Artykuły

Tak wygląda teatr od kulis

O próbach Drugiej kobiety i o pracy z Grzegorzem Jarzyną, opowiadają aktorzy Danuta Stenka i Roman Gancarczyk

Rozmowa z Danutą Stenką

Dorota Wyżyńska: Jest pani aktorką Teatru Narodowego, ale co jakiś czas wraca pani do TR Warszawa.

Danuta Stenka: Nie mam wrażenia, że wracam. Siedzę teraz w garderobie TR i czuję się u siebie. W gruncie rzeczy od czasu, kiedy w 2001 roku zagrałam w Uroczystości, nie opuściłam jej, nadal występuję w czterech spektaklach TR-u. Bardzo ucieszyła mnie nowa propozycja Grzegorza. Oczywiście nie mam pojęcia, dokąd zawędrujemy w tej pracy, i nie mam pewności, że nie połamiemy sobie nóg, ale spotkania z Grzegorzem należą do tych, które są wartością samą w sobie. Cieszy mnie już sama ta wyprawa z nim jako przewodnikiem, sama podróż, jakkolwiek trudna by była.

Materiał jest wyjątkowy, bo to opowieść o człowieku, a równocześnie o naszym świecie, świecie teatru. Gram aktorkę — gram postać, która gra postać. Mocuję się ze swoją rolą, jak ona ze swoją, tak samo jesteśmy bezradny załamane, zmęczone, niepewne… To zabawne i zarazem straszne, ale z moich ust na co dzień wypływają takie same teksty, jakie wypowiada moja postać. Mówię je prywatnie w chwilach słabości — ja, Danuta Stenka, w domu, w samochodzie, na scenie, za kulisami — a jednocześnie należą do tekstu sztuki i podczas prób mówię je jako aktorka Wiktoria Gordon. Wersja teatralna odbiega od filmowego oryginału. Nie ma wielu scen, które są w filmie, inne są też relacje między postaciami, inny wiek niektórych bohaterów i inne założenia. W filmie Cassavetes mógł sobie pozwolić na zbliżenia, na zaglądanie w zakamarki kulis — my, mimo że mamy je, autentyczne, pod ręką, na scenie musimy je traktować umownie.

To piąty spektakl, w którym gra pani u Grzegorza Jarzyny. To były różne spotkania, różne rozdziały?

Tak, od Uroczystości, przez Bash, Don Giovanniego po T.E.O.R.E.M.A.T. Zbliżamy się do premiery Drugiej kobiety. Widzowi, który jakiś czas temu kupił sobie bilet, może się wydawać, że powoli zawijamy do portu, znamy już wszystkie kwestie na pamięć, mamy gotowe sytuacje i tylko sobie je w spokoju powtarzamy, udoskonalamy. My tymczasem dostaliśmy właśnie nową wersję scenariusza. I zaczynamy od początku.

Z tego też składa się teatr. Tak też wygląda teatr od kulis. Zaczynamy nowe poszukiwania. Mamy sceny, które się nie zmieniły, choć nowych też ulegną modyfikacji. Do samej premiery wszystko może się zmienić. A i po niej spektakl Grześka na pewno nie będzie nienaruszalną stałą. W rozmowie z widzem będzie żył, będzie się zmieniał, rozwijał.

Przez ostatnie sezony pracowała pani w teatrze m.in. z Mają Kleczewską, Krzysztofem Warlikowskim, Redbadem Klijnstrą, a ostatnio z rosyjskim reżyserem Konstantinem Bogomołowem. Z twórcami, którzy używają różnych środków i metod. A co jest szczególnego w pracy z Grzegorzem Jarzyną?

Grzegorz jest wizjonerem. Czasami trudno mu nazwać słowami to, co przeczuwa, co stworzyła jego wyobraźnia. Widać w jego oczach, że on wie, ale nie zawsze potrafi nam to przekazać, wyjaśnić. My, aktorzy, lubimy wiedzieć, choć myślę, że warto mu zaufać i podążyć za nim, nawet w ciemno. Są reżyserzy, z którymi rozbiera się teoretycznie każdą postać, omawia każdy najdrobniejszy elemencik.

Grzesiek daje sygnały. Tworzy sytuację, w którą nas wtłacza, w której czasem jest nam piekielnie niewygodnie. Trzeba mu zawierzyć i mu się oddać. Czasem bywa to trudne, ale idę za nim, nie wiem dokąd. Idę, żeby sprawdzić. Zdarza się, że oboje się przewracamy i jednak wycofujemy z tej ślepej uliczki, ale zdarza się również, że odkrywam świat, do którego sama bym nie zawędrowała, bo nawet bym go nie przeczuła.

Jest bardzo wyczulony na prawdę, na emocjonalną historię. Potrafi stworzyć na scenie świat, który działa jak piekielnie precyzyjna machina. Do nas należy wypełnić go człowiekiem. To, co jest fantastyczne w pracy z Grzesiem, to nieustanna, wzajemna inspiracja.

Rozmowa z Romanem Gancarczykiem

Dorota Wyżyńska: Pana pierwsze spotkanie w pracy z Grzegorzem Jarzyną miało miejsce jeszcze w krakowskiej PWST.

Roman Gancarczyk: Grzegorz przygotował spektakl Mali lunatycy inspirowany Lunatykami Hermanna Brocha i spektaklem Krystiana Lupy. To było szkolne przedstawienie, ale wyjątkowe również z tego powodu, że pierwszy pokaz odbył się w dniu urodzin mojej córki Zosi.

W Krakowie w Starym Teatrze Grzegorz reżyserował Iwonę, księżniczkę Burgunda, a mnie powierzył rolę Szambelana. Kilka lat później zaprosił mnie do Warszawy i zagrałem Lennoxa w jego Makbecie, zrobiłem też zastępstwo w Uroczystości.

Nie widziałem wszystkich jego spektakli — gram w Krakowie i nie zawsze mam czas, żeby przyjechać do Warszawy — ale cenię sobie jego twórczość. Mogę powiedzieć, że czuję rodzaj artystycznego powinowactwa z jego sposobem kształtowania materii teatralnej i podejścia do pracy z aktorem. Osobiście nie przepadam za teatrem, który pachnie publicystyką, a tak jak postrzegam twórczość Grzegorza Jarzyny, to jest on daleki od ulegania tego rodzaju łatwym pokusom. W swoich spektaklach krąży wokół problemów egzystencjalnych, wyczuwa się w nich głęboki humanizm i, by tak rzec, jakieś bergmanowskie współczucie dla bliźniego. Korzystając z alchemii teatru, stara się na swój sposób i poprzez własną wrażliwość, wspartą także studiami filozoficznymi, dotknąć bezpośrednio człowieka w jego dramacie istnienia. Myślę, że ma to ogromny potencjał oddziaływania terapeutycznego.

Propozycja zagrania w Drugiej kobiecie bardzo mnie ucieszyła. Zapaliłem się do tego pomysłu, bo znałem wcześniej film Johna Cassavetesa, którego twórczość bardzo cenię. Moim macierzystym teatrem jest Stary Teatr w Krakowie, więc gram tu gościnnie, ale mam niezwykłą przyjemność i zaszczyt pracować z tym zespołem, z aktorami, których znam i cenię, z niektórymi miałem nawet zajęcia w szkole teatralnej.

W Drugiej kobiecie gra pan szczególną postać — Reżysera.

Czuję się wyróżniony tą rolą. Można powiedzieć, że Grzegorz dał mi do zagrania swoje alter ego (śmiech). Były różne koncepcje postaci, wciąż trwają poszukiwania. Mój bohater siłą rzeczy różni się od filmowego pierwowzoru, bo też spektakl nie jest przecież odwzorowaniem filmu. Niemniej jednak, podobnie jak w filmie, jest to postać, której relacja z główną bohaterką jest bardzo silna i znacząca. Reżyser, który bywa nonszalancki, czasem wręcz brutalny, ostatecznie staje się, dobrym akuszerem umożliwiającym Wiktorii poród tytułowej „drugiej kobiety”,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji