Artykuły

Kosmiczna bajeczka

"Science Fiction" w reż. i choreogr. Aleksandera Sobiszewskiego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Oglądał Leszek Pułka z Gazety Wyborczej-Wrocław.

Bardzo chciałem napisać, że "Science Fiction" Aleksandra Sobiszewskiego to świetny spektakl. Nie dało się.

Reżyserując "Science Fiction", Sobiszewski uparcie praktykuje realizm tam, gdzie potrzeba oniryzmu. Który uprawia komiczne skecze, kiedy aż prosi się o epicką narrację. Zamiast pantomimicznej wizji, sceniczna błahostka - to najkrótsza z możliwych recenzji.

Bez suspensu

Przyznam, że nie rozumiem, po co opowiadać w teatrze o losie konającego Konstruktora robotów, któremu rzeczywistość cybernetycznej materii wcale nie wymyka się z rąk. Po Asimovie, Lemie, po Ridleyu Scotcie? Nic, co czynią androidy na Świebodzkim, nie zawiera suspensu. Oglądamy zwykłe ludzkie posługi. Oglądamy showmenów, żałobników, monterów, tancerzy, których odróżniają od widzów jedynie lśniące blachy pancerzy i mechaniczne ruchy w stylu układów choreograficznych breakdancerów czy Michaela Jacksona.

Bohaterowie-roboty przez bitą godzinę nie robią nic, czego byśmy nie doznali, nie widzieli, nie przeżyli. Co da się złożyć z banałów? Scenki i skecze. Przede wszystkim skecze o konstruktorze niedołężnym jak papież i imitującym gesty papieskie - od żałosnych podróży modlitewnych w blaszanym niby-papamobile po starcze kłapanie na wpół rozwartymi ustami. Żeby wzbudzić pusty śmiech?

Sprawa smaku

Antyklerykalizm bohatera Sobiszewskiego naprawdę nie wyraża goryczy bohaterów "Raju utraconego" Miltona, co najwyżej bywa żartobliwy na poziomie kabaretu Grzegorza Halamy. Od artystów WTP chciałoby się więcej. W tych szyderczych pomysłach coś zgrzyta. Może brak poczucia smaku? Czasem jakaś zdumiewająca pogarda dla zniedołężnienia? Komizm nie jest najwyższej próby. Epizod Łukasza Jurkowskiego w roli mechanicznego Mieczysława Fogga był błyskotliwy, ale i w tym przypadku aktor nie wsłuchał się w słowa piosenki. Nie próbował pokazać, że w refrenach Hemara tkwi sporo prawdy o człowieku.

Postaci w ogóle są blade. Konstruktor w interpretacji Jerzego Kozłowskiego, legendy wrocławskiej pantomimy, jest wobec swego bohatera bezradny. Porusza się jak marionetka i jest tylko marionetką, bo w "Science Fiction" - i to zarzut poważny - nie ma ani jednej roli, ani jednej pełnokrwistej postaci. Są zaledwie komedianci i kabareciarze.

Zabrakło im ruchu, który byłby odkrywczy czy choćby zaskakujący. Który pozwalałby wierzyć - jak w dziełach Tomaszewskiego - że taniec, gest w teatrze mimu mogą przeczyć prawu ciążenia.

Sceniczna zabawka

Poza tym oglądamy żarty i żarciki. Papież w czarno-białych górach z projektora w otoczeniu mechanicznych górali. Robot-jeleń na rykowisku. Duet Kozłowski/Marek Oleksy na brawurowej szarży cymbałkach. Mechaniczny żółw - papieski port parole w skorupie na kółkach. A wszystko na tle ni to okrętowej zejściówki, ni to odrapanej bramy w trójkącie bermudzkim. W sumie zabawka sceniczna dla dzieciaków kochających przygody Teletubisiów. A marzyłem o spektaklu dorosłych dla dorosłych.

Zniedołężniały starzec, jednoznacznie kojarzący się z papieżem Janem Pawłem II, zdany na łaskę stworzonych przez siebie robotów jest bohaterem najnowszego spektaklu Wrocławskiego Teatru Pantomimy.

Opowiedziana bez słów historia jest zbiorem scen połączonych osobą Konstruktora (w tej roli wraca na teatralne deski, po 20-letniej przerwie, gwiazda Pantomimy Henryka Tomaszewskiego - Jerzy Kozłowski). Widzimy go jeżdżącego różowym pojazdem, niczym papamobile wśród tłumów, które błogosławi, patrzymy jak zachwyca się górami, jeleniem - robotem, głaszcze po głowie wiernych i żółwia, unosi niczym hostię płytę cd, którą każdy ze stworzonych przez niego robotów odtwarza w swoim ciele. I choć sztuka bazuje na powszechnie rozpoznawalnych ikonach, to metaforycznie odnosi się do problemu władzy, wiary, przywództwa i stada, starości i śmierci. Spektakl ma charakter groteski, tragifarsy niepozbawionej gagów i kuriozalnych rekwizytów. Sobiszewski, nie stroniąc od gagów, buduje wartką opowieść, wyrazistą i przejmującą. Bez słów, ale w epicki, narracyjny sposób. Następujące po sobie sceny tworzą opowieść. Nikt nie ma wątpliwości, że roboty zostały stworzone, że Konstruktor cierpi i traci siły, ale też, że kocha góry, swe owce i inne zwierzęta.

Ja nie dopatrzyłam się szyderstwa i pogardy w gestach aktorów. Nie widziałam też bohaterów dziecięcych bajań, ale gorycz, męczarnię ludzką, zagubienie tłumów, kupczenie ich bezgranicznym oddaniem. Zniedołężniały starzec zdany na łaskę robotów jest dla mnie metaforą.

Mówienie o śmierci przez kuglarzy, jakimi są aktorzy, jest od wieków na scenie jak najbardziej na miejscu. Teatr zakłada maski, jedną z nich jest konwencja marionetek, innym operowe koturny, jeszcze innym mechaniczny ruch robotów bądź machanie małpim ogonem. Dlatego pytanie o los i konanie Konstruktora to temat boleśnie aktualny i ma także wymiar natury ogólniejszej.

Choć unosimy się w oparach absurdu, literackiej, a pozbawionej słów science fiction, to mówienie o błahości jest nietaktem - zwłaszcza że dotyczy ono umierania i tego, co się po nim stać może. W wizji Sobiszewskiego, wcale niezabawnej. Po śmierci Konstruktora zaczyna się licytacja, czyli kupczenie jego truchłem. To raczej gorzka prognoza niźli bajkowy morał.

I choć po premierze słyszałam, że skandalem było opisywanie niedołężności papieża, to nie dopatrzyłam się w tym bluźnierstwa. "Science fiction" nie jest wykładnią, lecz sztuką. Gorzką i aktualną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji