Artykuły

„Tylko dziewczyny, bez żadnej martyrologii proszę"

Poczytałam o Pani w Internecie, bo jest Pani wymieniona w Encyklopedii Solidarności. No i jestem zachwycona Pani działalno­ścią opozycyjną. Nie miałam pojęcia o Gołdapi. Kuroń. Walentynowicz, stocznia, podziemie, Solidarność. Ale Gołdap? Kto o tym słyszał? Jaki obóz dla kobiet? O co chodzi? Proszę opowiedzieć (Ogrodzka. Lipko-Konieczna).

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku w Polsce wprowadzono stan wojenny; ówczesny aparat władzy politycznej i służby bezpieczeństwa zajęły się (oczywiście nie po raz pierwszy) tłumie­niem opozycyjnych walk i dążeń dzia­łaczy i działaczek związkowych oraz aktywistów i aktywistek walczących z reżimem. Zamykano i internowano ludzi. W oficjalnej historii znalazło się miejsce przede wszystkim dla męż­czyzn, a zdecydowanie mniej dla setek bezimiennych kobiet, które aresztowano i przewieziono do ośrodka w Gołdapi. Przebywały tam kilka miesięcy, bez rodziny, bez możliwości działania. Nie były torturowane, wykorzystywane przez funkcjonariuszy SB ani głodzone. Co nie znaczy, że pojechały na luksu­sową kurację. O politycznej „kuracji” (której synonimem niech stanie się tresura i ujarzmianie), której władza chciała poddać opozycjonistki, traktuje projekt Kuracjuszki z Interno, pokazany w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Istotne w tej całej opowieści, zarówno historii internowanych, jak i historii powstania projektu, jest to, w jaki spo­sób rozpoczęły się prace nad tematem kobiet w opozycji w czasach PRL-u. Justyna Lipko-Konieczna kilka lat temu prowadziła warsztaty dla nauczycieli i nauczycielek w warszawskiej szko­le. Tam poznała jej dyrektorkę — Ewę Nowak, która kiedyś zaczęła opowiadać o tym. jak w latach osiemdziesiątych została internowana i trafiła do obozu w Gołdapi. Podzieliła się również pra­gnieniem opowiedzenia tej historii i obawą przed brakiem odpowiednich narzędzi do jej rozpowszechniania. To zapoczątkowało poszukiwania teatralne i performa|ywne. Dorota Ogrodzka i Justyna Lipko-Konieczna swoje doktoraty poświęciły związkom teatru i polityki, obie uprawiają też praktykę teatralną i artystyczną, two­rząc projekty, reżyserując, zajmując się dramaturgią. Zatem spotkanie z Ewą Nowak stało się ważne, bo doświadcze­nie oporu działaczek internowanych w Gołdapi spotkało się ze współczesny­mi praktyczkami teatru społecznego, których doświadczenie w zakresie używania narzędzi partycypacyjnych i performatywnych do nadawania form treściom politycznym i społecznym doprowadziło do opowiedzenia historii sprzed niemal czterdziestu lat.

To było siedzenie bez możliwości sensownego działania. Wszystko jedno, czy chodzi o prowadzenie domu, czy działanie opozycyjne. Internowali kobiety, które wcześniej były zaan­gażowane i to nie jest tak. że one tam zaczynały to, co nazywacie aktywizmem. walką, oporem i tak dalej. Przecież te kobiety przedtem i potem też robiły mnóstwo ciekawych i ważnych rzeczy. O tym trzeba opowiadać (tamże).

A dla tych opowieści trzeba poszuki­wać odpowiednich form wyrazu. Dorota Ogrodzka z Justyną Lipko-Konieczną zaprosiły do projektu aktywistki, ani­matorki kultury, niezależne artystki: Alicję Brudło, Katarzynę Cygler, Igę Dzięgielewską, Izabellę Gawęcką. Katarzynę Gawkowską-Marciniak, Paulinę Jędrzejewską, Iwonę Konecką, Grażynę Kopeć, Katarzynę Lis, Hannę Nowicką, Barbarę Poniatowską, Annę Sadowską i Helenę Urbańską. Grupa ta spotkała się ze starszymi o jedno lub dwa pokolenia kobietami internowa­nymi w Gołdapi. W moim przekonaniu ważna jest relacja tożsamościowa, która zrodziła się pomiędzy performerkami a kobietami, które w czasach PRL-u walczyły z totalitarnym państwem. Tożsamość aktywistek, animatorek, niezależnych artystek, ale też matek i partnerek nadaje wiarygodność prostej i niewymuszonej formie przedstawie­nia. Finałem warsztatów, wywiadów i działań stało się czytanie performatywne wyreżyserowane jako kolektyw­na wypowiedź.

Na scenie wszystkie kobiety pojawiają się razem, występują w imieniu wszyst­kich obecnych i nieobecnych, użyczają głosu działaczkom z przeszłości — każda z nich przeprowadziła wywiad z jedną z internowanych. Już na samym począt­ku pada zdanie, które w żartobliwy, jednak wymowny sposób komentuje proporcje kobiecej reprezentacji historii (np. w teatrze): „Zaczęłabym od kobiet. W teatrze musi być ich trzynaście, żeby to jakoś wyglądało” (tamże). Trzynaście osób to obsada całkiem sporej produkcji repertuarowego teatru. Kobiety zagar­niają więc całą przestrzeń i pozostają cały czas na scenie. Zmieniają układy, poruszają się raczej wspólnie, niż indy­widualnie. Są statyczne, ale jednak w ciągłym ruchu (uwięzione w Gołdapi, jednak wciąż zaangażowane). Dorota Ogródzka w prywatnej rozmowie podkreślała, że w pracy teatralnej niezwykle ważny jest dla niej aspekt tożsamościowy i doświadczeniowy aktora/aktorki. performera/performerki, z którymi współtworzy wydarzenie. I właśnie te dwa poziomy wydają się najważniejsze w projekcie. Performerki podkreślały, że spotkanie z interno­wanymi i praca z ich historiami nie miała charakteru jedynie przedsta­wieniowego, ale właśnie praktyczny i pragmatyczny, to znaczy taki, którego celem było poznanie strategii walki opozycjonistek lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych[1].

Podczas pracy warsztatowej cały czas obecna była Magdalena Sowul, kompozytorka, wokalistka, członkini zespołu Ugla. Rozpoczęła czytanie od opisu warunków bytowych w ośrodku w Gołdapi. Potem nadawała muzyczny ton, śpiewając autorskie piosenki. Nie mogłam uniknąć wrażenia, że war­stwa muzyczna, bawiąc się punkową konwencją, wkłada historie interno­wanych w kontrkulturowy nawias walki i oporu. Historia kontrkultury lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, polski punk to w dużej części histo­rie męskocentryczne. Sowul nadała spektaklowi dynamikę i punkowy rys, jednak nie tak agresywny i gwałtowny, w warstwie dramaturgicznej, przy­wracając symbolicznie praktyki oporu kobietom. W jednej z piosenek metafo­rycznie oddaje sens politycznej „kura­cji „Chcesz zrobić mi kurację, ciała repatriację, umysłu aberrację, wysłać na wakacje”[2].

Kobiety na scenie, jak już pisałam, są grupą. Solidarność jest obecna we współistnieniu na scenie, wspólnych układach choreograficznych i chóral­nych. Najważniejszym przekazem staje się „wymuszona bezczynność”, na którą skazano kilkaset kobiet. Mechanizmy władzy i opresji skupiły się na tłumie­niu tego, co w pojęciu konserwatywnej i tradycjonalistycznej kultury kobietom jest zakazane — walki, oporu i antysystemowości. Próbowano więc je uciszyć, stosować szantaż emocjonalny. Niektóre z kobiet zostawiły swoje dzieci — nie zawsze z mężami, bo część z nich samo­dzielnie wychowywała potomstwo. „Nie stosowali przemocy fizycznej, ale podejmowali grę na emocjach; żadna się nie złamała. Choć funkcjonariu­sze wiedzieli, w jakie czułe punkty uderzać — zdarzało się, że jadących na widzenie przez Polskę bliskich trzy­mali cały dzień przed ośrodkiem i nie dopuszczali do spotkania. Albo zakazy­wali przekazywania paczek” (Bodoraj, 2019). Justyna Lipko-Konieczna mówiła o zainteresowaniu niewidzialnością kobiecych praktyk: „Uderzała mnie ta dwuznaczność, kontekst, w jakim zostały osadzone: «kuracjuszki», które trzeba «wyleczyć» z głupich i «niekobiecych» pomysłów na działalność opozycyjną. Interesował mnie ich głos — kobiet, które walczyły o prawa pracownicze, były odpowiedzialne za komunikację, były blisko ludzi i ich problemów. Nie wysuwały się na pierw­szy plan” (tamże).

„Tylko, dziewczyny, bez żadnej martyrologii proszę” mówi w pew­nym momencie jedna z performerek. To jest klucz to opowiedzenia historii internowanych — nie chodzi o ubole­wanie nad ich losem, ale o korzystanie z wypracowanych przez nie metod solidarności i oporu: samopomocy, organizowania niezależnych praktyk edukacyjnych (w Gołdapi kobiety spo­tykały się o określonych porach i uczy­ły języków, czytały, pisały artykuły do bibuły, rozmawiały o tym, co dzieje się poza ośrodkiem, uprawiały sport): niepodpisywania lojalek; również poczucia humoru, który przejawiał się przede wszystkim w zdystansowanym i kpiącym stosunku do funkcjonariuszy, co w pewnym sensie neutralizowało hierarchie i relacje podległości. Nie było więc martyrologii, patosu i pretensji, a chóralny głos kobiet, który nie akceptuje reguł systemu.

Już niezależnie od Kuracjuszek…, ale jednak w związku z nimi, trzeba dodać, że konieczne jest odkrywanie historii przez „h” i dekonstruowanie tej przez „H", nie skupia się na czcze­niu bohaterskich i heroicznych figur i ofiar, poświęcenia i umartwienia się, ale afirmatywnym wyczytywaniu z niej tego, czego hegemoniczny dyskurs nie przyjmuje — historii relacji i więzi, kolektywnego zarządzania i organizowania się, porażkowych wyborów i nieoczekiwanych efektów zaufania emocjom i afektom (jedna z bohaterek opowieści na zebraniu pracowników zakładu wraz z kolegą przedstawiała statut związku zawodowego i upomnia­ła mężczyznę, który zabrał głos poza protokołem. Okazało się, że to jej nowy dyrektor. Ona zaś została przewodniczą komisji zakładowej w uznaniu za posta­wienie się dyrektorowi). Kult jednostek, ofiarnictwa i męskich figur zwycięstwa zastąpić powinno poszukiwanie historii i praktyk, doświadczenia i relacji, które zamiast budować wysokie pomniki, dbają o grunt pod nogami.

Bibliografia:

Borodaj, Dorota, Kuracjuszki, „Tygodnik Powszechny”. 2019. nr 9.

Ogrodzka, Dorota; Lipko-Konieczna, Justyna, Kuracjuszki z Interno, scenariusz udostępnio­ny dzięki uprzejmości autorek.

Przypisy

  1. ^ Między innymi o tym pisze w swoim reportażu opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” Dorota Borodaj (2019).
  2. ^ Zasłyszane w przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji