Artykuły

Spektakl Zen czyli duchy libido

Już pierwsza scena sprawia, że człowiek wstrzymuje oddech: podczas premiery na widowni słychać było tylko astmatycznego mężczyznę i trzeszczenie butów aktorów - o "Linczu" w reż. Agnieszki Olsten w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Justyna Pobiedzińska z Nowej Siły Krytycznej.

Tym razem naprawdę trudno trafić na widownię. Labirynt wąskiego, klaustrofobicznego korytarza prowadzi do małej, szpitalnej sali. Jest ciasno, duszno, mroczno. W pierwszej scenie widzowie śledzą nawiedzenie przez żywego ducha: mężczyzna z brzuchem jak młody pies spotyka się z kochanką tuż przy łóżku umierającej żony. Brzmi dziwnie?

Dalej jest jeszcze dziwniej.

I jeszcze.

Spektakl "Lincz" w reżyserii Agnieszki Olsten jest mieszanką klimatów filmów Lyncha, Buuela i obrazów Magritte'a; ma też coś z japońskich drzeworytów. Powstał na podstawie jednoaktówek Yukio Mishimy: Pani Aoi, Wachlarza i Szafy.

Przez scenę przewijają się tragiczne postaci: wzgardzeni i opuszczeni kochankowie, duchy żywych, wariatki i starzejące się kobiety. Bohaterowie, początkowo niemal nieruchomi, hieratyczni, z każdą chwilą poddają się coraz głębiej emocjom, a ich ciała nabierają życia. Nieprzewidywalność zdarzeń rośnie. Atmosfera gęstnieje i niepokoi. Napięcie wzrasta, by wybuchnąć w trzeciej części w zjawiskowym tańcu Tomasza Wygody (miałam wrażenie, że ten taniec skończy się implozją tancerza - cóż za precyzja ruchów, ile emocji!).

Skoro przewidzieć ciągu dalszego nie sposób, sporo tu niespodzianek - niczego jednak nie zdradzę, żeby nie psuć przyjemności ich przeżywania. Powiem tylko, że bywa bardzo przewrotnie.

Owe niespodzianki i pojawiające się na scenie seksualne motywy sprawiają, że Freud sam pcha mi się w świadomość. W pierwszej części Jitsuko (odważna rola Ewy Skibińskiej) ubrana w lateksowe czarne rękawiczki do łokci i wysokie czarne buty, wnika w ciało żony dawnego kochanka: buty i rękawiczki to symbol kobiecych narządów płciowych. W drugiej scenie czekająca ukochanego Hanako (Dagmara Mrowiec) i jej opiekunka, zakochana w niej malarka (Ewa Skibińska) noszą czerwone buty na wysokim obcasie. Ważną rolę odgrywa tu symbolizujący delikatną kobiecość wachlarz.

W drugiej scenie nagi biust Dagmary Mrowiec (piękna rola obłędu) podkreśla, że obłęd obnaża duszę tak samo jak nagość ciało. Jak mówił Magritte, tylko słuchając obłąkanych, możemy dojść do prawdy. Co mówi Hanako? Wszyscy dookoła mają martwe twarze czaszek.

W trzeciej scenie Tomasz Wygoda tańczy przebrany za kobietę - w szafie, symbolizującej narządy płciowe kobiety.

Oczywiście mogę się mylić, pakując do "Linczu" Freuda. W końcu cytowany już Magritte stwierdził, że "psychoanaliza nie ma nic do powiedzenia na temat dzieł sztuki, które przywołują tajemnicę świata. Być może sama psychoanaliza stanowi najlepszy przypadek dla samej psychoanalizy". Ale skoro nie Freud, to pozostaje zadać sobie proste pytanie: jaką tajemnicę świata przywołuje "Lincz"?

Mowa tu o tajemnicy miłości i jej różnych odcieniach. O wyzwalającej lub destrukcyjnej sile pokusy i namiętności. Wszechobecnej seksualności, zaklętej czasem w symbole, pokręconej, poplątanej i często nieuświadomionej. "Lincz" to spektakl intymny, podczas którego nie sposób pozbyć się poczucia podglądania bohaterów w ich sekretnej prywatności. Chorzy na voyeryzm widzowie w skupieniu czekają na ciąg dalszy. Tylko mężczyzna z astmą... ale o tym już było na początku.

Pierwsza rzecz, która potęguje wrażenie intymności, to zabudowana niewielka przestrzeń, na której odbywają się wszystkie sceny i konstrukcja ścian, przez które bohaterowie przenikają jak duchy. Druga - muzyka, pulsująca, niby-nieobecna i dyskretna, a jednak bardzo kształtująca odbiór (bracia Oleś). Wreszcie trzecia - światło. Dzięki pracy Wojciecha Pusia niezauważalnie gęstnieje mrok, a ciepły, letni wiatr rusza gałęziami za oknem, napowietrzając duszną scenę szaleństwa. Nie sposób nie wspomnieć też o błyskotliwym wykorzystaniu lustra, dzięki któremu na jednej płaszczyźnie widzowie spotykają się z aktorami. I kimś jeszcze...

I jeszcze jedno - program, w którym zamieszczono komiks Krzysztofa Ostrowskiego. W jego mrocznych rysunkach znajdujemy również mnóstwo symboli: scena miłosna ukazuje kobietę strącającą kochanka w otchłań swojego ciała. Czyżby chciała nim nakarmić głodne lisy?

Trudno opisać "Lincz". Najlepiej "Lincz" poczuć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji