Artykuły

Gdzieś, czyli nigdzie

„Jaki składnik Balsamu kanaańskiego ceni­my nade wszystko? Oczywiście denaturat. Ale przecież denaturat, chociaż będą­cy przedmiotem natchnienia, jest tego natchnienia całkowicie pozbawiony. Co więc cenimy w denaturacie najbardziej? Oczywiście czyste wrażenie smakowe. A jeszcze bardziej? A jesz­cze bardziej wydobywające się zeń miazmaty”. Przytaczam tutaj rozważa­nia głównego bohatera Moskwy-Pietuszki Wieniedikta Jerofiejewa, bo to między innymi za jego sprawą alkohol kojarzy się z magiczną mik­sturą, którą poją się artyści i literaci, a także zwykli obywatele, których przenosi do lepszych, bardziej atrakcyjnych światów. Ale oprócz Jerofiejewów, Bukowskich i Millerów znany jest przecież całkowicie przy­ziemny motyw pijących znużonych prawników, przepracowanych leka­rzy, aktorów w kryzysie twórczym, a nawet drobnych przedsiębiorców, od lat przewijający się w filmach i serialach. Z pierwszych stron tabloidów co poniedziałek dowiedzieć się można, kto z celebrytów przesadził z alkoholem w weekend i jak żenują­ce były tego konsekwencje. Czy jest w tym państwie ktoś, kto nie pije? Czy jakiekolwiek stereotypy dotyczące alkoholizmu jeszcze nie zostały złama­ne? Wchodząc na widownię kaliskiego Teatru im. Bogusławskiego na spektakl Anny Smolar Najgorszy człowiek na świecie, nie miałam żadnych oczekiwań w sprawie przełamywania tabu czy ste­reotypów, ponieważ — moim zdaniem — to wszystko zostało już opowiedziane i przełamane wielokrotnie, na tysiąc różnych sposobów.

Scenografia zaprojektowana przez Annę Met to paskudna sala w jakimś miejskim ośrodku kultury, nieremontowana zapewne od lat dziewięćdzie­siątych. Na ścianach zawieszona jest niebieska welurowa zasłona „urozmaico­na” doszytym pasem z motywem zebry. W kącie stoją wysokie kwiaty w dużych doniczkach, a pod ścianami ustawiono krzesła. Z boku sceny znajduje się garde­roba Nataszy (Natasza Aleksandrowitch) — gwiazdy stacji muzycznej. Spektakl rozpoczyna właśnie ona, pewnym głosem wydając polecenia asystentowi (Dawid Lipiński), mamie, która przyje­chała w odwiedziny (Izabela Wierzbicka) i chłopakowi (Marcin Trzęsowski). Tu jeszcze czuje się pewnie, jest na swoim „cool” terytorium, jeszcze nie upadła, zapita, na podłogę. Są jej urodziny, a ona nie chce pić alkoholu. Natychmiast słyszy dziesiątki wymówek, zachęt, żartów i nawoływań do kieliszka, jakie wszyscy znamy z rodzinnych czy fir­mowych imprez: „Ze mną się nie napijesz?”. Kiedy Natasza ulega, pije tak, że kończy nieprzytomna na podłodze. To już koniec opowieści o supermodnej dziewczynie w kolorowych ubraniach. Teraz z garderoby przenosimy się na salę spotkań Anonimowych Alkoholików. Natasza przebiera się w czarne rurki, czarną kurtkę bomberkę i siada wycofa­na w kącie.

Atmosfera spektaklu jest lekko nerwo­wa, napięta, a jednocześnie komiczna. To komizm szyty na miarę, maskują­cy bolesny ucisk w żołądku i strach; przed wszystkim: przed tym, że jutro może znowu sięgnę po kieliszek, przed wyobcowaniem i brakiem akceptacji (bo jeśli nie sięgnę, to będę siedziała sama w domu). Bohaterowie to uczestnicy terapii w klubie AA. Podrygują nogami, uśmiechają się sztucznie, starają się być zdystansowani wobec własnego nieszczęścia, trochę z niego żartują. Tymi żartami próbują z jednej strony oswoić swój nałóg, a z drugiej — pomniejszyć problem i odczarować wspomnienia największych upokorzeń w życiu. Są takie chwile, kiedy aktorzy wychodzą ze swoich ról, by zwrócić się bezpośred­nio do publiczności. Mówią wtedy we własnym imieniu — artystów Teatru im. Bogusławskiego. Opowiadają, że w trak­cie przygotowań do spektaklu brali udział w spotkaniach AA. Na te spo­tkania może przyjść każdy z ulicy i nie musi brać w nich czynnego udziału, można tylko słuchać. O ile na początku czuli się na tamtym terenie wyobcowa­ni, nieproszeni i nieuczciwi (w końcu ich ten problem nie dotyczy), o tyle potem okazywało się, że właściwie są trochę „u siebie”. Ich i uczestników tera­pii wcale nie dzieli przepaść, wystar­czy przecież jeden krok i można łatwo znaleźć się po tamtej stronie. Aktorzy płynnie przechodzą od odgrywania alkoholików do bezpośrednich zwrotów ku publiczności i doskonale sobie radzą w obu sytuacjach, dzięki czemu do spektaklu nie wkrada się ani na chwilę poczucie fałszu. Nałogi — choć brzmi to jak truizm — są bardzo podstępne; nie powinniśmy czuć się bezpiecznie w państwie, gdzie w większości domów pije się alkohol z każdej okazji, a ten kto nie pije, jest od razu co najmniej podejrzany (taką tezę stawia w swojej książce Małgorzata Halber, wyznając że jej abstynencja wywoływała np. pytania o ciążę; Anna Smolar w spektaklu zdaje się przychylać się do jej spostrzeżenia). Ten dydaktyczny aspekt jest lejtmotywem przedstawienia Anny Smolar.

Postaci, które — co znamienne — noszą takie same imiona jak ich odtwór­cy: terapeutka Iza (Izabela Beń) oraz uczestnicy terapii: Dawid (Dawid Lipiński), Marcin (Marcin Trzęsowski) i Iza (Izabela Wierzbicka) próbują prze­pracować wspólnie swoje problemy. Opowiadają o swoich doświadczeniach potocznym językiem, zdaniami pro­stymi, często skonstruowanymi dość nieporadnie; jąkają się, ociągają z odpo­wiedziami. Oryginalne fragmenty książki Małgorzaty Halber Najgorszy człowiek na świecie reżyserka wło­żyła w usta Nataszy. Książka to wyznania niepijącej alkoholiczki. Krystyna, główna bohaterka i alter ego autorki, jest gwiazdą młodzieżowej stacji muzycznej, w której, jak sama przyznaje, wszyscy są bardzo cool. Picie alkoholu jest tam niemalże obo­wiązkowe, przynajmniej według niej samej. Krystyna wspomina zarówno słodkie stany nietrzeźwości, za który­mi tęskni, jak i obrzydliwe momenty tonięcia w pustych puszkach po piwie i odorze przetrawionego alkoholu. Natasza w spektaklu Anny Smolar to ubrana na czarno, wycofana, milczą­ca dziewczyna, trzymająca w ręku mikrofon na statywie. Natasza siedzi w kącie i przybiera pozy znudzone­go, zdystansowanego rockmana. Jest wyraźnie spoza kręgu osób uczestni­czących w terapii — nie identyfikuje się z nimi, nie wyraża zgody na żadne interakcje. Zdaje się buntować na samą o myśl o przyporządkowaniu jej do społeczności alkoholików. Kiedy w końcu przełamuje najwięk­szą niechęć, zaczyna opowiadać historie przykre, ale ubarwione lite­rackim szykiem słów (trochę w stylu Masłowskiej), wyjątkowo zgrabnym opisem i puentą. Mówiąc, zwraca się bezpośrednio do publiczności: to jej występ, wyuczona rola i bardzo stara się w niej być błyskotliwa, zabawna, taka, by na pewno wszystkim mogła się podobać. Może jako prezenterka telewizyjna ma we krwi kokietowanie widza? Nawet jeśli Natasza leży pijana na ulicy, to leży w sukience z ceki­nów. Jest przekonana o tym, że żadne upodlenie nie będzie w stanie uczy­nić z niej części tej wspólnoty, wie, że „pije na obcasach”. Ale otwierając się na terapię, musi sobie uświadomić, że te obcasy właściwie niczego nie zmieniają.

Akcja Najgorszego człowieka na świecie zamyka się właściwie w roz­mowach prowadzonych podczas terapii przeplatanych wspomnieniami Nataszy ze stacji telewizyjnej czy z dzieciństwa (już wtedy zaczęła pić alkohol przed każdym wyjściem do szkoły). W finale, który, według mnie, jest najlepszym momentem przedstawienia, oglądamy imprezę sylwestrową. Dla niepijącego alkoho­lika to najtrudniejszy do przetrwania dzień w roku. Nie będzie alkoholu, a bez alkoholu nie ma zabawy: nie da się tańczyć, cieszyć, być duszą towa­rzystwa. Wszyscy uczestniczy terapii są społecznymi outsiderami, zaczy­nają więc tańczyć razem swój niepo­radny taniec do dźwięków Frankie Sinatra zespołu The Avalanches; z ociąganiem, z niechęcią, ale prze­cież „co, ze mną nie zatańczysz?”. Więc tańczą. Anna Smolar dotyka problemu wykluczenia — rzeczywiste­go, ale takiego „na własne życzenie, bo bez alkoholu jestem nudziarzem”. Alkoholik jest naznaczony, wstydzi się, chowa przed sąsiadami. Sam jesz­cze nie oswoił swojej nowej tożsamości, nie wie, jak się zachować, gdzie jest bezpiecznie, czy nawiązywanie relacji z ludźmi bez tej magicznej mikstury ma sens, czy nie prowadzi donikąd.

Kalisz, tak jak prawdopodobnie każde inne polskie miasto, wydaje się idealną scenerią dla rozważań o alkoholizmie i wszystkich tego skutkach. Przedstawienie jednak miałoby z pewnością większą siłę rażenia, gdyby reżyserka osadziła je właśnie w Kaliszu — w konkretnym miejscu z konkretnymi problemami. Aktorzy wychodzący ze swoich ról i budujący wspólnie dialogi mogli okazać się najlepszym sposobem na bezpośrednią konfrontację mieszkań­ców z otaczającą ich rzeczywistością. Tymczasem akcja przedstawienia osa­dzona jest w jakimś bliżej nieokreślo­nym klubie AA, co osłabia potencjał spektaklu. Bo „gdzieś” zazwyczaj oznacza po prostu „nigdzie”. A wtedy nas to już nie dotyczy. Przy wyjściu z teatru słyszałam, jak pewien pan w garniturze (z wąsem, w średnim wieku) mówił do swoich znajomych, że to przedstawienie będzie dobre dla młodych, dla licealistów… Dla tego pana nic się po spektaklu nie zmieniło. Tego pana to nie dotyczy. A mogłoby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji