. Nowy uwspółcześniony przykład tych dwu fars ("Pseudolus" i "Epidicus") dał w efekcie nowy zupełnie utwór, który nie tracąc nic z plautowskiego kolorytu beztroskiej zabawy, prezentuje rzymskiego żartownisia współczesnemu widzowi w wersji niejako odświeżonej, bez żadnej skazy kompilacyjnej fastrygi. Otrzymaliśmy więc sztukę nie tylko ciekawą ale i zwartą dramaturgicznie, o wyraziście zarysowanej akcji i intrydze i co najważniejsze sztukę, która zdała egzamin w scenicznym działaniu, mimo nie najlepszych warunków jakimi dysponuje zielonogórska scenka kameralna. Poza tym można się na niej setnie uśmiać o co zadbał czujny na wszelkie, sytuacje komediowe reżyser, oraz szczególnie dysponowany na premierze zespół aktorski.
Wspomniałem dlatego o dodatkowym utrudnieniu jakim jest szczupła scenka, aktualne "miejsce na ziemi" zielonogórskiego teatru, gdyż w plautowskim "Krętaczu" występuje aż dwanaście osób nie licząc statystów. To duża doprawdy sztuka operować takim "tłumem" bez zakłóceń na posiadanej powierzchni. Wszystko się jednak udało, usterek nie było, była natomiast świetna obustronna zabawa i spontaniczne brawa. Cały zespół grał jak dobrze nastrojony na żartobliwą nutę instrument.
Sztuka dała jednak szczególne pole do popisu Zdzisławowi Grudniowi w tytułowej roli sprytnego niewolnika Epidicusa. Zawsze twierdziłem, że aktor ten najlepiej czuje się w komedii i to właśnie tego typu. Rola Józefa grana przed laty w panarejowym "Żywocie" czy szekspirowski Chudogęba w "Wieczorze trzech króli", kojarzą się w świadomości zielonogórskiego widza zawsze z tym aktorem. Plautowski spryciarz przypomniał coś z tych postać! I pokazał aktora w całej gamie jego aktualnych możliwości. Nie muszę dodawać, że była to najbardziej udana rola w całym przedstawieniu, zagrana przy tym z umiarem tak przecież trudnym do utrzymania w farsie, nie przerysowana a przy tym autentycznie komiczna nie tylko odtwarzanym tekstem. Partnerował mu, wywołując żywiołowy aplauz widowni, Ireneusz Karamon w roli drugiego niewolnika. Jeśli dodamy jeszcze przekomicznego Czesława Kordusa, tercet ten powinien być aplikowany wszystkim cierpiącym na teatralną melancholię.
Podobać się mogli i pozostali wykonawcy, wydobywając z tekstu tzw. sceniczne maksimum: Kazimiera Starzycka w roli Lupy pokazująca widzom czego może dokonać charakteryzacja, Ludwina Nowicka w roli fertycznej Lutnistki, Wiesław Wołoszyński jako stateczny obywatel Simo, Jerzy Glapa w zagranej z werwą roli stręczyciela Pałki, nieco na Nerona upozowany Tadeusz Bartkowiak jako kapryśny kochanek i lekkomyślny syn Kalidor, Henryk Gońda jako Charimus i Józef Michalcewicz w roli komicznego Kucharza. Scenografię do przedstawienia projektowała Janina Ścieszko. Sądzę że możliwości sceny nie były bez wpływu na ten element przedstawienia, na jego scenograficzną i plastyczna inwencję. Chciałoby się jednak czegoś więcej niż nam pokazano, chociażby dowcipu. Uwspółcześniony tekst aż do tego prowokował.