Od skeczu do tragedii
Martyna Majok, urodzona w Bytomiu dramatopisarka, została pierwszą Polką nagrodzoną amerykańskim Pulitzerem. Jest zasypywana zamówieniami.
U nas nie miała dotąd żadnej premiery, tymczasem tylko w tym roku jej sztuki zainspirowane życiem matki, która wyemigrowała z Polski i pracowała jako sprzątaczka, wychowując córkę, zostaną wystawione w kilkunastu teatrach na świecie. Pokazują, jak ekonomia i emigracja wpływają na kobiety oraz ich rodziny. Potwierdzają to, co napisał Arthur Miller, że zwykli ludzie są „bohaterami tragedii w tym samym stopniu, jak byli nimi królowie”.
— Chciałam podzielić się historiami o ludziach, z którymi dorastałam: o matce, rodzinie, o wielu samotnych matkach, które wiele przeżyły i musiały być niewiarygodne twarde, aby przetrwać — powiedziała Martyna Majok w wywiadzie. Jako autorka nie chciała pokazywać bohaterek w typie Ofelii, przegrywających z losem, tylko takie, które stawiają wszystko na jedną kartę i chcą wygrać. Dzięki temu trafiła na prestiżową listę „Women Theatre Project”, polecającą autorki piszące o kobietach.
Bohaterka jak matka
Zdobyła wiele nagród. Jest zasypywana zamówieniami. Gdy dostała Pulitzera, powiedziała: „Ja chyba oszaleję”, tak gorące stało się jej nazwisko. Wcześniej Teatr Narodowy na sugestię reżysera Grzegorza Chrapkiewicza zaplanował inscenizację jej sztuki Ironbound w tłumaczeniu Szymona Wróblewskiego na przyszły rok. „The Washington Post” nazwał tę czarną komedię „knock outem”. Sztuka rozgrywa się w ciągu 22 lat i jest w dużej mierze inspirowana życiem matki autorki.
Dramat Queens został napisany na prestiżowego Lincoln Center w Nowym Jorku. Opowiada o dwóch pokoleniach kobiet-imigrantek, pochodzących z różnych krajów, mieszkających razem w Queens. Bohaterką jest Polka. Nagrodzony Pulitzerem Cost of Living pokazuje dwie pary niedopasowanych do siebie osób: byłego kierowcę ciężarówki i jego niedawno sparaliżowaną byłą żonę oraz młodzieńca z mózgowym porażeniem dziecięcym i jego opiekuna.
W 2016 roku była na zaproszenie Instytutu Adama Mickiewicza na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Mówiła, że ma wspólne z nim DNA, ponieważ w Ameryce scena służy rozrywce, a w Polsce opisuje procesy społeczne. Mówiła, że jest zainteresowana adaptacją dla amerykańskiej publiczności tekstów Wyspiańskiego czy Gombrowicza. Może dokona adaptacji jednego z utworów w ramach programu Niepodległa.
Przyjechała do Ameryki jako pięciolatka i dorastała w imigranckiej dzielnicy New Jersey, Kearny, którą można zobaczyć w serialu Rodzina Soprano. Potem wracała do Polski, a potem znów do Ameryki. Mama tłumaczyła, że to wyjazdy na wakacje, a chodziło o względy wizowe. Uczyła się angielskiego z edukacyjnego programu telewizyjnego Mister Rogers. Była wyczulona na angielski, ponieważ wokół ludzie mówili w sposób nietypowy. Pracowali w fabryce, sprzątali domy albo opiekowali się starszymi ludźmi.
W pewnym sensie kontynuuje tematykę imigrancką Janusza Głowackiego z Karaluchów i Antygony w Nowym Jorku. — Imigranci Głowackiego byli jednak zawieszeni pomiędzy swoimi ojczyznami a Ameryką, tymczasem bohaterowie Martyny robią wszystko, żeby w Ameryce się zakorzenić. To ważny głos w dyskusji o imigrantach, która toczy się w Ameryce w odzewie na decyzje administracji prezydenta Trumpa — powiedział nam Szymon Wróblewski.
Wygrana w bilard
Mama Martyny została zaproszona do Ameryki przez mężczyznę, za którego później wyszła za mąż. Wprowadził ją do społeczności polskich imigrantów. Kontakty z nimi urwały mu się, gdy zaczął mieć kłopoty. Wyobcowanie dotknęło również matkę Martyny, a ona zaś zamykała się w sobie, angażując w ciche zajęcia, jak rysowanie. W szkole, kiedy zadano jej jednostronicowe wypracowanie, otwierała się i potrafiła zapełnić 25 stron.
Nie oglądała żadnego spektaklu, nim nie skończyła 17 lat. — Pewnej nocy wygrałam w bilard 45 dolarów i zdecydowałam się wydać je na coś, czego bym nigdy nie kupiła za zapracowane pieniądze — mówiła w wywiadzie. — Wśród czasopism, które przyniosła mama, sprzątając u innych, znalazłam ulotkę Kabaretu. Telewizyjny gwiazdor John Stamos był w obsadzie. Cokolwiek by to było, chciałam go zobaczyć. O spektaklach myślałem mniej więcej tyle, że jak kogoś nie stać na film, gra wszystko w jednym pokoju. Ewentualnie mogło chodzić o Szekspira, który napisał coś dawno temu. Wzięłam więc 45 dolarów i poszłam zobaczyć tę piękną, mroczną, zabawną historię, jaką jest Kabaret w teatrze Studio 54.
Wygrana w bilard pośrednio odmieniła jej los. — Pod wpływem Kabaretu postanowiłam poszukać wydziału dramaturgii i zapisać się na studia — wspomina Martyna Majok, która skończyła Yale School of Drama. — To było coś podobnego do tego, co robiłam wcześniej, inny rodzaj zajęcia scenarzystki. Byłam kiedyś zaangażowana w realizację programu nauki języka angielskiego w New Jersey dla rodziców imigrantów i ich dzieci w wieku przedszkolnym. Wymyślaliśmy skecze, by przekazać słowa dotyczące sytuacji, w których mogą się znaleźć. Co możesz powiedzieć, kiedy idziesz do banku? A może do kawiarni? Napisałam wiele skeczy. Z czasem fabuły stawały się coraz bardziej zawiłe. W skeczu z bankami pojawił się motyw morderstwa. W końcu ktoś powiedział: „Martyna, oni muszą umieć spytać, jak gdzieś trafić. Tylko tyle”. A ja rozkochałam się w swoim pisaniu. Pisałam do teatru, zanim się zorientowałem, czym on jest.
Jeszcze niedawno Majok zapowiadała musical na Broadwayu o wybuchu w Czarnobylu, którego skutki, gdy miała dwa latka, jak opowiada, uszkodziły jej zęby. Po Nagrodzie Pulitzera zajmie się raczej serialem dla HBO.
*
Martyna Majok (ur. w 1985 r.) do USA wyjechała z matką jako pięciolatka. Studiowała w Chicago i Yale School of Drama. Jej sztuki zdobyły wiele nagród, Pulitzera dostała za Cost of Living.