Podsumowanie Festiwalu Dialogu Czterech Kultur
O IV Festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi pisze Marta Skłodowska i Jędrzej Słodkowski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
W niedzielę wieczorem zakończył się najbardziej znany - obok Camerimage - łódzki festiwal. Co z niego zapamiętamy?
W czasie festiwalu w 2004 r. słynny kantor z Nowego Jorku David Malowany na Starym Rynku zaśpiewał kadisz za mieszkańców zlikwidowanego 60 lat wcześniej getta. Towarzyszyła mu "niewidzialna" orkiestra - o puste krzesła opierały się milczące instrumenty; muzyków nie było. W tym roku zabrakło tak zapadających w pamięć, poruszających momentów budujących pomost między przeszłością a współczesnością. Mimo że tylko część spośród 150 wydarzeń festiwalowych wnosiła coś nowego do pojęcia wielokulturowości (bo zaproszenie artysty czy teatru z zagranicy chyba nie wystarczy), to kilka z nich pokazało, jak ciekawe jest to, co powstaje na styku kultur. A dzięki festiwalowi łódzka publiczność miała okazję wziąć udział w kilku prawdziwych kulturalnych wydarzeniach.
Na festiwalu zobaczyliśmy jedną gwiazdę ze światowej ekstraklasy - słynną sopranistkę Barbarę Hendricks [na zdjęciu], która zaśpiewała m.in. Schumanna, Mahlera i Weilla w filharmonii. Choć śpiewaczka gościła już w Łodzi przed sześcioma laty, łodzianie bardzo chcieli posłuchać Amerykanki. Niech świadczy o tym fakt, że jeszcze czterdzieści minut po rozpoczęciu recitalu spóźnialscy desperacko wdzierali się do sali koncertowej. Wszystko przez paraliż komunikacyjny, który zapanował w Łodzi. W dniu koncertu o MPK można było zapomnieć, a korporacje taksówkarskie nawet nie odbierały telefonów. Pozostawały własne nogi.
Za wydarzenia można także uznać koncerty Edwarda Auera, zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego z 1965 r. i Agaty Szymczewskiej, laureatki ubiegłorocznego Konkursu im. Wieniawskiego w Poznaniu. Zaskakujące - to nie młoda wirtuozka z Koncertem skrzypcowym Jeana Sibeliusa, ale występująca po niej Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Łódzkiej wykonaniem I Symfonii Brahmsa wywołała na widowni kilkuminutowy aplauz; szczęśliwy dyrygent i dyrektor artystyczny Tadeusz Wojciechowski musiał kłaniać się dziesiątki razy. Z entuzjastycznym przyjęciem spotkały się także dwa występy gitarowego wirtuoza z Australii, Tommy Emmanuela. Obojętnie, czy grał country, rockową balladę, piosenkę Elvisa Presleya czy utwór inspirowany obrzędami Aborygenów - prezentował oszałamiającą technikę, co w połączeniu z niezwykłym poczuciem humoru, zapewniło widzom rozrywkę na najwyższym poziomie.
Ze zmiennym szczęściem toczyło się koncertowe życie w Manufakturze. Tłumy śpiewały "Forever Young" z Alphaville, przebrzmiałą gwiazdą lat 80., sporą publikę gromadziły koncerty Pogodno czy Fanfare Ciocarlia, fantastycznej cygańskiej orkiestry dętej z Rumunii. Za to długo oczekiwany koncert Ziemka Kosmowskiego z Muńkiem Staszczykiem oglądało pół setki najbardziej wodoodpornych widzów. Czy deszcz we wrześniu jest tak zaskakującym zjawiskiem atmosferycznym, że nie można było pomyśleć o wyjściu awaryjnym?
Szóstą edycję festiwalu dobrze zapamiętają fani jazzu. W kościele św. Mateusza usłyszeliśmy Agę Zaryan, wschodzącą gwiazdę rodzimej wokalistyki jazzowej i norweskiego prekursora nu-jazzu Nilsa Pettera Molvaera. Okazało się, że w Łodzi jest także spora publiczność pragnąca bardziej wymagającego jazzu. Na koncertach Mazzoll Tow w Łodzi Kaliskiej (reaktywowany klezmerski projekt awangardowego klarnecisty) i kwartetu free jazzowego saksofonisty Mikołaja Trzaski w Jazzdze pojawiły się tłumy. Po raz pierwszy w historii drugiego z klubów w pewnym momencie zaprzestano sprzedaży biletów - po latach okazało się, że nawet ściany Jazzgi nie są zbudowane z gumy. Warto jednak było wytrzymać w ścisku; pierwsze spotkanie Trzaski z austriackim trębaczem Franzem Hautzingerem okazało się fenomenalnym popisem wolnej improwizacji.
Sukcesem okazały się także dwa sobotnie wieczory z cyklu "Jazzga OnAir". Na podwórzu przy Piotrkowskiej 17 zagrała supergrupa Bassisters Orchestra i - w strugach deszczu - niemiecko-austriacki duet Kapital Band 1, łączący perkusyjną maestrię z oszczędną elektroniką. Niezapomniane live-acty wewnątrz klubu dały francuskie zespoły electro: Dat Politics i Noze. Panowie z Noze niesieni dopingiem domagającej się kolejnych bisów roztańczonej publiczności skończyli grać tej soboty kwadrans po czwartej nad ranem. To dobrze, że organizatorzy nie zapominają o młodych - zamiast ignorować kulturę clubbingu, lepiej i z nią prowadzić dialog.
Wydarzeniem było otwarcie wystawy "Sztuka buntu" z kolekcji urodzonej w Łodzi Kendy Bar-Gera, która jako jedyna ze swojej rodziny przetrwała Holocaust. Wystawa ma oprócz estetycznej ma także wartość dokumentalną, bo prace rosyjskich nonkonformistów tworzących w opozycji do socrealistycznych kanonów i niezgadzajacych się na totalitaryzm w myśleniu były przemycane przez granice i często odnosiły się do przytłaczającej rzeczywistości, w której powstawały. W tym samym muzeum można oglądać też eleganckie, czarno-białe fotografie uznanej fotograficzki Evy Rubinstein, córki genialnego pianisty Artura Rubinsteina (na sobotnim wernisażu nie było nikogo z organizatorów festiwalu!).
Do Łodzi przyjechały również zainspirowane warszawską Fabryką Norblina makrofotografie Wally Gilberta, nagrodzonego Noblem naukowca i fotografa (Galeria Patio, WSHE). Są ciekawe estetycznie; przydałoby się, żeby ktoś zainteresował się łódzkimi fabrykami tak, jak Klara Kopcińska i Józef Żuk Piwkowski z galerii 2b, którzy pokazał zakład Norblina zaproszonemu nobliście. Zagrożona zniszczeniem fabryka także dzięki ich staraniom została przekształcona w Muzeum Techniki.
Mniej spektakularnym, ale osadzonym w łódzkim kontekście podobnym działaniem jest fotograficzny projekt "Kamienica" Pawła Herzoga (Galeria UMŁ), dzięki któremu można poznać losy jednej z łódzkich kamienic i jej mieszkańców.
Specjalnie z myślą o festiwalu Łódź Art Center zaprosiło do udziału w projekcie "Łódź- Światłoczuła przestrzeń" międzynarodową grupę fotografów, żeby spojrzeli na miasto "z zewnątrz". Niektóre serie zdjęć przerodziły się w ciekawe projekty, jak np. fotografie Franka Rotha zaaranżowane w przestrzeni tak, żeby tworzyły biedny pokoik mieszkającej naprzeciwko Manufaktury pani Krystyny czy kolekcja łódzkich "naj" Rafała Milacha.
Niecodzienna ekspozycja to także "Żydowski Wiedeń" w Muzeum Kinematografii, bo zamiast przedmiotów albo ich fotografii ze stolicy Austrii przyjechały hologramy.
Szkoda że w programie imprezy nie znalazła się informacja o wspólnej akcji studentów ASP z Łodzi i Berlina "Łódź Berlin Express". Spektakularnym śladem ich działań pozostanie tramwaj kursujący między Helenówkiem a Ozorkowem, który pomalowali tak, żeby przypominał najszybsze niemieckie pociągi międzymiastowe ICE.
Dzięki nim obok pamięci pojawiła się rzeczywista międzykulturowa komunikacja (nie tylko ta publiczna).