I ja tam była… [fragment]
Dawniej, jak były wybory, to ludzie mogli się co najwyżej upić w domu wcześniej wystaną wódką. A teraz — proszę, ile rozmaitych rozrywek…
Teatr miał zamknąć sezon Antygoną we własnych ruinach. Przedtem na dużej scenie bawił zielonogórzan kabaret „Potem”. W WSInż. odbywał się drugi czy trzeci w tym mieście zmasowany atak na kobiecą urodę bez jednego grosza. W Estradzie pani Stanisława Celińska uczyła ludzi uśmiechu. No, życie nasze kręci się przed kanikułą niczym ten dziecinny bąk.
Dzień przed Antygoną w ruinach pan dyrektor Matuszewski w odzyskanej sali prób zrobił przedpremierowy pokaz Pięknego dziecka. Żeby mieć co przez wakacje szlifować…
W poszukiwaniu sztuk dobrych do objazdu w kryzysie pan dyrektor jako reżyser, idąc za Trumanem Capote (tego od Z zimną krwią) wziął się za portretowanie Marilyn Monroe oraz samego Capote’a. Nie bacząc, że można na nich łatwo zęby połamać, na co z kolei chętnie ostrzą zęby prasowi recenzenci.
W Marilyn wcieliła się odważnie i ambitnie pani Teresa Suchodolska, mocno wybielonym Capotem był Henryk Jóźwiak. Niestety, pan Jóźwiak co i raz czerpał z czyjejś maniery czy kultu, zamiast z własnych odczuć i przemyśleń.
Ale mimo to, po bardzo ładnym zakończeniu były piękne jak zawsze kwiaty od pana prezydenta; które zwykł przesyłać, nie bywając.
Na tradycyjnym bankiecie z kanapkami dyskusja była ożywiona jak rzadko kiedy. Ludzie czepiali się, czego tylko mogli. I dosyć anemicznej budowy pani Suchodolskiej (której chcieli dołożyć ze dwadzieścia kilogramów) i nawet sztruksowych spodni pana Jóźwiaka. Choć pani Ewa Strebejko, w trosce o realia, przetrząsnęła parę lumpeksów, nim je odkryła na wagę.
Tak, że chyba tylko jeden pan Zygmunt Galek wyszedł cało ze swoim poszumem morza, bo o tym, że nie był kompletny, on jeden wiedział.
Co do mnie, lubię nasz teatr, nawet gdy chodzi skacząc po górach. Które to uczucie podgrzewał jeszcze we mnie sam pan Buck, przez dobrą godzinę wyliczając rozmaite sukcesy Lubuskiego Teatru. A przy tej okazji i swoje własne, ze świeżo wydanym almanachem z dwóch sezonów.
Jeśli chodzi o wojaże, to teatr nasz jeździł i jeździł. Oprócz Paryża, na północ kraju i w Karkonosze, do Żar i do Warszawy; a nawet do Rzeszowa z Krakowem po drodze. W lipcu znów będzie Kraków — z Panem Tadeuszem pod pomnikiem wieszcza Adama, nieco później Warszawa, a we wrześniu Wilno…
Kiedy pan Matuszewski z panem Tomaszewiczem znajdą trochę czasu, żeby wyskoczyć na słońce, tego nie wiem. […]