Premiera we „Współczesnym”
Cud na Greenpoincie Edwarda Redlińskiego weryfikuje polskie sny o Ameryce. Opowiada o emigrantach, którym się nie udało. Są to szczuro-Polacy — nędzarze, wykolejeńcy, przestępcy.
Sztuka z publicystycznym zacięciem podejmuje niektóre wątki Emigrantów Mrożka i Antygony w Nowym Jorku Głowackiego, ale jest płytsza. Inscenizacja Zbigniewa Lesienia realistyczna, nawet naturalistyczna. Kto lubi, będzie zadowolony Nieco się ubawi, trochę przerazi, a na pewno wzruszy się postacią Potejty (kreowaną przez Zdzisława Kuźniara).
Nie wierzę, że pod wpływem przedstawienia uleczą się ze złudzeń ci, którzy idealizują Amerykę. Ale Redliński i teatr są w porządku: sugestywnie ostrzegli. Doceniając trud i intencje, wołałbym takie widowisko w telewizji. Teatr pojmowany jako realistyczne zwierciadło życia wydaje się dziś zjawiskiem schyłkowym.
– Warto było? - spytałem znajomą studentkę.
– O nic się nie wzbogaciłam. Niczym nie zadziwiłam. Niczego nie doznałam po raz pierwszy. A tego szukam w teatrze – odrzekła.
Nie wszyscy wszakże szukają w teatrze magii, poezji, przeżycia wspólnoty, oryginalności, artyzmu. Kto nie odróżnia teatru od telewizora z ogromnym ekranem, powinien być usatysfakcjonowany. Podobnego „dokumentu” o rodakach, szukających szczęścia za oceanem, w telewizji nie widziałem.