Propozycje rozrywkowe
Pogodny okres świąteczno-noworoczny sprzyja tematowi felietonu: propozycje rozrywkowe. Tak się złożyło, że niemal jednocześnie trzy warszawskie teatry o charakterze rozrywkowym wystąpiły z nowymi premierami. Są to: Trzeci program w „Syrenie”, Siódme mniej kradnij w „Komedii” oraz Pamiętnik pani Hanki w „Kwadracie”. Każdy ze wspomnianych teatrów stanowi istotny akcent w teatralnym krajobrazie Warszawy, każdy wnosi do tego krajobrazu sobie tylko właściwe barwy.
„Syrena” pod nowym kierownictwem pozostała w zasadzie wierna swej formule, łączącej tradycyjne formy teatru rewiowego z nowoczesnym spojrzeniem satyrycznym na otaczające nas sprawy i ludzi, a często dystansującym się zręcznie wobec uprawianego „przemytu” tzw. numerów pod publiczkę.
Trzeci program, noszący podtytuł „prawie rewia”, to w kompozycyjnym zamyśle parodystyczne odniesienie do nieistniejącego trzeciego programu Polskiej Telewizji; a poza tym jest to istotnie trzeci z kolei program „Syreny” pod nową dyrekcją Witolda Filiera — po Wielkim Dudku i Czołowym zdarzeniu.
Mariaż „Szpilek” z „Syreną” na „szczeblu kierowniczym” rozciągnął się również i na płaszczyznę autorską: Maria Czubaszek, Joanna Wilińska, Witold Filier, Ryszard M. Groński, Jerzy Kleyny, Jonasz Kofta, Adam Kreczmar, Andrzej Nowicki, Jan Pietrzak, Zenon Wiktorczyk, Jerzy Wittlin — to nazwiska współautorów omawianego programu, które spotykamy często właśnie w „Szpilkach”. No więc i sam program jest jak „Szpilki”: obok zgrabnych i dowcipnych scenek i piosenek o zabarwieniu satyrycznym, penetrujących wścibsko różne zakamarki naszego życia (Żaby, ryby i rak, Wzorowa rodzina, Pstryk i in.) oraz udanych pastiszów i parodii (ostatni z Braci Marx — Zdzisława Leśniaka i Paryskie tango) znalazło się kilka numerów słabych, wśród nich wulgarna piosenka śpiewana przez Tadeusza Plucińskiego. To w części pierwszej. Bo druga skonstruowana jest na innej zasadzie. Tu właśnie uprawia się ten „przemyt”: Oczy czarne i efektowna aria z opery Carmen w wykonaniu Violetty Villas — z jednoczesną, zręczną ale niezbyt elegancką wobec artystki próbą zdystansowania się zarówno wobec proponowanego przez nią repertuaru jak i rodzaju interpretacji; ale że „partnerem” Villas jest Kazimierz Brusikiewicz, więc wszystko tu „uchodzi”, a widownia świetnie się bawi, podziwiając jednocześnie fenomenalny (chociaż już nie o takiej giętkości i blasku) głos Violetty Villas. Dużo słabiej wypadł natomiast mocno a niepotrzebnie rozbudowany „rzymski” numer z Villas jako westalką i Brusikiewiczem w roli Nerona.
No więc — jak to zwykle bywa z rewiowymi składankami: gdyby niektóre numery skrócić, a inne wyrzucić — program byłby bardzo dobry. Ale wówczas trwałby wszystko tylko godzinę.
Zupełnie innego typu rozrywkę proponuje „Komedia”. Ściślej: zaproponowała, dysponując tekstem Dario Fo Siódme mniej kradnij. Tekst wręcz karkołomny — dla reżysera, dla wykonawców, również w odbiorze. Bo to przecież ostra satyra społeczna i polityczna na współczesne stosunki we Włoszech, która wyszła spod pióra lewicowego, walczącego pisarza, aktora i dyrektora teatru — ale satyra atakująca widza przy pomocy środków i efektów, zaczerpniętych z arsenału ludowej burleski, commedii dell’arte, współczesnej „makabreski” i niewybrednej farsy. Olga Lipińska „wzbogaciła” to jeszcze o efekty ze swojego telewizyjnego kabaretu. Widownia „pęka ze śmiechu” („No i właśnie o to chodzi…” — jak śpiewa Młynarski), nawet wtedy, gdy policja strzela do tłumu bezrobotnych, wznoszących okrzyki „Niech żyje wolność!” I to są właśnie te pułapki: jeśli stawia się wyłącznie na tanią rozrywkę, epatując widza makabreską tanim seksem, inscenizacją dowcipów o wariatach i rozmieszczając niewłaściwie akcenty — można zrobić z walczącego Teatru Dario Fo właśnie to, co zrobiła Olga Lipińska w „Komedii”. Więc chociaż wtłaczają się w odbiór reminiscencje i z Brechta i z Majakowskiego i z Wassermanna (Lot nad kukułczym gniazdem) — płyną one jednak nie ze sceny, lecz z tekstu, z trudem przebijającego się przez tę rozrywkową galanterię teatru i kabaretu Lipińskiej.
Najmniej zastrzeżeń budzi trzecia z omawianych tu pozycji rozrywkowych: Pamiętnik pani Hanki. Ponieważ Marianowicz figuruje jako autor sztuki, nie ma potrzeby porównywania jego bardzo zgrabnie skrojonego scenariusza teatralnego z powieściowym oryginałem, który był ostrą satyrą na stosunki obyczajowe, panujące w „górnych sferach” ówczesnych rządców Polski. Adaptacja sceniczna złagodziła tę ostrość, zniknęły też akcenty satyry politycznej, co prawda rzadsze i mniej tu istotne, niż w innych powieściach autora Kariery Nikodema Dyzmy. Tej scenicznej wersji zaszkodziła tylko jedna rzecz: formuła komedii muzycznej. Nie dlatego, iżbym miał zastrzeżenia do warstwy muzycznej spektaklu: muzykę skomponował Jerzy Wasowski, wykonawcy znakomicie serwują sporo ładnych piosenek. Tylko że pani Hanka, żona wysokiego urzędnika przedwojennego MSZ jest na scenie — tak jak i w powieści, chociaż tam w bardziej odrażającym wydaniu — zwykłą „dziwką z wyższych sfer”. Nie przeszkadzałoby to nam w komedii satyrycznej, przeszkadza i razi w komedii muzycznej, która kończy się, zgodnie z wymogami tego gatunku — happy endem; i to dosłownym, pogodnym, bez ironicznego cudzysłowu.
Ale poza tym rzecz zrobiona jest i prowadzona lekko, dowcipnie, z wdziękiem, osadzona mocno w „klimacie epoki” z dużą znajomością realiów (co jest w znacznej mierze zasługą scenografii i wspaniałych kostiumów Mariana Kołodzieja). To jedna z najlepszych — jeśli nie najlepsza — z prac reżyserskich Edwarda Dziewońskiego w pięcioletnim już (tak, tak! — gratulacje!) żywocie „Kwadratu”. I pyszna robota aktorska. Gra prawie cały (bo brak tylko Joanny Jędryki, która przeszła do „Kwadratu” z „Ateneum”) 18-osobowy zespół teatru, więc wyrazy uznania dla wszystkich na ręce Ewy Borowik, kreującej z wdziękiem tytułową rolę oraz Jana Kobuszewskiego, który epizodyczną rolą milionera Philipsa wpisał się raz jeszcze do naszej wdzięcznej pamięci; podobnie jak teatr „Kwadrat” wpisał się swoim pięcioleciem po stronie zysków dobrego teatru rozrywkowego.