Zwykła historia pewnego spotkania
Siedzieliśmy już od kilku minut w małej, ciemnej sali. On przyszedł ostatni. Zwyczajny facet koło czterdziestki: brązowa marynarka, zielonkawe spodnie i koszula, skórzane buty. Od razu zaczął mówić.
Najpierw o tym, jak się poznali: że potracił ją samochodem, że pogotowie, potem mieszkanie jej babci. Randka następnego dnia i koleina. Ładna dziewczyna. Wakacyjny wyjazd nad morze. Ciąża. Ślub. Dziecko. Depresja poporodowa. Nie zajmowała się domem. Spała do południa. Osobne łóżka. Całymi dniami grała na pianinie. Ściany zapaćkała z córeczką kwiatkami - a on właśnie pomalował na biało całe mieszkanie.
Na rocznicę ślubu jego rodziców poszła w starych dżinsach ("Używałem ich w warsztacie. Kupiłem jej kostium na tę okazję"). Tylko perfumy lubiła. Powodziło się im dobrze, bardzo dobrze. Zaczął chodzić do prostytutki, znikać z domu.
Przyniósł ze sobą kartki, które do niego pisała: "poszłam do fryzjera", "nie kupuj mi tylu prezentów", ,, jeszcze raz to zrobisz, a pójdę na policję". Przyniósł ze sobą jej pamiętnik: "Jestem sama. Kompletnie sama. Zabiję się". Zabiła się.
To się nie zdarzyło podczas grupowej terapii dla osób cierpiących po stracie bliskich. Ani podczas nagrania kolejnego odcinka telewizyjnego talk-show: żadne tam "wybacz mi", "urzekła mnie twoja historia", "na każdy temat"... Byliśmy w teatrze. Scena? Po prostu kawałek podłogi i szklane drzwi z tyłu. Muzyka? Skrzypienie butów aktora i nasze oddechy, kaszlnięcia, odgłosy poprawiania się w krześle. Spektakl? Tak, bo aktor wystąpił wobec widzów. Dobry spektakl - prosty, zwyczajny, uczciwy, ciekawy i mądry, bo zostawił nas z pytaniami, a nie gotowymi odpowiedziami, bo powodował, że się uśmiechaliśmy, zamyślaliśmy, wsłuchiwaliśmy. Trochę jak podczas talk-show, trochę jak podczas grupowej terapii, trochę jak w teatrze, ale przede wszystkim zupełnie inaczej: jak w życiu, kiedy człowiek spotyka drugiego człowieka. Ma na to czas, ochotę, cierpliwość... I jest święto.
Moja żona miała na imię Ewa - powiedział i zamknął za sobą drzwi. Szkoda, że większość widzów nie była w stanie się dowiedzieć, jak jemu na imię. Teatr Polski wyjątkowo wstydliwie potraktował ten spektakl: żadnych szumnych zapowiedzi, żadnego programu. Wstyd. Mężczyznę zagrał Grzegorz Młudzik. Świetnie zagrał: patrząc widzom w oczy bez specjalnych chwytów i środków. To piekielnie trudne aktorskie zadanie. Gratuluję i dziękuję.