Biedni i mało pomysłowi
Żeby robić dobry teatr, potrzebne są albo pieniądze, albo superpomysły inscenizacyjne. W Radomiu zaś, niestety, posucha - ani kasy ani geniuszy.
Przyznaję, uważałam tekst Anny Burzyńskiej "Najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę", nadesłany na II Tydzień Sztuk Odważnych, za jeden z lepszych wśród prezentowanych. Warszawa, młodzi ludzie pracują po kilkanaście godzin na dobę, zostają nawet na noc w firmie i ani myślą o wolnych weekendach. Nie umieją - nawet z kochanymi osobami - rozmawiać o niczym innym niż praca. W tym świecie bezustannej walki nikt nikomu nie ufa. Niby są tzw. przyjaciele, ale rozmowa z nimi przypomina raczej licytację: kto pojedzie na wakacje w miejsce bardziej trendy, kto mieszka w bardziej odlotowym apartamencie i kto ma fajniejsze ciuchy.
Główni i jedyni zresztą bohaterowie to właśnie tacy młodzi ludzie: Klara i Nikodem, w skrócie Nik. Po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy mają wolną niedzielę. Co zrobić z takim niespodziewanym darem lub raczej przekleństwem? Może pogadać? I tak od słowa do słowa okazuje się, że Klara ma na imię Bogusia, nigdy nie była na stażu w Ameryce i trzy miesiące temu straciła pracę. Nie powiedziała o tym Nikowi, bo bała się, że przestanie ją kochać. Ale on też wyleciał z pracy kilka tygodni temu i też się nie przyznał. Bez pracy i luksusowych gadżetów nie umieją żyć, boją się narazić jako bezrobotni na śmieszność i postanawiają popełnić samobójstwo.
Kameralny tekst, aby nie uśpić, wymagał dynamicznego zaprezentowania, ale tak się nie stało. Wyreżyserowana przez Jarosława Tochowicza sztuka przypomina słuchowisko radiowe albo dawną akademię szkolną. Gdy jedna postać coś mówi, pada na nią światło, a druga pogrąża się w mroku. Scenografia Agaty Przybył też jest za przysłowiową złotówkę - jakieś łóżko i niby-kolorowe ścianki.
Wydaje się, że Katarzyna Kwiatkowska (Klara) byłaby w stanie zagrać o wiele ciekawiej, bo ma w sobie sporo energii i świeżości, ale cóż - wpasowała się w konwencję słuchowiska. Marcin Krawczyk (Nik) ma piękny tors i dużo zapału.
Gdyby Radom stać było na doświadczonych aktorów, prawdziwą scenografię, a Burzyńską na dłuższe popracowanie nad tekstem (widać bowiem pewne dłużyzny i niekonsekwencje), byłoby lepiej. Ale okazało się, że jesteśmy nie tylko biedni, ale i mało pomysłowi.