Artykuły

Zbyszek

Profesor Zbigniew Osiński, owszem, godzinami potrafił ślęczeć w bibliotece nad starymi rocznikami czasopism, ale nigdy nie był tylko badaczem gabinetowym. Zawsze Ignęł do żywego, twórczego teatru.

Był starszy ode mnie równo o dwadzieścia lat, dlatego łatwo mi było zawsze pamiętać o Jego wieku. Ale tej różnicy pokoleniowej specjalnie nie odczuwałem — także wtedy, kiedy na dru­gim roku studiów, mając dwadzieścia lat, tra­fiłem po raz pierwszy na zajęcia Zbyszka na warszawskiej polonistyce. W dość dużej sali nr 17 na tym konwersatorium na początku bra­kowało miejsc, ale kiedy zaczęliśmy czytać na głos i analizować całe Dziady — bo w pewnym momencie prowadzący uznał to za konieczne — studentów trochę ubyło. Ja zostałem, a w pa­mięci zostały mi do dzisiaj dziesiątki cytatów z Mickiewicza. Później, na następnych zaję­ciach i na seminarium magisterskim, słucha­czy od początku było mniej, ale chyba ciekawszych. Prześledzenie ich późniejszych losów byłoby zapewne pouczające.

Na Wydziale Polonistyki Zbyszek przycią­gał uwagę nie tylko swoim intelektem, ale też niebanalnym, zwłaszcza na początku lat osiem­dziesiątych, wyglądem: bujną blond fryzurą, białymi bawełnianymi indyjskimi koszulami, niebieskimi dżinsami, torbą z jasnej skóry na ramieniu — plecaków się jeszcze wtedy nie używało w charakterze teczek.

Nie był charyzmatycznym pedagogiem na podobieństwo bohatera Stowarzyszenia Umar­łych Poetów, gromadzącym wokół siebie tłu­my uczniów-adoratorów. Przypadkowi słucha­cze szybko odchodzili, kiedy zaczynały się prawdziwie istotne dyskusje, trudne lektury i konkretne zadania do wykonania. Nie prze­chodził szybko na ty ze wszystkimi studenta­mi. Potrafił za to skupiać wokół siebie małe grupki, potrafił przyciągać jednostki, dla któ­rych stawał się przewodnikiem i partnerem. „Partnerstwo” byłoby chyba najlepszym słowem kluczem dla określenia relacji Zbyszka ze stu­dentami. Traktował nas poważnie, często zaska­kiwał intelektualnie, ujawniając wiedzę i zain­teresowania daleko wykraczające poza naszą główną dyscyplinę. Uczył zwracania uwagi na wszelkie konteksty zjawisk teatralnych, od szcze­gółu krętymi czasem drogami prowadził do se­dna. Uprawiał głęboką biografistykę, doszuku­jąc się motywacji działań artystycznych w świa­domości i podświadomości twórców, w ich in­dywidualnym doświadczeniu. Pokazywał, jak badane fakty biograficzne mogą stawać się nieraz trampoliną do poznawania nieznanych obszarów myśli i sztuki.

Kiedy na seminarium magisterskim zainte­resował mnie twórczością grafika i krytyka tea­tralnego Franciszka Siedleckiego, zwrócił mi też od razu uwagę na epizod antropozoficzny w życiu artysty i jego współudział w budowie pierwszego Goetheanum w Dornach. „Zwró­cił mi uwagę” znaczyło tu nie tylko podrzuce­nie kilku lektur, ale osobiste zapoznanie mnie ze znawcą i tłumaczem Steinera, Jerzym Prokopiukiem, wspólne uczestnictwo w jego wykła­dach, organizowanych wtedy jeszcze na wpół tajnie w rozmaitych świetlicach osiedlowych, a nierzadko w domach prywatnych, wreszcie bo­daj półroczny kurs eurytmii. W mojej pracy o Siedleckim antropozofii poświęciłem kilka stron, a zainteresowanie zostało na całe życie.

Kiedy wprowadzono stan wojenny, a na Uni­wersytecie przez pewien czas nie odbywały się zajęcia, Zbyszek zapraszał nas na seminarium do swego mieszkania na Puszczyka na Ursy­nowie. Obowiązywała pełna konspiracja. Kie­dy przychodziliśmy, gospodarz spuszczał ża­luzje, a po zakończeniu spotkania wypuszczał nas pojedynczo.

Bywałem we wszystkich warszawskich miesz­kaniach Zbyszka. Wszystkie były dość ciasne, bo większość ich powierzchni zajmowały książ­ki. Stały na półkach, ale też w stertach na pod­łodze i biurku. Zawsze czułem się tam trochę niepewnie, szczególnie na Potockiego, bo mia­łem wrażenie, że kiedy się gwałtowniej poru­szę, to książki spadną mi kiedyś na głowę. Ale nie tylko książki wypełniały przestrzeń. Zby­szek miał naturę archiwisty, nie wyrzucał żad­nych papierów, listów, dokumentów, progra­mów teatralnych; prowadził skrupulatne no­tatki z rozmów i wydarzeń, w których brał udział (kiedyś nawet Grotowski wpisał mu na okolicznościowym druku wydanym z okazji dwu­dziestolecia Teatru Laboratorium żartobliwą dedykację: „Zbyszku — Tobie nic nie napiszę, bo dasz do archiwum, a mnie potem wstyd będzie”). Dopiero kiedy w 2015 roku przekazał swoje archiwum do Ossolineum, w mieszka­niu zrobiło się więcej miejsca dla ludzi.

Niekonwencjonalne seminaria magister­skie odbywały się też niekiedy, gdy było ciepło i kwitły już kasztany, na terenie Uniwersytetu, a dokładniej w parku na skarpie od ulicy Oboźnej. Wychodziliśmy tam w przerwie i Zbyszek proponował... gimnastykę. „Każdy robi, co chce” — padała komenda — i przez kwadrans ćwiczyliśmy skłony, przeciągania i tym podobne ćwiczenia, po których żywiej się toczyła dalsza seminaryjna dyskusja. Był to czas dość ścisłej współpracy Zbyszka z Gardzienicami, może chciał sprawdzić, jak elementy treningu fizycz­nego przydadzą się w pracy intelektualnej. Sam zresztą nie stronił od sportu, w młodości upra­wiał biegi średniodystansowe.

Owszem, godzinami potrafił ślęczeć w bi­bliotece nad starymi rocznikami czasopism, ale nigdy nie był tylko badaczem gabinetowym. Zawsze lgnął do żywego, twórczego teatru. Jesz­cze w poznańskich czasach w Teatrze Ósmego Dnia wyreżyserował Warszawiankę, uczestni­czył w festiwalach teatrów studenckich; w Sta­rym Teatrze w Krakowie był kierownikiem li­terackim w okresie, kiedy pracował tam Swinarski; ze wspomnianymi Gardzienicami jeździł na wyprawy artystyczno-badawcze; w Odin Teatret brał udział w warsztatach „Odin Week” i ISTA; był projektodawcą, a potem dyrekto­rem artystycznym i naukowym wrocławskiego Ośrodka Badania Twórczości Jerzego Grotow­skiego i Poszukiwań Teatralno-Kulturowych (dziś Instytut im. Jerzego Grotowskiego). Na swoje uniwersyteckie seminaria zapraszał czę­sto ludzi teatru — i nie tylko teatru.

Konwersatorium poświęcone Mieczysławo­wi Limanowskiemu, którym Zbyszek był przez wiele lat prawdziwie zafascynowany i zrobił dużo, by wyznaczyć należne mu miejsce w hi­storii polskiego teatru i Reduty, odbywało się na przemian: na polonistyce albo w Muzeum Ziemi, bo współprowadzącym był profesor Zbigniew Wójcik — geolog. Skoro bohater za­jęć był geologiem, to trzeba było zgłębić tro­chę geologii..., zgodnie z maksymą „Wer den Dichter will verstehen, muss in Dichters Lande gehen”. Nie przypadkiem, kiedy Zbyszek wydał w 1994 roku pisma teatralne Limanow­skiego — pod tytułem Był kiedyś teatr Dioni­zosa — to swój wstęp opatrzył tymi właśnie słowami Goethego. A mnie napisał w dedykacji: „Wojtku, zostało w tej książce coś z konwersa­toriów na polonistyce i w Muzeum Ziemi, w których wiernie uczestniczyłeś”. I prawie powtórzył to samo jedenaście lat później, w 2005 ro­ku, kiedy wydał książkę Nazywał nas bratnim teatrem. Przyjaźń artystyczna Ireny i Tadeusza Byrskich z Jerzym Grotowskim. Napisał mi wtedy: „Wojtkowi — z pamięcią spotkań z Ire­ną i Tadeuszem Byrskimi w pokoju 11 (gmach polonistyki) i w Muzeum Ziemi (Aleja na Skar­pie) — bardzo serdecznie”. Jak widać, nie tylko studentom pozostały na zawsze w pamięci te niekonwencjonalne zajęcia, ale również ich inicjatorowi.

Przytaczam te dedykacje ośmielony przez Zbyszka, który w swej ostatniej książce Spo­tkania z Jerzym Grotowskim umieścił też roz­dział pt. „Dedykacje i wpisy", gdzie reprodu­kował wszystkie dedykacje, jakie dostał od Grotowskiego. Dedykacja, o ile nie jest sztam­powa, potrafi dać świadectwo o autorze cza­sem równie ważne, co treść książki. W książkach, którymi obdarował mnie Zbyszek, dedykacje zawsze były ważne. Przytoczę dwie. Zredago­wane przez siebie teksty Osterwy Reduta i teatr opatrzył wpisem: „Drogiemu Wojtkowi — z okru­szyną wiary, że nasza piękna, a nieużyteczna dyscyplina, jeszcze komuś i po coś będzie po­trzebna” (31 maja 1992). W wydanym zaś pięć lat wcześniej tomiku korespondencji Limanow­skiego i Osterwy napisał tak, dedykując go mojej żonie i mnie: „Ładzie — z przypomnieniem dawnych czasów, że duch zespołu jest podstawą każdego twórczego teatru, Wojtkowi — aby nam się dalej dobrze pracowało i, daj Boże, współ-pracowało” (22 kwietnia 1987).

Udało się nam dobrze współ-pracować przez następne trzydzieści lat.

*

W historii teatrologii Zbigniew Osiński (ur. 11 maja 1939, zm. 1 stycznia 2018) pozostanie prze­de wszystkim jako badacz twórczości Jerzego Grotowskiego i Teatru Laboratorium — ale trze­ba podkreślić, że pozostawił też niemało innych prac. Pisał o Wilamie Horzycy, Juliuszu Oster­wie, Mieczysławie Limanowskim, Wacławie Radulskim, Irenie i Tadeuszu Byrskich, Konra­dzie Swinarskim, Tadeuszu Kantorze, Włodzi­mierzu Staniewskim; wydawał pisma Osterwy i Limanowskiego. Na początku pracy naukowej zajmowała go teoria teatru. Jego książki i arty­kuły były tłumaczone m.in. na: angielski, fran­cuski, włoski, hiszpański, rosyjski, chiński, japoń­ski, słowacki, ukraiński, bułgarski, estoński, wę­gierski. Przez prawie czterdzieści lat pracował w różnych instytutach na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, najdłużej w Kate­drze, a potem Instytucie Kultury Polskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji