[Pachnie ten „Bruno” mocno Różewiczem]
Henryk Dederko: Bruno
Reżyseria: Jacek Andrucki, scenografia: Anna Sekuła, muzyka: Bolesław Rawski, choreografia: Jacek Tomasik.
Teatr im. Juliusza Słowackiego. Scena „Miniatura”, Kraków.
Pachnie ten Bruno mocno Różewiczem. A to Pułapką, a to Kartoteką. Jehowa z Dederką! Jest zapewne zdolny, pisze o sprawach ważnych, ma chyba coś istotnego do powiedzenia. Trochę to pretensjonalne i wymyślone, ale myślę, że można by niedostatki sztuki podretuszować na scenie. Potrzeba do tego dwóch rzeczy. Po pierwsze: wyobraźni reżysera. Nie własnej nawet, ale z Schulza przeniesionej, skoro rzecz jest o artyście kreującym własny, osobliwy świat. Poza rzeczywistością — okrutną i realną. Po drugie: aktorów. Przede wszystkim zaś Bruna, osobnego, zatopionego w swojej niesamowitej imaginacji, fascynującego osobowością i dziecinną bezradnością.
Obydwu tych czynników w przedstawieniu nie ma. Wprawdzie Anna Sekuła starała się bardzo wpisać w malutką scenkę schulzowy sklepik, odrealniony, trochę dziwaczny, ale poza tym wszystko toczy się prawie normalnie. Z próbą oddania żydowskiego „folkloru” oczywiście. A nie w tym rzecz. Bruno to nie Zmierzch Babla. Tymczasem Jerzy Nowak jest po prostu starym żydem, nad miarę i sens gadatliwym. Maria Andruszkiewicz /Adela/ zagrała z rozpędu Młynarkę z Zaczarowanego koła. Niejakiego Rydla.
No i zabrakło Bruna. Ireneusz Pastuszek jest bowiem nadąsanym, trochę niesfornym głuptasem. Nie sposób doprawdy uwierzyć, że kłębią się w nim inne światy, „antyświaty”. Zapewne ma trudności z napisaniem najprostszego szkolnego wypracowania. Sklepów cynamonowych, ani Sanatorium pod Klepsydrą nie zdołałby doczytć do końca. Ani zrozumieć.
Przedstawienie bardzo słabe. Na festiwal nie nadaje się.