Artykuły

Biblia infantium

Czy można zacząć lepiej niż od początku? Kolejny sezon warszawski Nowy Teatr zaczyna właśnie tak: od wystawienia pierwszych jedenastu rozdziałów Księgi Rodzaju.

Na drzwiach Sali Prób kartka z zapewnieniem, że farby używane w przedstawieniu dają się bez trudu zmyć. Ogłoszenie budzi niepokój wchodzących widzów: będą na nas chlapać farbami? Dzieci czekające na spektakl niecierpli­wią się trochę, odliczają kolejne sekundy do 18.00 („kiedy ta duża wskazówka bę­dzie na samej górze…”). Drzwi otwierają się punktualnie i wchodzimy do przedsionka sali, gdzie stajemy trochę skonfundowani: nie ma sceny, nie ma miejsc dla widzów. Grupka dzieci, kartony, pojemniki z farba­mi, z boku wielki biały namiot.

Proszą nas, by zostawić torby i plecaki, powiesić kurtki, a po chwili Robert Koszucki z uroczym, ale jakoś niepokojąco przewrotnym uśmiechem zapewnia: „Jesz­cze niczego tu nie ma, ale za chwilę będzie­my mieć wszystko”. Prosi, byśmy się usta­wili gęsiego i wchodzili do namiotu, kolej­no liczeni przez stojące w wejściu dzieci. Zostajemy błyskawicznie podzieleni na trzy grupy i zaprowadzeni do przygotowanych kartonów i farb.

Chaos, czyli zabawa

Jestem w grupie Barbary Wysockiej, pod której kierunkiem będziemy ciemny­mi barwami malowali otchłań. Maziamy ciemnoniebieskie plamy i kropy. Dzieci od razu wciągają się do zabawy, co znaczy, że traktują ją bardzo poważnie. Dorośli, zwłaszcza bywalcy, uśmiechają się trochę niepewnie i ironicznie, ale przecież mają w głowie wszystkie te nauki o partycypa­cji, nie wypada się więc teraz dystansować. Zerkam na bok, gdzie dwie pozostałe gru­py pod wodzą Pauliny Holtz i Roberta Koszuckiego malują coś o wiele weselszymi i cieplejszymi kolorami. Co chwila słychać dziecięcy głos bardzo poważnie informu­jący, ile minut jeszcze zostało. Akcja przy­spiesza, bo przeznaczony na nią czas się kończy. Zespół dorosłych i dzieci bije nam brawa, dziękując za wspólną pracę. Na­miot unosi się lekko i okazuje się, że pod ścianami są jednak miejsca dla widzów. Siadamy z niejaką ulgą, że możemy wró­cić na swoje zwyczajne pozycje.

Na początku zatem pozornie był chaos — tak przynajmniej informował koloro­wy napis noszony podczas akcji malar­skiej przez jedno z dzieci. Ale jeśli wziąć nasze akcje dosłownie, to na początku była twórcza zabawa, wybicie ze zbyt do­brze znanych ról i stereotypowych pozy­cji, odejście od przyzwyczajeń. Działania proste i lekkie, prowadzone pewnie przez wszystkich aktorów, ale kierowane natu­ralnością dzieci, wobec których rezerwa dorosłych zawsze jest śmiesznie niemądra. Czy można zacząć lepiej opowieść o stwa­rzaniu świata? O czasie, gdy wszystko było niewyobrażalnie nowe i świeże?

Bóg ma dwanaście lat

Ten początek to też rodzaj zapowiedzi ca­łego przedstawienia i jego charakteru. „Biblia — Rdz. 1-11” (bo taki jest pełny ty­tuł spektaklu) to rodzaj kreatywnej zaba­wy, zaplanowanej i prowadzonej zgodnie z wypracowanym scenariuszem, ale zara­zem otwartej na interwencje publiczności (zwłaszcza dziecięcej) oraz improwizacje aktorów i nieprzewidziane sytuacje, które natychmiast są podchwytywane i włącza­ne w przebieg zdarzenia.

Zasady tej zabawy i zarazem środki in­scenizacyjne są nieskomplikowane i niespektakulame. Jeśli ktoś się spodziewa wi­dowiskowych efektów, zachwycających stereotypowym pięknem obrazów, albo quasi-metafizycznych odlotów, to w tym małym pokoju dziecięcej wyobraźni ich nie znajdzie. Być może jacyś widzowie będą rozczarowani brakiem reżyserskiej i aktorskiej wirtuozerii, niedostatkiem cze­goś „specjalnie teatralnego”. Ja sam przez chwilę złapałem się na oczekiwaniach tego rodzaju. Ale reżyser Michał Zadara i cały zespół konsekwentnie trzymają się przyjętego sposobu działania i tworzą teatr środkami dziecięcej zabawy.

Odniosłem wręcz wrażenie, że Zadara ze swoimi dorosłymi aktorami jakby wy­cofali się na drugi plan, oddając prowadze­nie akcji swoim najmłodszym współpra­cownikom. To nie przypadek czy reżyser­ski trik, że Boga gra 12-letnia Julia Leszkiewicz. To decyzja wyrastająca z zasad tego spektaklu i idealnie współbrzmiąca z jego tonacją. W grze Julii jest czysta i prosta po­waga, możliwa właśnie dlatego, że nie two­rzy postaci, nie ucieleśnia żadnego wyobra­żenia. Wykonuje kolejne zadania z zaanga­żowaniem i precyzją oraz czymś, czego nie umiem nazwać inaczej, jak czystością. To może w tej roli i w tym przedstawieniu naj­ważniejsze — czystość intencji, która spra­wia, że granie Biblii, a nawet zabawa w Bi­blię pozbawione są dwuznaczności. Są do­kładnie tym, czym są: graniem kolejnych scen, kolejnych rozdziałów najbardziej pod­stawowej opowieści naszej kultury.

Inne spojrzenie

Oczywiście natychmiast pojawia się pyta­nie: po co to robić? Czy w takim podejściu do Księgi, która dla wielu z nas jest święta, a dla wielu innych stanowi dzieło obdarzo­ne ogromnym kulturowym autorytetem, nie ma elementu profanacji, w znaczeniu odarcia z sakralnej wyjątkowości, spłyce­nia pokładów znaczeń? Czy Biblia zachla­pana wielobarwnymi farbami nie staje się dawną, dobrze znaną baśnią, jedną z wie­lu opowieści, które sobie ludzkość snuje, by zmniejszyć trwogę przed niezrozumia­łym?

Po przedstawieniu zadawałem sobie te pytania trochę w cudzysłowie, jako głos wyobrażonych wątpliwości, ale szyb­ko musiałem sam sobie przypomnieć, że w jego trakcie ich nie miałem, pozostając pod urokiem tego, co nazwałem „czysto­ścią”. Gdyby próbować to wrażenie, tę nie­mal wzruszającą emocję przełożyć na sło­wa (co doprawdy niełatwe), to powiedział­bym, że twórcy poprzez podejście dziecię­ce nie obniżyli wagi, znaczenia i wartości tego tekstu, ale spróbowali zdjąć z niego warstwy komentarzy, interpretacji i wy­obrażeń, narosłe przez stulecia jego czy­tania. Spróbowali spojrzeć na Biblię oczy­ma dzieci — oczywiście trochę wyobraża­nych i idealizowanych przez dorosłych, więc właśnie takich, o jakich Pismo mówi, że musimy się stać jak one. Rzecz niemal niemożliwa — zagrać opowieści o stworze­niu świata, Adamie i Ewie, Kainie, potopie i wieży Babel tak, jakby się je słyszało po raz pierwszy, jakby dopiero się je odkrywa­ło. Ale odkrywało nie w tym sensie, że odczytuje się je na nowo i natychmiast bie­gnie obwieścić oryginalną interpretację, lecz w najprostszym i najbardziej dosłow­nym: odwracasz kartę i czytasz, że „Na początku stworzył Bóg niebo”. Dla dorosłe­go to prawie niemożliwe, ale gdy na premierowym spektaklu po zapowiedzi sce­ny mordu Kainowego siedząca po drugiej stronie sześciolatka niemal z płaczem po­prosiła mamę, by zasłoniła jej oczy, bo nie chce tego widzieć, pojawiła się w powie­trzu groza założycielskiego mordu, której już nie odczuwamy.

Odkrywanie Biblii w jasnym i pełnym rozmaitych barw pokoju wyobraźni (jak­że innym od ciemnego pokoiku Kantora!) jest doświadczeniem radosnym, nie przez zmyślne sceniczne żarty, tylko przez zaba­wowe nastawienie dzieci i idących za nimi dorosłych współtwórców. Gdy Barbara Wysocka opowiada o arce Noego, wrzuca­jąc do przezroczystego pudełka pluszowe zabawki (dokładnie tak, jakby sprzątała po­kój po dziecięcych zabawach), albo gdy naj­mniejsza z dziecięcych aktorek Maja Am­sterdamska z niemal pedantyczną pieczoło­witością wypełza ze sceny jako wypędzony z raju wąż, śmiejemy się, ale ten śmiech ro­dzi się z odkrycia możliwości innego spoj­rzenia, innego przeżywania znanego tek­stu, także w jego dziwności i nieprzystawalności do naszych wyobrażeń i reakcji.

Spojrzenie w naszą przepaść

Są też w tym przedstawieniu delikatne przesunięcia interpretacyjne, czasem nie­mal niezauważalne, a sprawiające, że jest ono jak najbardziej osadzone w dzisiej­szym świecie. Zaskoczyło mnie wręcz to, jak często używa się fraz nie biblijnych, ale pochodzących ze współczesnego języ­ka potocznego. Najbardziej od słów Pisma odchodzi się w scenie ostatniej — budo­wy wieży Babel. Ma ona charakter metateatralny i zaczyna się od rozmowy Pauliny Holtz i Roberta Koszuckiego o tym, gdzie można zobaczyć Boga (w teatrze — mówi Holtz — i zaraz dodaje, że ma tam twarz dziewczynki). Stopniowo rozmowa przechodzi w budowanie wieży ze stołów, po czym dialog zamienia się w serię niepo­rozumień, bo brak wspólnego języka w tej wersji oznacza najpierw całkowity brak wspólnych punktów odniesienia słów do rzeczy: ten sam przedmiot nazywany jest przez każdą z osób zupełnie inaczej. Trwa to tylko chwilę, ale ta chwila jest jak spoj­rzenie w przepaść: pomieszanie języków oznacza powrót do chaosu i otchłani.

Takich szczegółów, tonących w atmos­ferze zabawy i niełatwych do zauważe­nia, jest więcej. Gdy dzieci ustawiają się od najmniejszego do największego, by w ten prosty sposób utworzyć węża kusi­ciela, jego „głową” okazuje się Julia Leszkiewicz i to ona, grająca Boga, zaczyna roz­mowę z Ewą. Albo to, że punktem wyjścia do tworzonej przez wszystkich wielobarw­nej dekoracji do sceny Kainowego mordu są zarysy leżących nieruchomo ludzkich ciał…

Nie chcę opisywać całego przedstawie­nia. I tak czuję się winny, że już za dużo zdradziłem i czytelnicy tej recenzji, którzy pójdą na Biblię, stracą część przyjemności związanej z zaskoczeniem. Więc nicze­go więcej nie opowiem. Wszyscy przecież wiedzą, że na szczęście wkrótce nastąpi ciąg dalszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji