Czy aby naprawdę renesans Racine'a?
W 1958 roku PIW wydał 4 tragedie Jana Radnej (Berenika, Ifigenia, Fedra, Brytanik) ze wstępem Mieczysława Brahmera. I cóż z tego? W 1958 roku niemal wszyscy dyrektorzy polskich teatrów podzielali opinie Woltera: „Racine przeminie jak kawa”.
Istotnie, wielki tragik nie znajduję miejsca na naszych scenach. Nazwiska jego nie znajdujemy w spisach repertuarowych teatrów Polski Ludowej. Jeden Jarosław Iwaszkiewicz odnotowuje po jawienie się tomu racinowskich tragedii na łamach „Życia Warszawy” w felietonie zatytułowanym „Rozmowy o książkach”.
Rok później PAK wydaje Życie Racine’a Franciszka Mauriaca w przekładzie Marii Wierzbickiej. Książka opowiada o wzlotach i upadkach, o sprzecznościach między twórczością i życiem jednego „z największych i najzręczniejszych dworaków” Króla Słońca. Powoli docierają do nas też echa racinowskich premier z krajów Europy Zachodniej. Barrault wystawia Berenikę — tragedię, którą wspomniany Wolter uznał za naj słabszy utwór konkurenta Corneille’a, a która dziś uchodzi powszechnie za najbardziej reprezentatywną tragedię wychowanka z Port-Royal’u.
Racine’owi nie brakło nigdy wielbicieli i przeciwników. O tych drugich wydano nawet osobną książkę. Sądy o jego dziełach, zbudowanych na zasadzie trzech jedności (miejsca, czasu, akcji) zawsze były sprzeczne; jednych wzruszały racinowskie czułości, inni doszukiwali się w postaciach je go bohaterów sadyzmu i psychopatii.
Odwrót od Racine’a nie może trwać długo — także i w polskim teatrze. Teatr, który dobrowolnie wyzbywa się autora Fedry i Ifigenii, nie może pretendować do miana teatru z prawdziwego zdarzenia.
W ubiegłym sezonie Adam Hanuszkiewicz wystawił w Teatrze Powszechnym Berenikę z Zofią Rysiówną w roli głównej. W marcu tego roku spektakl ten oglądają, dzięki warszawskiej telewizji, widzowie całego kraju. Zygmunt Hubner prezentuje wrocław skiej publiczności. Brytanika. Największa nasza tragiczka Irena Eichlerówna i Ignacy Gogolewski odnoszą nieprzeciętne sukcesy także w Brytaniku, zrealizowanym przez Wandę Laskowską w warszawskim Teatrze Narodowym. Roman Niewiarowicz reżyseruje w Teatrze im. J. Słowackiego Fedrę. Rolę tytułową w „tym wielkim dramacie popędu płciowego”, odtwarza Zofia Jaroszewska — aktorka dojrzała i o nieprzeciętnej skali talentu.
Monumentalni bohaterowie Racine’a sprawdzają się także w naszej skomplikowanej epoce. I może bardziej w naszej, niż w każdej innej. Smutki i troski, z którymi walczą, pragnienia i porywy, na które decydują się — są nierozerwalnie związane z naturą ludzką. Znikną razem z człowiekiem. Grać Racine’a nie jest łatwo. Aktor musi rozszyfrowywać całe bogactwo podtekstów i namiętności. Musi tchnąć życie w pozornie spokojne monologi i duety. Boję się tylko jednego — abyśmy nie postąpili z Racine’m tak, jak to ostatnio miało miejsce z Mille rem i O’Neillem. Ni stąd, ni zowąd urządzamy festiwal, a potem długo, długo nic. Z tym, że pozycja Millera i O’Neilla w teatrze może jeszcze ulec zmianie. Pozycja Racine’a jest dobrze sprawdzona i raczej trwała.
I jeszcze jedna mała uwaga na marginesie tych racinowskich rozważań. Publiczność trójmiasta nie miała, jak dotąd, możliwości zaznajomienia się z dziełem jednego z pierwszych przedstawicieli klasycznego teatru francuskiego XVII wieku. Grano na Wybrzeżu Corneille’a (w przeróbce Wyspiańskiego) i Moliera, o Racine’ie zapomniano — choć pod wieloma względami przerósł on dwóch swoich znakomitych kolegów.