Zbigniew Zamachowski - aktor, miłośnik muzyki, poeta - artysta wszechstronny
- Filmów w Polsce nie robi się aż tak dużo, żeby być często zatrudnianym. Są jednak czasem takie sytuacje, gdzie terminy nakładają się i takie, gdzie nic się nie dzieje, tak, jak teraz. Czas ten jednak cierpliwie przeczekuję w teatrze, gdzie i tak mam sporo pracy - mówi ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.
Ze ZBIGNIEWEM ZAMACHOWSKIM, jednym z najpopularniejszych polskich aktorów, o planach zawodowych, Kociewiu, rodzinie i emeryturze rozmawia Sebastian Dadaczyński.
Kiedy odkrył pan w sobie skłonności do aktorstwa?
- Od dziecka ciągnęło mnie do muzyki. Zresztą do tej pory cały czas mi ona towarzyszy. A pomysł, aby spróbować zająć się aktorstwem, tak naprawdę zrodził się dopiero w szkole średniej. W liceum występowałem w kabarecie. Później, po sugestii mojej nauczycielki od języka polskiego, zdecydowałem się zdawać do szkoły teatralnej.
Na ekranie zadebiutował pan w "Wielkiej Majówce" w 1981 roku. Jak dziś wspomina pan tamten czas?
- Bardziej jako zabawę, głównie dlatego, że wtedy była to bardziej niezobowiązująca przygoda z aktorstwem. Po prostu nie byłem jeszcze zawodowym aktorem, a amatorem, który nie miał na koncie obciążeń. Ta świetna zabawa zaowocowała i zostałem aktorem.
A jaki film lubi pan najbardziej, oczywiście z rolą Zbigniewa Zamachowskiego?
- "Wielką Majówkę" zapamiętam sentymentalnie. Jest to dla mnie film wyjątkowy... Gdybym musiał jednak wybierać, to wskazałbym na film Kazimierza Kutza "Zawrócony" z 1994 r., w którym zagrałem rolę Tomasza Siwca, pracującego w śląskiej elektrociepłowni.
Na ekranie można pana zobaczyć jako osobę, która mimo różnych problemów nie traci pogody ducha. Czy prywatnie jest pan też taki?
- Staram się. Życie nie zawsze jest takie łatwe i nie zawsze udaje się pokonywać różne trudności. Jednak myślę, że jestem optymistą, szukającym jasnych stron życia.
Przygotowuje się pan do jakiegoś nowego filmu?
- Tu niestety rozczaruje pana, bo na razie do żadnego. Filmów w Polsce nie robi się aż tak dużo, żeby być często zatrudnianym. Są jednak czasem takie sytuacje, gdzie terminy nakładają się i takie, gdzie nic się nie dzieje, tak, jak teraz. Czas ten jednak cierpliwie przeczekuję w teatrze, gdzie i tak mam sporo pracy. Mam jednak nadzieję, że latem dojdzie do realizacji filmu "Krzyż" w reżyserii Magdaleny Piekorz, według scenariusza Andrzeja Saramonowicza i kilku innych projektów, w którym mam wziąć udział.
Kiedyś wydał pan nawet tomik wierszy. Co daje panu poezja?
- Muzyka oraz poezja jest uzupełnieniem tego, co robię na co dzień. Wszystko to łączy się w jedną całość. Pisaniem nie zajmuję się jednak od wczoraj. Już w szkole średniej zacząłem tworzyć.
A co dla pana jest najważniejsze w życiu?
- Na pierwszym planie zawsze stawiam rodzinę, ale praca jest oczywiście dla mnie bardzo ważna.
No właśnie, dzieci... Czy będzie je pan zachęcał do aktorstwa?
- Absolutnie nie będę ich nakłaniał, by poszły w moje ślady. Dam im wolną rękę. Jeśli jednak któreś z nich zdecyduje się na ten zawód, to będzie mogło liczyć na moją pomoc, rady i sugestie. Jeśli w ogóle dzieci zechcą ich wysłuchać.
Pana żona Aleksandra pochodzi z Tczewa. Jest pan więc trochę związany z naszym regionem.
- Z Kociewiem jestem związany emocjonalnie właśnie przez rodzinę żony. Jest to fantastyczne, że poza swoimi stronami (Brzeziny, koło Łodzi - dop. red.) poznałem i polubiłem inną część Polski.
Cały czas mówimy o pana pracy i rodzinie. A co będzie pan robił na emeryturze?
- Jeśli w ogóle do niej dożyję (śmiech), to będę podróżował do takich miejsc, w których mnie jeszcze nie było. Najbardziej chciałbym wylądować w Ameryce Południowej.