Artykuły

Lowe: Haja

Kiedy Lupa stał się Lupą, a Warlik Warlikiem? Bardzo łatwo to ustalić. Lupa to "Lupa" od spektaklu "Kalkwerk", a Warlik to "Warlik" od spektaklu "Oczyszczeni". Wiecie już, do czego zmierzam? W obu spektaklach obaj reżyserzy dali wreszcie duże role pewnej takiej pani, Małgorzacie Hajewskiej, zwanej poufale i branżowo Hają - pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Zaczęli się na dobre, gdy zaczęli z nią na dobre. PRZYPADEK? Ona ich zaczęła, ona ich "zrobiła". Twierdzę, że gdyby nie ona, dwaj najważniejsi reżyserzy polscy nie byliby najważniejsi.

Bowiem dzisiaj o niej, a nie o nich będzie, a jeżeli o nich, to tylko przy jej okazji. I może zrozummy wreszcie, że AKTORZY robią teatr, a nie reżyserzy. Reżyserowie, jeśli już coś robią, to wyłącznie kasę!

Pierwszy raz ją zobaczyłem na zajęciach Żuka, boskiego wykładowcy o pseudonimie Józef Opalski. Puścił nam nagranie swego benefisu. Wtedy byłem "filmoznawcą", teatr miałem dość głęboko, lecz piosenkę o ku... gołębiego serca (Mam chłopczyka na Kopernika) pamiętam do dzisiaj, bo śpiewała chuda ruda. Sala oniemiała i na nagraniu, i na zajęciach. Profesor Żuk przyznał się, że gdy ją widzi, to mu "coś się robi", ale w sensie pozytywnym. Powiedział, jak jest. Aktorstwo Hajewskiej to wielkie "je ne sais quoi": patrzymy zelektryzowani i nie wiemy czemu. Najbardziej tajemnicza artystka scen polskich ( Giorgio Strehler). Na przykład nie wiemy, jak ona to zrobiła w sztuce "Akropolis", że se ręki nie urwała, trzymając się jedną ręką!

Zawsze była w planach, jeśli chodzi o cykl "Lowe", cykl o aktorach Starego Teatru - jak mogłaby nie być? Mimo że poszła grać do Warszawy, w której grała jedną nóżką ile to już lat do tyłu. Pierwsza rola stołeczna, Agawe w "Bachantkach" (2001), i zaraz nagroda: Feliks Warszawski. To także nie był przypadek, że się Wwa zachwyciła, gdy ją tylko zobaczyła.

Małgorzata Hajewska jest muzą artystów, lecz w bardzo specjalnym sensie, w jakim tylko Tilda Swinton mogła być muzą Jarmana. Jest aktorką zawodową - i zupełnym zaprzeczeniem "z zawodu aktorki". Aktoreczki. Wiecie, o co chodzi. "Normalna" artycha pracuje ekspresją, gra do przodu, do widowni, natomiast Hajewska nie, żeby grała "do tyłu", ale powiedzmy: do środka. Hardcore się dzieje poza obrazkiem, jak u Ajschylosa, ale właśnie - dzieje się. Nie ma tu mowy o tak zwanym graniu głębi. Nie wiem, czy kamera jest w ogóle w stanie złapać coś takiego, film jest medium stratnym, gdy filmuje duszę, trzeba przeżyć to na żywo. Koleżanka mi mówi: pisz te portrety aktorów, bo o nich się już nie pisze, a żadne nagranie nie wyjaśni sedna sprawy, potrzeba świadectwa, i to z pierwszej ręki.

Jeżeli reżyser dostaje do pracy takie, by tak rzec, narzędzie, to mu się trafiło tak jak ślepej kurze ziarno, może sobie teraz poreżyserować, a potem się powie, że to jego dzieło. Z nią można osiągnąć więcej: nie popis, nie "teatr". Wielkie skupienie, wielką intensywność bez śladu zagrywy.

W niedawnym wywiadzie ("Wysokie Obcasy Extra" 2019, nr 36) mówi, że jest aktorką nie z powołania, jeśli dobrze zrozumiałem. No, nareszcie któraś! Wszystkie inne z powołania, z wyższej konieczności bycia podziwianą. A jej po prostu tak jakoś wyszło Trzeba z czegoś żyć, to żyje. Małgorzatę Hajewską widzi się jako kwiaciarkę, ale nie jako aktorkę grającą kwiaciarkę, tylko po prostu panią od kwiatków, i mogę to sobie wyobrazić. Jest w niej coś totalnie zwyczajnego, a nawet zwykłego, i to właśnie tak pociąga, właśnie dlatego tak szalejemy, geje i niegeje! Ona ten efekt zwykłości umie uzyskać na scenie - nie wiem, czy wielkim wysiłkiem, czy po prostu "geniuszowi wszystko przychodzi z łatwością" (Thomas Bernhard, "Rodzeństwo"). Może dlatego, gdy robiła risercz na komisariacie, pocałowała klamkę: nikt pewnie nie mógł uwierzyć, że ona serio "aktorka". Nie roztacza wokół siebie artystowskiej aury.

Ma piorunujące spojrzenie, którym piorunuje na przykład w "Rodzeństwie" Lupy. Ma tam dialog z koleżanką, a scenicznie siostrą, aktorki grają aktorki. Przerzucają się wzajemnie, że "jesteś lepsza ode mnie", a to wszystko bez make-upu! Rym Państwo wybaczą. Nie podejmę się rozstrzygnąć, która tak naprawdę lepsza, bo choć to banalne, to jednak trzeba powiedzieć, że aktorstwo jest sztuką nieporównywalną. Ritter (Hajewska) jest tą złą, Dene (Mandat) - tą kazirodczą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji