Z teatrów: "Karolina" w Teatrze Małym
Istnieją pewne zakamarki życia towarzyskiego w Anglji, które interesują nas jedynie, jako sztafaż obyczajowy, dorysowany niejako na marginesie fascynującej fabuły, jak to się dzieje np w "Sadze rodu Forsythów". ale jest rzeczą wysoce ryzykowną podnosić taki zakamarek prywatnego mieszkania do godności jakiegoś psychologicznego impassu.
Jest zdaje się faktem zupełnie naturalnym, że dwoje ludzi, którzy już przekroczyli lat swoich południe, kochali się przez dwadzieścia lat, a nie mogli się połączyć węzłem małżeńskim, czują się nieco zaskoczeni, gdy życie , a raczej śmierć dawno nieobecnego męża pani, stawia ich wobec możliwości zalegalizowania ich związku. Przeżyli już ze sobą wszystkie uniesienia młodości i zadowolenia wieku dojrzałego, są zamożni i wygodni, każde ma swoje własne mieszkanie i swoje przyzwyczajenia, których się nie chce pozbyć, poco zatem zmieniać te przemiły status quo na coś gorszego, na to, co określił jeden mądry Francuz jako "l'echande des mauvaises humeurs pendant la journee, et des mauvaises odeurs pendant la nuit"... Poco? U nas tak, w Anglji okazuje się to "shocking", A na straży tego shockingu stoją przyjaciółki z piekła rodem, które przedewszystkiem należałoby potopić, albo wydać zamąż, bo w Europie krzesła elektrycznego niema. One to, te rozkoszne Megery gwałtem chcą pożenić podstarzałą parę.
Ale w chwili, kiedy ma nastąpić katastrofa, od ostatecznej depresji i bankructwa życiowego ocala piękną jeszcze panią jej lekarz domowy, oznajmiając zgromadzonym, że jej małżonek żyje i cieszy się doskonałem zdrowiem. Ta fikcja ratuje sytuację. Można będzie dalej kochać się "nieszczęśliwie" na wspólnych lunchach, obiadkach, spacerach, teatrach i.t.d. bez konieczności zawierania związku małżeńskiego.
Szkoda, że dla usłyszenia tej pointe'y bardzo angielskiej, trzeba było trzy godziny spędzić w dusznem terrarium flegmatycznych brytyjskich nierobów. Świetna gra Ćwiklińskiej i Różyckiego, kako pary zasłużonych kochanów, oraz Stanisławskiego, jako lekarza - psychologa, nie mogła wypełnić pustki tego burżuazyjnego salonu, w którym trzy kumoszki miotały się nad zagadnieniem: "pobiorą się, czy się nie pobiorą?". Miało się ochotę krzyknąć: wara baby od cudzej alkowy!". Ale wtedy wogóle nie byłoby nietylko "Karoliny"... ale wielu podobnych incydentów w życiu i na scenie.