Premiera "Śmierci komiwojażera"
- Miller przedstawia społeczeństwo, które ślepo wierzy w wartość pieniądza i sukces materialny - mówi JACEK ORŁOWSKI, reżyser "Śmierci komiwojażera", której premiera odbędzie się w niedzielę, 14 listopada, w łódzkim Teatrze im. Jaracza.
Jacek Orłowski [na zdjęciu] wyreżyserował w Teatrze Jaracza "Śmierć komiwojażera". Głównego bohatera Willy'ego Lomana zagra Bronisław Wrocławski.
Leszek Karczewski: Dramat Arthura Millera opisuje Amerykę lat czterdziestych z jej twardym kapitalizmem. Do współczesnej Polski pasuje to jak ulał. Czyli jesteśmy spóźnieni o 70 lat?
Jacek Orłowski: Chyba tak. Dzięki temu sztuka brzmi tak współcześnie. Miller przedstawia społeczeństwo, które ślepo wierzy w wartość pieniądza i sukces materialny.
Główny bohater, obwoźny sprzedawca Willy Loman, to ślepy wyznawca religii pieniądza.
- Nie tylko on. Przyjrzyjmy się konsekwencjom tego "wyznania" dla jego rodziny. Trzydziestoletni synowie nie mogą wydobyć się spod presji ojca. Ich matka Linda - przez ostatnie 30 lat samotna całymi tygodniami, w których mąż wyjeżdżał z towarem - kłamie, że w domu się wiedzie. To kaleka rodzina.
Czemu zatem nie sięgnął Pan po współczesne teksty opisujące choroby rodzin: pedofilię, narkomanię...
- Mnie interesują patologie tzw. normalnej rodziny, 90 proc. społeczeństwa, czyli także moje.
Więc "Śmierć..." to nie jest sztuka o "złym kapitalizmie"?
- Jedni twierdzą, że "Śmierć komiwojażera" ma wymowę lewicową, inni znów - że jest konserwatywna. Ja sądzę, że to w ogóle nie jest sztuka społeczna. Miller miał ambicje napisania współczesnej tragedii. Przed finałem znajdujemy scenę, w której zrozpaczony Willy pielęgnuje ogródek, nocą!, powtarzając, że na tej jałowej ziemi nic nie rośnie. "Śmierć..." jest o daremności ludzkiego losu. O tym, że na tym świecie nie da się niczego zasiać, czego by śmierć nie zdmuchnęła.
Zmienił Pan realia dramatu, by podkreślić tę uniwersalność?
- Nie przenosimy akcji w polską współczesność, bo to byłoby wulgarne. I nieprawdziwe: u nas akwizytor nie może narzekać, że kiedyś był kimś, bo nigdy nie był. Co innego w Ameryce, w której tradycja handlu obwoźnego sięga epoki pionierów. Uciekamy od rodzajowości na rzecz moralitetu o ludzkim losie.
Na rzecz przypowieści jak w monodramach Erica Bogosiana?
- Te teksty dzieli istotna różnica. Bogosian burzy wizję świata, by zainspirować ferment myślenia. Zaś Miller porządkuje rzeczywistość. Można się z nim nie zgodzić, ale już jest się od czego odbić.
"Śmierć komiwojażera" Arthura Millera. Reżyseria Jacek Orłowski. Premiera w niedzielę [14 listopada] o godz. 14 na Scenie Kameralnej Teatru Jaracza.