"Moja" Krystyna Feldman
- Gdybym była malarzem, a po roli Nikifora mam do tej pięknej profesji pewne prawa, obraz mojego dzieciństwa w Krakowie przypominałby wielką, ukwieconą łąkę. Zawsze świeciło słońce. Zawsze czułam się bezpiecznie - mówiła Krystyna Feldman w rozmowie z Łukaszem Maciejewskim w Dzienniku Polskim.
Miałem zaszczyt zaprzyjaźnić się z Krystyną Feldman. To wielkie wyróżnienie. I odpowiedzialność.
Nie tak dawno przyjechała do swojego ukochanego Krakowa z poznańskim przedstawieniem "Fausta" Goethego w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.
W spektaklu była na drugim planie, ale pokornie jeździła z "Faustem" od miasta do miasta, także za granicę. Nie bardzo chciało jej się chodzić po czerwonych dywanach, żeby odbierać kolejne nagrody za "Mojego Nikifora", ale teatr? - Teatr to co innego.
Nie było człowieka, którego by skrzywdziła. Ani zwierzęcia. To oczywiście banał, którym szasta się na prawo i lewo, z prawa i z lewa, zwłaszcza wobec nagłej nieobecności kogoś bliskiego. Albo kogoś, kto - jak Feldman - będąc kimś dalekim, dziwnym, potrafił być rodziną.
To wielki dar. Ale w przypadku Krystyny Feldman każdy banał staje się prawdą: wystarczyło raz ją posłuchać, raz zobaczyć.
Zawsze uśmiechnięta, była osobą żarliwie wierzącą, a jednocześnie w pełni wyrozumiałą dla wszystkich dziwności i dziwactw ludzkiej natury.
Jej orężem była ironia. Dowcip ostry jak żyletka. Nieco przytępiona życzliwością. Kiedy zjawiałem się na planie "Mojego Nikifora" w Krynicy, do Feldman zadzwonił ktoś z show Kuby Wojewódzkiego, żeby zaprosić aktorkę do programu. W odpowiedzi usłyszał: "Dziecinko, proszę cię, przekaż temu panu, żeby mnie w dupę pocałował".
Chyba nie ma już takich ludzi. Czyżby więc Krystyna Feldman mogła się nam przyśnić?
***
Ukochany Kraków
Gdy w 2005 r. Teatr Ludowy obchodził swe półwiecze, miałem okazję z Krystyną Feldman wspominać jej krakowskie lata. Oto fragmenty wywiadu, w całości publikowanego w tomie jubileuszowym.
Kraków zawsze był Pani bliski.
- W Krakowie spędziłam całe dzieciństwo. Cudowne dzieciństwo. To moje ukochane miasto.
Gdzie Państwo mieszkali?
- Przy ulicy Kremerowskiej. Mieliśmy piękne, pięciopokojowe mieszkanie.
To samo centrum Krakowa.
- Blisko Karmelickiej, Plant, a i Błonia niedaleko.
Powiedziała Pani: "Miałam cudowne dzieciństwo". Na czym ten cud dzieciństwa polegał?
- Gdybym była malarzem, a po roli Nikifora mam do tej pięknej profesji pewne prawa, obraz mojego dzieciństwa w Krakowie przypominałby wielką, ukwieconą łąkę. Zawsze świeciło słońce. Zawsze czułam się bezpiecznie.
Pochodzi Pani ze znakomitej rodziny aktorskiej. Pani ojciec, Ferdynand Feldman, jest legendą polskiego teatru.
- Nie pamiętam taty, umarł, kiedy byłam jeszcze bardzo malutka. W Krakowie mieszkałam z mamą, która też była aktorką, i z bratem, który później został scenografem. Ale duch taty cały czas nad nami czuwał. Nawet dosłownie.
Duch czuwał dosłownie - jak mam to rozumieć?
- Ojciec był dla mnie dziwnym Panem z wielkich fotografii, które wisiały w naszym krakowskim mieszkaniu. Z tych fotografii uczyłam się, jak mój ojciec wyglądał.
I patrzył na Panią z tych fotografii, oceniał?
- Patrzył, patrzył. Dziwnie jakoś patrzył. Z bratem nie bardzo wiedzieliśmy, co to jest teatr, bo mama nie pozwalała nam chodzić na przedstawienia. Uważała - i słusznie - że to nie jest zabawa dla dzieci. Sama biegała wieczorami do teatru, a my z bratem zostawaliśmy w domu. (...)
Rozmawiał: Łukasz Maciejewski