Artykuły

Gangsterska pop-ballada

W gliwickim spektaklu o Zdzisławie Najmrodzkim pojawia się Robert De Niro, by wesprzeć radą twórców przedstawienia.

Tytuł spektaklu Michała Siegoczyńskiego Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach na­wiązuje do gangsterskiego filmu Sergia Leo­ne Dawno temu w Ameryce, którego akcja to­czyła się w Nowym Jorku w pierwszej poło­wie XX wieku. Skojarzenie z tamtym obrazem nie jest przypadkowe. Reżyser za patrona swojej opowieści wybrał Roberta De Niro, który w amerykańskim filmie zagrał głów­nego bohatera, żydowskiego mafiosa, Davida „Noodlesa” Aaronsona. W gliwickim spektaklu aktor pojawia się, by wesprzeć radą twórców przedstawienia. Chodzi o patent na konstrukcję fabuły, budowanej wokół osoby z przestępczego półświatka. Jak twierdzi De Niro (Mariusz Galilejczyk), zasady dobrze skrojonej historii są proste: po pierwsze — bohater powinien być nieszablonową jed­nostką, która balansuje na granicy prawa, często lądując po niewłaściwej stronie. Waży się więc na wiele, ale skutecznie unika kary. Nie zaszkodzi również ładna dziewczyna, z którą gangster będzie miał romans. Po dru­gie — akcja musi rozgrywać się w metropolii, gdzie nie tylko narodzi się legenda lokalnego drania, ale też ulegną mitologizacji miejsca, z którymi był związany.

Szukając inspiracji do spektaklu o lokal­nym kolorycie, twórcy trafili na Zdzisława Najmrodzkiego, jak się okazało, idealnego kandydata do gangsterskiej ballady. Najmrodzki, ze względu na upodobania kulinar­ne zwany „Szaszłykiem”, przez większą część życia związany był z Gliwicami. W okresie PRL-u stał się etatowym bohaterem kronik milicyjnych. Jego kradzieże polonezów i włamy do Peweksów obrosły legendą, a relacje z kolejnych spektakularnych ucieczek z kon­wojów, aresztów i więzień śledziła cała Pol­ska. Przypuszcza się, że kierowany przez nie­go gang ukradł ponad sto samochodów i obra­bował ponad siedemdziesiąt sklepów z luksu­sowym asortymentem, za co ówczesne media ochrzciły go mianem „księcia złodziei” i „mis­trza ucieczek”. W szarej rzeczywistości po­przedniego ustroju jego liczne awantury mia­ły dla postronnych obserwatorów posmak opowieści z innego świata. Przestępca, obda­rzony urokiem osobistym, dzięki któremu łamał kobiece serca, skutecznie grał na nosie również komunistycznym stróżom prawa. Ostatecznie doprowadziło go to za więzienne kraty, ale i uczyniło zeń lokalnego bohatera.

Siegoczyński, który jest również autorem tekstu, wykorzystał najważniejsze zdarzenia z życia Najmrodzkiego i ułożył je niemal chro­nologicznie. Zrezygnował jednak z dokumen­talnej konwencji, fakty i fantazje na temat bohatera ubierając w formę popkulturowej śpiewogry. Kolejne epizody z biografii gang­stera są przeplatane hitami muzyki rozryw­kowej: imprezie po pierwszej kradzieży towarzyszą dźwięki zespołu Boney M., a pierw­szemu włamowi do sklepu — polska wersja piosenki śpiewanej przez Marlenę Dietrich Gdzie są kwiaty z tamtych lat? Odbicie żony komunistycznemu kacykowi puentuje mi­łosne wyznanie O Natalie, zaś scenę ślubu z własną żoną zdobi utwór Seweryna Krajew­skiego Czekam na tę jedną chwilę. Playlista jest oczywiście dłuższa, a wybrane do niej utwory pełnią różne funkcje: przywołują rys epoki, tworzą nastrój, ironicznie komentują wydarzenia czy budują dramaturgię spekta­klu. Przy tym zestawie nie sposób się nudzić, choć reżyser zadbał o to, by również inne ele­menty zrobiły z Najmrodzkiego dynamiczne widowisko.

Akcja toczy się na scenie i na, podwieszo­nym z tyłu, ekranie. Co jakiś czas śledzimy na nim ujęcia z kamery podążającej za bohate­rami i fundującej publiczności ich serialowe zbliżenia. Zapośredniczony obraz przenosi nas do wnętrza ustawionego z boku sceny samo­chodu w czasie szybkiej jazdy gangstera z ko­lejną dziewczyną. Kamera przyłapuje go pod­czas ucieczki z matką do Austrii czy uczestni­czy w spotkaniu Najmrodzkich przy rodzin­nym stole. Za jej pośrednictwem stajemy się świadkami zarówno rozmów tajniaków tro­piących tytułowego bohatera, jak i spotkania „Marchewy” (Przemysław Chojęta) na ko­palnianych hałdach z nękającym „Szaszłyka” ubekiem (Krzysztof Prałat). Poszczególne sytuacje reżyser buduje za pomocą prostych środków teatralnych, toteż filmowy plan umożliwia zwielokrotnienie miejsc akcji.

Historia „księcia złodziei” rozgrywa się w spektaklu przynajmniej na trzech poziomach: Najmrodzki (Mariusz Ostrowski) poja­wia się w niej jako bohater i zarazem narrator opowieści o sobie; dodatkowo reżyser wpro­wadził postać Aktora (Michał Wolny), który przygotowuje się do roli gangstera w filmie.

Obecność tego wątku nie do końca jest zro­zumiała, zwłaszcza że ostatecznie nie zostaje rozwiązany. Również scena kręcenia filmu wydaje się wprowadzona do fabuły jakby na doczepkę. Najbardziej zagadkowy jest jed­nak epizod z wizytą Niemca (Mariusz Gali­lejczyk), który przed wojną mieszkał w Gli­wicach. Być może był to pomysł na zazna­czenie lokalnego kontekstu, a może po pro­stu zadaniem dodatkowych wątków było skomplikowanie w gruncie rzeczy dość pro­stej fabuły.

Intertekstualnych gier, wpisujących się w ba­rokową formę gliwickiego przedstawienia, jest znacznie więcej: trzy bohaterki niczym wiedźmy z Makbeta (Izabela Baran, Karolina Olga Burek, Dominika Majewska) otwierają pierwsze dwie części przedstawienia — naj­pierw jako nimfy rekonstruujące historię mia­sta, później jako szczęśliwe posiadaczki defi­cytowych futer z kolekcji „Szaszłyka”. W związ­ku z tym, że wydarzenia dotyczą PRL-u, na scenę wbiega Porucznik Borewicz (Mariusz Galilejczyk) z niezwykle wówczas popularne­go serialu 07 zgłoś się, który z tym samym za­cięciem, co w schwytanie przestępcy, angażu­je się w wykonanie zbiorowej choreografii. Poszczególnym, niemalże estradowym nume­rom patronuje więc duch parodii, choć nie zawsze najwyższych lotów. Jeśli w galerii zacytowanych postaci pojawiają się kardynał Glemp czy Lech Wałęsa (obie role w wykona­niu Prałata), to w stylu satyrycznych karyka­tur Marcina Wolskiego. Niestety scena, w któ­rej były prezydent puszcza oko do widzów i charakterystycznym wielkim długopisem, utrwalonym na zdjęciach z Porozumień Sierp­niowych, podpisuje ułaskawienie Najmrodz­kiego, a potem sięga po neseser wypełniony banknotami, ma w sobie finezję marnego kabaretu. Wydaje się, że już prościej się nie da. Nie lepiej wypadają sekwencje z Tade­uszem Różewiczem (Krzysztof Prałat), któ­remu w spektaklu, nie wiedzieć czemu, przy­padła rola narcystycznego eksperta od po­ezji. Być może zaważył fakt, że kiedyś miesz­kał w Gliwicach.

Gangsterska pop-ballada Siegoczyńskie­go nie przekonuje mnie. Nie tylko dlatego, że ma nieprzemyślane wątki i wymagałaby skrótów, choć pod względem językowym w wielu miejscach jest całkiem zgrabna i za­bawna. Koncept szalonej jazdy bez trzymanki dość szybko się wyczerpuje, również dla­tego, że fabuła i postaci są schematyczne. Aktorzy grają po kilka ról odrysowanych grubą kreską. Nawet Najmrodzki Mariusza Ostrowskiego w typie niepozbawionego uroku cwaniaka pod koniec spektaklu traci energię. Zespół robi, co może, ile jednak można ugrać na strojeniu min, płaskiej karykaturze i parodii, zwłaszcza że przedstawienie trwa ponad trzy godziny. Poza dostarczeniem rozrywki, gliwicki spektakl nie ma nic więcej do powiedzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji