„Aktor”
Aktor — komediodramat Cypriana Kamila Norwida. Reżyseria — Teresa Żukowska. Scenografia: Jan Banucha. Wykonawcy: J. Golińki, Z. Dądaajewski, E. Fetting, R. Moskaluk, B. Wróblewski, K. Łubieńska, W. Ochmańki, T. Rosiński, L. Has, K. Talarczyk, S. Dąbrowski, J. Czerniawski, M. Nawrocki, W. Kosmalska, H. Sokołowska, S. Michalski, M. Dubrawska, P. Baldy, L. Dzieniewicz, J. Skwierczyński
„Źle, źle zawsze i wszędzie
Ta nić czarna się przędzie:
Ona za mną, przede mną
i przy mnie…”
Tak pisał o sobie w Mojej piosnce z górą sto lat temu wielki poeta — Cyprian Kamil Norwid. Ten najnieszczęśliwszy chyba z naszych poetów — zapoznany zarówno przez współczesnych, jak i potomność — nie zaznał nigdy tzw. popularności. I nawet dziś — gdy twórczość jego została właściwie oceniona, gdy odkryto w nim — rewelacyjnego czasem — prekursora współczesnej poezji — byłoby grubą przesadą twierdzenie, że utwory Norwida zabłądziły pod strzechy.
Nie tu miejsce na analizę przyczyn tego zjawiska. Pisać o „niezrozumialstwie” poezji Norwida — argument wielekroć podnoszony — znaczyłoby krzywdzić poetę, który zawarł w swych utworach duży ładunek myśli, celowo unikał łatwizn i pięknosłowia romantycznego warsztatu poetyckiego. Są wiersze Norwida, zadziwiające mistrzostwem formy i głębią treści, oszczędnością słowa, pełne nieoczekiwanych spięć skojarzeniowych. Te będą nam — współczesnym czytelnikom — najbliższe. Ale i w innych, trudniejszych utworach Norwida, w jego poematach, w jego ciekawej prozie — znajdziemy wiele nieprzemijającego piękna, natkniemy się na myśl ubraną w zwięzły poetycki kształt.
Pod jednym wszakże warunkiem: że nie będziemy oczekiwać łatwizny, że dłużej zatrzymamy się przy pewnych partiach tekstu, że zwolnimy niejako tempo normalnej artystycznej percepcji. Otóż to właśnie! O tej różnicy pomiędzy czytaniem a słuchaniem Norwida myślałem oglądając prapremierowe przedstawienie Aktora w wykonaniu zespołu Teatru „Wybrzeże”.
Aktor przygotowany został z dużym — co było wyraźnie widoczne — nakładem wysiłku zarówno ze strony reżysera (Teresa Żukowska), jak i wykonawców. Gra całego zespołu była wyrównana — nieczęste zjawisko na naszych scenach — a niektóre kreacje wprost znakomite, że wymienię choćby świetną w roli hrabiny Helenę Sokołowską, Mirosławę Dubrawską (Nicka), Edmunda Fettinga (Inny), Krystynę Łubieńską (Olimpia), Kazimierza Talarczyka (baron Erazm) i Lucynę Has (Felcia). Spokojna i stonowana scenografia Jana Banuchy.
Jest świetna scena w Czarodziejskiej górze Tomasza Manna, gdy Hans Castorp obserwuje z daleka Mynheer Peeperkorna rozmawiającego z Klawdią Chauchat. Nie słyszy wypowiadanych przez niego słów, widzi jedynie mimikę i gesty wspaniałego Holendra. Hans Castorp, tak jak i całe otoczenie — jest oczarowany. Co za niezwykła osobowość, cóż za rewelacje odkrywa przed słuchaczami niezwykły Mynheer Peeperkorn!
Hans Castrop zbliża się — czar pryska, a może zresztą tym bardziej się wzmaga: demoniczny Holender nie mówi bowiem… nic zgoła! Rzuca luźne, niepowiązane z sobą słowa. Ale za to jak to podaje, w jakiej świetnej oprawie!
Proszę mnie źle nie rozumieć. I Aktor zawiera aż nadmiar treści, pomysłów, starć filozoficznych postaw. Jest tam spory ładunek ironii, szereg sformułowań brzmiących zadziwiająco współcześnie, pomysłów jakby wyjętych z któregoś ze skeczów wystawianych przez zespół „Stodoły” lub „Bim-Bomu” (choćby pomysł z „pistoletem gościnnym”). W zakresie techniki scenicznej jest to — że użyję paradoksalnego sformułowania — jakieś skrzyżowanie Słowackiego z Witkiewiczem i Gałczyńskim.
Niestety arcyniekomunikatywna (dla słuchacza, nie dla czytającego) forma „komediodramy” Norwida sprawia, że słuchacz po pierwszych już paru scenach zaczyna się gubić i że — jak Hans Castorp w odniesieniu do Mynheer Peeperkorna — podziwia jedynie aktorską grę, zewnętrzne gesty i mimikę, przyjmując „na wiarę” niezrozumiałe dlań w większej części potoki pięknie brzmiących zdań.
Nie neguję — rzecz zrozumiała — prawa teatru do poddawania nie wystawianych jeszcze dzieł naszych klasyków próbie sceny. Jest to nawet zaszczytnym obowiązkiem naszego narodowego teatru. Nie wolno jednak przy tym tracić z oczu odbiorcy, teatralnego widza! Czy sztuka o równym stopniu trudności jak Aktor — podana przy tym bez poprzedzającego ją słowa wstępnego, bez komentarza, który wprowadziłby widza w jej problematykę — wystawiona do tego tuż po Kaliguli — ma szansę przyciągnięcia wybrzeżowej publiczności?
Teatr „Wybrzeże” wyrobił sobie — i słusznie — opinię teatru wielkich ambicji, zdobył duży kredyt u publiczności Wybrzeża. Tym więc ostrożniej — nie rezygnując z osiągniętego już poziomu, ale też i nie narażając się na rozminięcie z publicznością — kierownictwo artystyczne tego teatru powinno dobierać swe repertuarowe pozycje.
P.S. Po spektaklu — już w domu — wziąłem do ręki tom poezji Norwida. I przesiedziałem nad nim do późna w nocy, przypominając sobie melodię znanych już strof, odnajdując nowe. Za te chwile jestem szczerze wdzięczny Teatrowi „Wybrzeże”.