Artykuły

W oparach ironii

Kaliski spektakl Anny Smolar opowiada o wpadaniu w alkoholizm i wychodzeniu z nałogu, ale też o jego przyczynach. Odważnie dyskutuje z mechanizmami terapii, czasami podważając jej sens.

Światło na scenie przygasa. Aktorka ustawia przed sobą mikrofon i staje w estradowej pozie krewkich buntowniczek. Nogą uruchamia ma­szynę do dymu. Rozbrzmiewający z offu pod­kład muzyczny podkreśla patos chwili. Pub­liczność nie może mieć wątpliwości, że Natasza (grana przez Nataszę Aleksandrowitch) jest w tym świecie gwiazdą. Kiedy już znajduje się w obłokach sztucznej mgły, zaczyna mówić, akcentując rytm prozy. Wspomnienie błogie­go samopoczucia w stanach upojenia alkoho­lowego, złudnie kojarzących się jej z przeżycia­mi metafizycznymi, płynnie przechodzi w sa­mokrytykę. Opisuje, jak wspaniale czuła się, kiedy mając czternaście lat, wypijała trzy hau­sty wódki na pusty żołądek. Mówi o potrzebie bezpieczeństwa, którego poszukiwała jako nie­pewna siebie, samotna dziewczynka przepeł­niona lękiem przed światem. Przywołuje krze­piącą ją wówczas myśl, że „sklepy monopolo­we są w całej Polsce oraz na całym świecie”. Wymienia grzechy, których nie była w stanie powstrzymywać, znajdując się pod wpływem alkoholu. Opowiada o pojawiającej się następ­nego dnia — jeszcze przed otwarciem oczu — świa­domości, że nie będzie w stanie spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Mimo to podczas ko­lejnych wieczorów w jej głowie powracała myśl, która prowokowała ją do picia: „żeby mieć jakiś fun […], żeby wreszcie coś poczuć, bo tak to nic nie czujesz”. Sygnalizuje własną bezrad­ność: alkohol budził w niej dziką, domagają­cą się „kolejnej dawki” bestię. Chciałaby od niej uciec. W powracających chwilach gorzkiej refleksji wydaje jej się, że powinna „przepra­szać wszystkich” i „zrobić coś, żeby ją ewen­tualnie polubili”.

Zapowiedzi kaliskiego spektaklu Anny Smo­lar sugerowały, że będzie on jedynie inspiro­wany wydaną przed niemal dwoma laty książ­ką Małgorzaty Halber Najgorszy człowiek na świecie. Rzeczywiście — reżyserka współtworząc scenariusz wraz z grupą zaangażowanych akto­rów, wykorzystała tylko kilka jej wątków, kon­centrując się na tematach społecznych. Głów­nym tematem przedstawienia jest więc poczucie samotności jednostki wśród ludzi. Alkohol i in­ne używki prezentowane są jako jeden ze spo­sobów na jego pozorne przezwyciężenie. Mowa także o innych nałogach — skłonności do por­nografii, hazardu, kompulsywnego jedzenia, przemocy — które współczesnemu człowiekowi pozwalają na chwilowe zapomnienie o dojmu­jącym poczuciu pustki. Nawet terapia grupowa jawi się tu jako sztuczny substytut nieosiągal­nej bliskości. Wnioski, z jakimi zostaje publicz­ność, są pesymistyczne. Nie uciekniemy od na­łogów, z którymi dzisiaj musimy nauczyć się żyć na co dzień, mogąc jedynie wybierać te bezpieczniejsze. W finale trzeźwi bohaterowie tań­czą jak marionetki do zabawnie brzmiącej pio­senki Frankie Sinatra grupy The Avalanches, która — choć niełatwo zrozumieć jej tekst — mó­wi o szaleństwie ogarniającym ludzi w odmien­nych stanach świadomości.

Teatralną wersję Najgorszego człowieka na świecie rozpoczyna seria znakomicie opracowanych dramaturgicznie scen. Pięcioro aktorów przed publicznością przygotowuje swoje kostiumy, fryzury i role. Za chwilę po­jawią się w garderobie gwiazdy. Natasza zmienia błyszczącą, estradową sukienkę z la­my na czarny, rockersowy strój. Stoi przed zamglonym, wygiętym i deformującym obraz lustrem. Czyżby była „rozmazana” jak Kry­styna, bohaterka Halber, której twarz, napuchnięta po czterech dniach picia, opisy­wana jest jako „twarz z bułki”? Dziew­czyna dyryguje pozostałymi postaciami. Jej sceniczni partnerzy sprawnie reagują na pojedyncze słowa i krótkie zdania: „tabletki”, „egzemplarz”, „idź po wodę”. Natasza kre­uje przedstawianą sytuację: „wchodzi Iza z dwoma siatkami”, „usiądź tam”, „lunch”, „za­pytaj, czy mama coś chce”, „mama nie chce”. Kiedy jest gotowa, obrót podestu, pełniące­go dotychczas funkcję garderoby, zamienia go w małą estradę. Aleksandrowitch rozpo­czyna swój monolog, wykorzystując prozę z pierwszych stron książki Halber. To jeden z niewielu momentów w spektaklu, w którym dosłownie przytaczanyjest i nspir ujący go tekst. Ten materiał okazuje się atrakcyjny pod wzglę­dem literackim — pełen błyskotliwych skoja­rzeń, metafor i porównań, a także nieoczywis­tego dowcipu i autoironii z elementami styli­zacji na autobiograficzne wyznanie.

W kolejnych scenach funkcję osoby kontro­lującej bieg zdarzeń przejmuje Izabela Beń, kreu­jąca postać terapeutki. Prezentacja wykorzy­stuje typowe zachowania towarzyszące piciu. Przy tym — udaje się uniknąć prostych póz i ta­nich trików — nikt nie bełkocze, nie zatacza się i nie ryczy na całe gardło „to my, ziemi naszej sól”. Zamiast tego Natasza zasypywana jest pro­pozycjami napicia się, bo przecież: „jak to, ze mną się nie napijesz?”, „kto nie pije, ten kapuje”, „pijmy, bo wódka stygnie”, a „winko jest zdro­we”. Kiedy wreszcie zostaje sama, markuje opróż­nianie butelki, po czym traci kontakt z rzeczy­wistością. W kolejnej sekwencji pozostali ak­torzy prezentują różne — znów stereotypowe — reakcje na pijaną do nieprzytomności ko­bietę: od aprobatywnej wyrozumiałości („ale zabawowa dziewczyna”), przez wątpliwości i wyrzuty („jak nie będziesz się szanować, nikt nie będzie cię szanował”), po wstydliwe wypar­cie („nie ma jej, wyjechała”). Akcja nadal pro­wadzona jest bardzo dynamicznie, a poszcze­gólne sceny — chociaż operują kliszami — budzą zainteresowanie widzów. Aktorzy odkrywają mroczną stronę naszych nawyków kulturowych, uwznioślających alkohol, co wprowadza ważną płaszczyznę do dyskusji. Niestety, po znako­mitym początku spektaklu, jego najważniej­sze atuty znacznie tracą na sile.

Najbardziej rozbudowaną, centralną część widowiska Anny Smolar stanowią długie sce­ny korzystające ze schematu terapii grupo­wej. Na kartach swojej książki Halber toczy jawną walkę z samą sobą, przyznając w końcu, że bez wsparcia wyjście z nałogu jest niemożli­we (aprzynajmniej bardzo trudne). Mam wra­żenie, że kaliskie przedstawienie bierze tę — bar­dzo przecież ważną — obserwację w ironiczny cudzysłów. Powstającego dystansu nie osłabia dosłowne zaprzeczenie tej praktyce. Dialogi aktorów operują terapeutyczną nowomową ko­jarzącą się z mityngami AA. Monologi poszcze­gólnych postaci przetykane są przydługimi pauzami. Nawet powodzenie prób angażowa­nia publiczności w „proces terapeutyczny” odbywający się na scenie (jak podczas rozrysowy­wania relacji społecznych przez Izabelę Beń) nie ożywia tej części spektaklu. Słabszą drama­turgię wynagradzają aktorzy, zwłaszcza feno­menalna — zdystansowana, a gdy trzeba eks­presyjna — Natasza Aleksandrowitch.

Wszystkie pozostałe postaci konstruowane są na granicy pomiędzy rolą a prywatnością wy­konawców, użyczających im własnych imion. Dwie Izabele (stonowana, naturalna Izabela Beń i przepełniona wewnętrznym smutkiem Izabela Wierzbicka), Dawid (swobodny Dawid Lipiński) i Marcin (świetnie — choć tylko do pew­nego momentu — powstrzymujący wewnętrzny gniew postaci Marcin Trzęsowski) znakomicie sygnalizują podskórny rys wewnętrznego złama­nia osobowości swoich scenicznych bohaterów przez nałóg. Metateatralne wątki czasem zostają stematyzowane — Izabela Beń informuje, w ja­ki sposób aktorzy przygotowywali się do powierzonych im zadań. Reżyserka Aktorów ży­dowskich wprowadza tak, charakterystyczny dla swojej twórczości, autotematyczny dystans wo­bec prezentacji. Ta ironia ma dwustronne ostrze — obejmuje zarówno teatralne „tu i teraz”, jak i (szczątkową, choć zauważalną) fabułę. Prowokuje do przekroczenia granicy sceny, wy­wołując refleksję na temat możliwej fikcjonal- ności materiału literackiego. Kilkukrotne użycie przez Nataszę maszyny do dymu sugeruje, że cała opowieść to przemyślana kreacja, rodzaj ścierny, która — nawet wykorzystując osobiste doświadczenia autorki — zamienia je w atrakcyj­ny materiał literacki i teatralny. Granica pomię­dzy prawdą a kreacją zaciera się w gęstych, bia­łych oparach. Pojawiający się na scenie dym sygnalizuje również oszustwo alkoholowego szczęścia i złudną satysfakcję chwilowych sukce­sów terapii.

Anna Smolar wystrzegła się potencjalnych niebezpieczeństw związanych z realizacją tema­tu alkoholizmu. Nie zaprezentowała tej choroby z perspektywy typowej dla zaangażowanego re­portażu, skupiającego się na rozkładzie więzi społecznych i upadku jednostki. Nie pozwoliła sobie na gloryfikowanie nałogów. Zdaje się jed­nak przyznawać, że są one skutecznym sposo­bem ucieczki od świata. Opowiada o kobiecie sukcesu, która pod maską swobody i sponta­niczności boryka się z wewnętrznymi problema­mi i lękiem. Przy okazji demitologizuje utrwalo­ny obraz środowiska korporacyjnych mediów. Odważnie dyskutuje z mechanizmami terapii, czasami podważając jej sens. 1 wszystko byłoby świetnie, gdyby rytm spektaklu nie zwolnił i nie zapętlił się w niewiele wnoszących powtórze­niach, jakby zbyt dosłownie naśladując schemat psychologicznej praktyki leczenia. Momentami na scenę wkrada się nuda. Może jednak i ona zo­stała zaplanowana? Jak w życiu, które po wyjściu z nałogów wcale nie musi jawić się tak atrakcyj­nie jak wtedy, gdy w nich trwamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji