Artykuły

Na cmentarzu też jest porządek

Nie boję się wyjścia na scenę. Dopiero jak tam stoję i zaczynam myśleć o domu, o zabitym synu, o mamie, to przychodzi strach. Boję się wojny — mówi Heda, uchodźczym' z Czeczenii grająca w sztuce Popytka.

W języku rosyjskim to słowo oznacza próbę. Określa również bezprawną procedurę stosowaną na gra­nicy Polski i Białorusi: uchodźcy są prze­słuchiwani przez pograniczników, któ­rzy decydują, kto może wjechać do Pol­ski, a kto nie. Przez tę „popytkę” czeczeń­skie kobiety przechodziły po dziesiątki razy, aż w końcu miały szczęście trafić na lepszy dzień polskiego oficera — wte­dy wpuszczał do Polski. Popytka — w tym słowie kryje się jeszcze jedno: pytka — po rosyjsku tortura.

Wybrałam Polskę

Kobiety są cztery. Rosjanka i trzy Czeczenki. Marina Hulia, Heda Debirova, Milana Goytamirova, Madina Mazalieva. Różne losy, różne historie, ale łączy je wszystkie los matek uchodźczyń.

Marina przyjechała do Polski ponad 20 lat temu jako — jak sama siebie okre­śla — uchodźca ekologiczny. Przemysł chemiczny w rodzinnych Czerkasach na Ukrainie doprowadził jej córkę do ciężkiej choroby. — Moje dziecko zio­nęło acetonem. Cmentarz zaczynał być większy niż miasto. Musiałam uciekać, wybrałam wtedy Polskę, bo mogłam tu pracować jako nauczycielka języka ro­syjskiego.

Pracowała też w ministerstwie eduka­cji jako pełnomocnik ds. dzieci cudzoziemskich. Po wyborach w 2015 r. nowa władza zredukowała jej stanowisko, bo przecież w Polsce takich dzieci nie ma. Od tamtej pory całkowicie poświęca się pracy społecznej. Zajmuje się więźniami, bezdomnymi, uchodźczyniami z Czeczeni. Na dworcu w Brześciu stworzyła nieformalną „Szkołę Demokratyczną” — dzieci koczujące tam wraz z matkami uczyła języka polskiego. Tam poznała też Milanę i Madinę.

Heda przyjechała do Polski w 2003 r., kiedy ciągle trwała druga wojna czeczeń­ska. — Gdy mój najstarszy syn zginął od odłamka bomby, to nie chciałam już cze­kać, aż zginą moje młodsze dzieci. Nie miałam też siły żyć dalej z mężem sady­stą. Wzięłam dzieci i uciekłam od niego.

Milana i Madina są sporo młodsze od Hedy. W Polsce od czterech lat, za sobą mają „popytkę” i doświadczenie koczo­wania na granicznym dworcu.

Żywe działania

W poznańskiej Scenie Roboczej, gdzie wy­stawiono spektakl, ulokowana centralnie scena daje widzom poczucie uczestnictwa w rozgrywających się aktach przedstawie­nia. W świat czeczeńskiej traumy wpro­wadza nas Marina krótkim wspomnie­niem swojego dzieciństwa w Związku Radzieckim. Jako dziewczynka śpiewała w pociągu wojenne piosenki dla wete­ranów wielkiej wojny ojczyźnianej. Te­raz śpiewa wielkie przeboje Związku Ra­dzieckiego — piosenki Pugaczowej i znienawidzoną przez siebie propagandową piosenkę radzieckich pionierów Zawsze niech będzie słońce. Po chwili światło ga­śnie, a pompatyczne sowieckie melodie przechodzą w niepokojące, naznaczone strachem głosy kobiet — wypowiadane po czeczeńsku kwestie mieszają się z mu­zułmańską modlitwą, dźwiękami kolejo­wego dworca i odgłosami, które trudno zi­dentyfikować. Na scenie pojawiają się Ma­dina, Heda i Milana.

Scenografia sprowadzona jest do mi­nimum — puste butelki, pochylnie z su­rowych desek, rozrzucone buraki. We­ronika Fibich, reżyserka przedstawienia, tłumaczy: — Nie lubię nazywać tego spek­taklem. To są żywe działania, to perfor­mance zbudowany z symboli wynika­jących bezpośrednio z ich przeżyć, z ich pamięci. Dlatego poszczególne sekwen­cje zawierają w sobie wiele warstw, z któ­rych jedynie część może być zrozumiała dla widza. Tylko my wiemy, ile w scenie, w której kobiety przerzucają ubrania, wynikło z procesu pracy z pamięcią, bo z każdą bluzką wiążą się bolesne przeży­cia. Gdy pochylają się nad białym mate­riałem, pochylają się nad bliskimi, nad światem, o którym trzeba milczeć. Kolor biały w Czeczenii oznacza żałobę — w ten sposób tworzą się kolejne warstwy.

Pomysł przedstawienia z udziałem uchodźczyń zrodził się kilka miesięcy wcześniej w kaszubskiej wsi Golczewo. Weronika Fibich poznała tam Marinę Hulię i historię kobiet koczujących na dworcu w Brześciu. — Poczułam, że warto spróbować pokazać tę otwartość, tworząc projekt z udziałem świadków zdarzeń, o których będę opowiadać. Zobaczyłam scenę, w której one dzieliły między sie­bie ciuchy otrzymane od kogoś w pacz­kach. Były nieskrępowane, dostrzegłam natychmiast tę symbolikę. Pokazałam im moje wcześniejsze prace - z bezdom­nymi, kibicami, stoczniowcami. Powie­działam im, że chcę opowiedzieć ich hi­storie. Wiedziałyśmy, że to nie może być powiedziane wprost — to muszą być tylko impulsy, sygnały, które uruchomią odpo­wiednie struny w odbiorcach.

Fibich nie pierwszy raz sięga do tema­tów związanych z uchodźstwem i do­świadczeniami emigracyjnymi. W 2016 r. zrealizowała sztukę Pobyt tolerowany (funkcjonujący do niedawna termin prawny określający stan uchodźcy czeka­jącego na pozwolenie na pobyt w Polsce). Opowiadane tam historie rozgrywały się w prywatnych mieszkaniach. — To były opowieści o innym, obcym. Ktoś wchodził do twojego domu i na kilka godzin lub dni przejmował rolę gospodarza. A ty musiałeś zachować się tak jak gość, dostosować się do zasad wyznaczonych przez niego. Czułeś, że twój pobyt jest tu ledwie tolero­wany, warunkowany. Widzami tej akcji byli często przypadkowi ludzie, sąsiedzi, mieszkańcy okolicznych kamienic.

Boicie się nas czy o nas?

Popytka to też opowieść o przekracza­niu granicy intymności i akceptacji. Czeczenki zapraszają publiczność do wejścia w ich życie, do wkroczenia w ich emo­cje, w wspomnienia — do rzucania bura­kami w butelki jak w grze w kręgle, do grzebania w workach z ciuchami. Każą im wsłuchiwać się w brzęczenie pszczół, które są jednym z najważniejszych wspo­mnień z dzieciństwa Hedy — jej ojciec był pszczelarzem. Zaciera się granica pomię­dzy sceną a publicznością, pomiędzy tym co obce, inne, a tym co nasze i oswojone. Przesuwają się granice akceptacji i tolerancji, znika strach. Koleje życia zaczy­nają się wzajemnie splatać, jak w tej scenie, w której Czeczenki z pociętych frag­mentów fotografii swoich twarzy układają nową twarz.

To współdziałanie, wciągnięcie publicz­ności we wspólne przeżywanie traumy wyzwala emocje. Na koniec spektaklu padają pytania — czego się bocie? Naszych chustek? Czemu boicie się muzułmanów? Boicie się nas czy o nas? Publiczność chęt­nie tę próbę podejmuje - po spektaklu ludzie podchodzą do kobiet z Czeczenii, obejmują je, przytulają, płaczą.

Według Mariny Hulii spektakl jest dowodem, że nie miejsce rządzi człowie­kiem. Można żyć, kochać, malować w wię­zieniu, na uchodźstwie. — Nieważne, czy jesteś z Czeczenii, czy z zapyziałego mia­steczka na Ukrainie, bo jeżeli masz w so­bie szczerość i coś do powiedzenia, to można zrobić to w sposób dojmujący.

Widzi też przemianę, jaka zaszła w ko­bietach, odkąd są w Polsce. — Udział w tym przedstawieniu jest kolejnym eta­pem w ich wyzwoleniu się od terroru, od jarzma mężów sadystów i w drodze do samostanowienia. One już nie pozwa­lają się obrażać, poniżać. Potrafią zadbać o swoją godność.

Ile wejdzie do kraciastej torby

Po przedstawieniu Wojciech Jagielski, wieloletni korespondent wojenny i autor m.in. książki o Czeczenii (Wieże z ka­mienia), opowiadał o swoich doświadcze­niach, ale też o obecnej sytuacji na Kauka­zie. Tłumaczył, dlaczego ludzie uciekają z Czeczenii, choć formalnie nie ma tam wojny. — Ramzan Kadyrow, obecny pre­zydent Czeczenii, to zaufany człowiek Putina. Stroi się w piórka dobrego i po­bożnego muzułmanina. W swoich wy­stąpieniach często podkreśla swoje przy­wiązanie do tradycji, do historii narodu czeczeńskiego, a w kraju wprowadza terror. Kobieta, która spodoba się wyso­kiemu urzędnikowi, może być bezkarnie porwana z ulicy. Jeśli ma narzeczonego, to tym gorzej dla niego, szybko wyląduje w więzieniu z jakimś spreparowanym zarzutem. Trwa bezustanna nagonka na homoseksualistów. Co z tego, że pozornie panuje tam porządek? Na cmentarzu czy w więzieniu też panuje porządek, ale żyć tam się nie da.

Wojna zniszczyła ład społeczny. Roz- padły się więzy rodzinne, zanikły trady­cyjne role — to kobiety wzięły na siebie ciężar i obowiązek utrzymania rodziny, zapewnienia bezpieczeństwa. To, co w mocno tradycyjnych i konserwatyw­nych społeczeństwach uchodzi za hańbę dla mężczyzny, w Czeczenii dla wielu ro­dzin stało się niemal codziennością. Oj­cowie niejednokrotnie po ciężkich przej­ściach wojennych, często uzależnieni od alkoholu czy narkotyków, pozbawieni pomocy psychologicznej, rekompen­sują sobie frustrację przemocą. Kobiety nie mogą liczyć ani na pomoc państwa, ani na rozwód, a jeśli nawet uda im się odejść od męża (przynosząc tym samym hańbę swojej rodzinie), to zgodnie z cze­czeńskim prawem dzieci zostają w ro­dzinie mężczyzny. Dlatego biorą dzieci — i gdy tylko nadarzy się okazja, uciekają zabierając ze sobą tyle, ile zmieszczą do kraciastej torby.

Jagielski zwraca też uwagę na to, że wojna odebrała im zdolność planowa­nia. — Człowiek zaczyna myśleć w krót­kiej perspektywie. Nie można przecież niczego zaplanować. Nie można się zako­chać, marzyć. Wojna zabiera marzenia.

Tę umiejętność można odzyskać, gdy odbuduje się poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Język teatru okazuje się tu zaskakująco dobrym wyborem. Kobiety z Czeczenii w Polsce potrafią na nowo marzyć. — Marzę o mieszkaniu. Zdaję so­bie sprawę, że to przyziemne, ale miesz­kamy w siedem osób na dwudziestu me­trach kwadratowych. A jak będę miała większą przestrzeń do życia, to może i marzenia nabiorą większego rozmachu — mówi Milana Goytamirova.

Od 2020 r. Popytka wchodzi na stałe do repertuaru w Nowym Teatrze w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji