Artykuły

Weź nie pytaj, co myślę o polityce

Jego singiel Weź nie pytaj zebrał na YouTubie 62 min wyświetleń. Ukazująca się dzisiaj płyta 1984 pokryje się złotem w dniu premiery. Na co jeszcze stać Pawła Domagałę?

Rozmowa z Pawłem Domagałą, aktorem i piosenkarzem

Jarek Szubrycht: Jesień to w bran­ży muzycznej wydawnicze żniwa. Znani i łubiani muzycy rywalizują o względy fanów i na pewno się nie spodziewali, że nóż w ich kolektywne plecy wbije ktoś spoza środowiska.

Paweł Domagała: Opowiem ci o mnie, pierwszą płytę, też wydali­śmy w listopadzie, w 2016 r. Ludzie mówili wtedy, że nasza muzyka nie znajdzie w Polsce odbiorców, ale nie kalkulowaliśmy, bo robimy to z pasji. Płyta jest już platynowa [czyli sprzedało się ponad 30 tys. egzemplarzy; do złota trzeba 15 tys.].

Mimo sukcesu debiutu środowisko muzyczne cię nie doceniło, bo jesteś śpiewającym aktorem, a więc zjawi­skiem, którego w Polsce nie traktuje się poważnie. Aktor to przecież zawo­dowy udawacz, a w muzyce słowa i emocje muszą być prawdziwe.

Nie czuję się śpiewającym akto­rem, kojarzy mi się to z piosenką ak­torską, za którą nie przepadam. Ani w środowisku aktorskim, ani mu­zycznym nie czuję się u siebie i to mi się podoba. Denerwuję się, kiedy ktoś na siłę przykleja mnie tylko do jed­nego z nich. Poza tym na świecie to nic nowego: Jared Leto, Childish Gambino, Justin Timberlake czy Ja­mie Foxx to przecież muzycy i zara­zem aktorzy.

Ale oni tam na świecie nie żyją w cie­niu Jarocina.

Byłem dzieckiem, kiedy odby­wały się najważniejsze festiwale w Ja­rocinie. Wychowałem się na innej mu­zyce: w domu dzięki tacie było dużo bluesa, jazzu czy country. Zresztą etos rockandrollowca, zawodowego buntownika, zawsze mnie śmieszył. Widzę w nim więcej aktorstwa niż we wspomnianej piosence aktorskiej. Rockandrollowe życie w polskich wa­runkach jest niewiarygodne, wręcz groteskowe.

Wiadomo, że jak się na scenie stanie z nisko zawieszoną gitarą elektrycz­ną, w rozchełstanej koszuli i prze­tartych dżinsach, to ma się 10 pkt do wiarygodności. Niezależnie od tego, jakim się jest safandułą, kiedy zga­sną światła.

Dokładnie tak. Aktorstwo o tyle pomaga mi w muzyce, że jestem wy­czulony na sceniczny fałsz, na ściemę. Widzę, kiedy ktoś udaje. Nawet jeśli muzycznie jest super, nie lubię prze­bierania się na scenie, malowania, ce­kinów. Moim ukochanym artystąjest John Mayer — ma coś do powiedzenia, więc gra i śpiewa, i to wystarczy. Dave Matthews wychodzi na scenę w dżinsach i koszulce. Nie drze się do publiczności: „Jesteście tu? Jak się ba­wicie?”, bo widzi, że są, i skoro zapła­cili po 150 zł za bilet, to znaczy, że wie­dzą, po co przyszli. Prostota w szero­ko rozumianej sztuce zawsze jest siłą.

Tu przypomina mi się twoja rola Marcysia w filmie Gotowi na wszystko. Exterminator. Lekka komedia, ale i udany portret tego zmagania się bohaterów z formą, którą jako zespół deathmetalowy sobie narzucili.

Przy okazji pracy nad sztuką teatralną i nad filmem, który po­wstał na jej podstawie, zakumplowałem się z ludźmi ze środowiska metalowego. Z zewnątrz mogą się wydawać groźni, ale to fajni, inteli­gentni ludzie, którzy mają normal­ne życie. Tę formę w metalu kupu­ję, bo ona jest utrwalonym w tym środowisku kodem. Mam świadomość jej umowności, trochę jak w walkach KSW.

Podobno twoim idolem jest Ricky Gervais?

Brytyjska wersja The Office to najlepsza komedia, jaką w życiu wi­działem. Równie genialni są jego Sta­tyści. To moje poczucie humoru. Ostre, ale z klasą, bez przeginania w stronę żartów fekalnych, których jest dużo w amerykańskim The Office.

Jakim? Jest tylko jedno The Office.

(śmiech) No tak, oczywiście.

Humor Gervaisa polega nie na tym, że pękamy ze śmiechu, ale na tym, że widzimy w tym siebie i nie jest nam z tym miło. Jako taki nie ma chyba wiel­kich szans na powodzenie poza Wiel­ką Brytanią.

Chciałbym jednak kiedyś spró­bować czegoś podobnego, nawet gdy­by miało się to zakończyć piękną po­rażką. Chciałbym nakręcić w Polsce serial z poczuciem humoru ładują­cym między oczy. To by było coś.

Byłoby to przedłużenie tego, co robisz w kabarecie. Wyobrażam sobie, że ktoś ujęty Weż nie pytaj wpisuje w wyszukiwarkę twoje nazwisko, tra­fia na skecz „Tolerancja" i widzi, jak bijesz żonę, żeby przywrócić jej pod­miotowość i godność człowieka…

Jak ktoś naprawdę chce mnie po­znać, musi wiedzieć, jakie mam po­czucie humoru. To też jestem ja. Skecz, o którym mówisz, pochodzi z programu Kabaretu na Koniec Świa­ta. Zaczynaliśmy w piwnicy i tam był klimat, który pozwalał na robienie takich bezczelnych rzeczy.

Masz niewątpliwy talent komediowy, ale przez to również łatkę aktora jed­nego gatunku. Innych ról ci nie propo­nują?

To świadomy wybór, lubię grać w komediach. Ale gdybym dostał sce­nariusz świetnej dramatycznej roli, chętnie bym ją przyjął.

Solowy debiut płytowy Opowiem ci o mnie wydałeś po trzydziestce. Musiałeś mieć dobry powód, żeby debiutować tak późno.

Zawsze byłem związany z mu­zyką. Wcześniej był projekt Ginger, z którym z wielu względów mi się nie udało. Nie chciałem się spie­szyć, podpisywać cyrografu z du­żą wytwórnią, bo jako aktor, a więc człowiek już związany z show-biz­nesem, wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł. Miałem potrzebę zrobienia tego tak, żeby nikt się nie wtrącał.

Dobry moment przyszedł, kiedy zgadałem się z Łukaszem Borowiec­kim — bo trzeba podkreślić, że te płyty są tak samo mojejakjego. Wszystko robimy razem. Ja piszę piosenki, gadamy o nich, Łukasz je aranżuje, ra­zem nagrywamy.

Jak się poznaliście?

Obaj jesteśmy z Radomia, ale spo­tkaliśmy się w Teatrze Dramatycz­nym w Warszawie przy spektaklu Madame, do którego Łukasz robił muzykę. Na którejś z prób na scenie znalazła się gitara, zaczęliśmy grać. Powiedziałem, że mam materiał, i za­proponowałem, byśmy coś z tym zro­bili. Czasem tak się dzieje — spotykasz odpowiednią osobę w odpowiednim czasie i od razu wszystko działa.

Wasz debiut spodobał się ludziom, ale i tak nie spodziewałem się, że ten miły, wrażliwy balladzista zaproponuje jeden z hitów roku.

Ja też nie. Myśleliśmy, że jeśli utrzymamy zainteresowanie z pierwszej płyty, będzie superowo. Liczyli­śmy na milion, może dwa miliony wy­świetleń Weź nie pytaj. Wybraliśmy tę piosenkę, bo powstała jako pierw­sza i w wyjątkowych okolicznościach. Napisałem ją, gdy okazało się, że mo­ja żona jest w ciąży. Puściliśmy ją w wakacje i byliśmy ciekawi, co się wydarzy. No i się wydarzyło… Nie cza­ję jednak, żeby diametralnie odbie­gała od estetyki, którą wcześniej proponowaliśmy.

Bo nie odbiega. Tym większym zasko­czeniem jest jej oszałamiające powo­dzenie.

Gdybym wiedział, jak to się ro­bi, napisałbym taką piosenkę wcześ­niej. Cieszę się, że się spodobała, ale nie wiem, dlaczego tak się stało.

Nie wszystkim się spodobała, a już na pewno nie wszystko. „Wolności ja nie chcę” i „Nie chcę żyć polityką/ Kiedy tłumy na mieście/ Ja córkom zrobię jeść” — to fragmenty tekstu, które cyto­wano jako przykład twojego oportu­nizmu. Żyjemy w czasach, w których wymaga się od nas nie tylko zaanga­żowania, lecz także określenia się po konkretnej stronie polsko-polskiego sporu.

Dyskusja o politycznym prze­słaniu tej piosenki jest absurdalna, nie chcę się w nią angażować. Jeżeli ktoś wyrywa z kontekstu słowa „wol­ności ja nie chcę” i odnosi je do obec­nej sytuacji politycznej, to sam musi się czuć bardzo zniewolony. Z kolei to, że nie chcę żyć polityką, nie ozna­cza, że się nią nie interesuję, a to, że się interesuję, nie znaczy, że chcę się dzielić spostrzeżeniami na jej temat. Chcę, by moja muzyka była wolna od polityki, jednak nie zachęcam do obo­jętności wobec niej.

Nie uważam, że aktorzy czy mu­zycy mają kompetencje, by mówić ludziom, na kogo głosować. Piekarz, który zatrudnia kilkanaście osób, ma do tego większy mandat niż ja.

Weź nie pytaj nie jest piosenką polityczną, powstała, zanim zaczęły się protesty. Tłumy na mieście to impreza, co zresztą jest pokazane w teledysku jeden do jednego.

Cóż, padłeś ofiarą kontekstu. Dzisiaj wszystko jest polityczne.

Podobne zarzuty zgłaszał Maciej Stuhr pod adresem Początku, czy­li tegorocznego hymnu Męskiego Gra­nia. Jego zdaniem w tych czasach nie powinno się śpiewać tekstu, który brzmi: „Nie chcę iść pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę”. Uważam, że to już jakiś rodzaj patologii w myśle­niu o rzeczywistości.

Czytałem wywiad z Robertem Krasowskim, byłym naczelnym „Dziennika”, który mówił, że na co dzień zbyt dużo uwagi poświęcamy polityce. Zgadzam się. Warto obser­wować mechanizmy polityczne, lecz niekoniecznie śledzić codzienne par­tyjne wojny, bo więcej w nich złego teatru niż treści.

Jestem przekonany, że ludzie, któ­rzy trzy miesiące temu pisali o tej pio­sence, dziś nie pamiętają, czym się wtedy emocjonowali, co było na pierwszych stronach gazet. Czy żyję polityką, czy nie, to moja spra­wa, ale rzeczywiście — nie chcę nią żyć. Lepiej się skupić na tym, że­by mieć dobre relacje z sąsiadem czy żeby dzieci radziły sobie w szkole.

Twoja muzyka odwołuje się jednak do czasu przeszłego, nawet okład­kę wziąłeś z rodzinnego archiwum.

Użyłem zdjęcia zrobionego przez mojego tatę, bo cała ta płyta jest dla mnie powrotem do dzie­ciństwa i rozrachunkiem z prze­szłością. Był taki rok, kiedy często spotykałem się ze szkolnymi kole­gami. Zgodziliśmy się, że jesteś­my pokoleniem, które ma poczu­cie emocjonalnego zaniedbania. Nasze dzieciństwo przypadło na lata 90., gdy wszystko wciąż było nieukształtowane i magiczne. Niby źyjemy więc w nowej technologii, ma­my smartfony, a jednak różnimy się od dzisiejszych gimnazjalistów. To nie do końca nasz świat, ale ana­logowa przeszłość też nie.

Nie sposób odmówić ci sukcesów na małym i dużym ekranie, ale to, co dzieje się wokół 1984, prze­rasta twoje aktorskie przewagi. Rozważasz scenariusz, w którym dopóki to tak żre — może przez pięć lat, może przez 20 — nie wró­cisz do aktorstwa?

Nie. Ale powodzenie mojej muzyki dało mi artystyczną wol­ność. Mogę dokonywać innych wyborów i grać tylko to, co chcę. Muzyka pozwoli mi spełnić ma­rzenia, czyli robić własne rzeczy, również filmowe.

Często muzycy, którzy odnieśli suk­ces, skarżą się, że stali się jego zakładnikami. Miałbyś być wyjąt­kiem?

Tak. Za nami nie stoi wielka wytwórnia, nie mam też wybuja­łych oczekiwań. Cenię wolność zawodową i chcę, żeby moje dzie­ci nie musialy się wstydzić. Fajnie, jeśli będą mogły powiedzieć: „Ta­ta robił to, co chcial. To jest film, który sam zrobił, a to jego własna muzyka”. Na tym mi zależy i je­stem wdzięczny ludziom, którzy mi to dali, kupując płyty i bilety na koncerty. Będę im wdzięczny do końca życia, nawet jeśli to po­trwa rok. Dostać rok takiej wol­ności to wspaniałe doświadcze­nie. Może wam się podobać albo nie, nawet totalną klapę wezmę na klatę, bo to właśnie jestem ja — Pa­weł Domagała.

*

Paweł Domagała

Ur. w 1984 we Wrocławiu, dorastał w Radomiu, Akademię Teatralną kończył w Warszawie. Gra w seria­lach (m.in.„O mnie się nie martw w TVP, Druga szansa w TVN, Powiedz tak! w Polsacie) i filmach (Wkręceni, Gotowi na wszystko. Exterminator, Serce nie sługa). Wspólnie z producentem Łukaszem Borowieckim nagrywa piosenki, któ­rych powodzenie zawstydza gwiaz­dy polskich scen. Żoną Domagały jest aktorka Zuzanna Grabowska, córka aktora Andrzeja Grabow­skiego. Mają dwie córki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji