Tańczymy taniec wielkiego samowara
Jędrzej Piaskowski przygotował w lubelskim Teatrze Osterwy spektakl groteskowy, ale wagi ciężkiej. Jego Trzy siostry to przedstawienie o przemocy upychania dzisiejszego życia w anachroniczne formy.
— Witamy w prawdziwym teatrze na prawdziwej sztuce, czyli oczywiście na Czechowie. Lubelskie Trzy siostry Jędrzeja Piaskowskiego zaczyna dydaktycznym wstępem aktorka Jolanta Rychłowska. Jest dopisaną Czechowowi narratorką, trochę w typie telewizyjnej prezenterki z początku lat 80. albo nauczycielki, koszmaru dzieciństwa.
Ciężka kurtyna idzie w górę i wszystko jest klasycznie, jak trzeba. Są więc w małym rosyjskim mieście tytułowe trzy siostry, osierocone córki ważnego carskiego oficera. Prowincjonalna, umęczona nauczycielka Olga, Masza i najmłodsza, śniąca o porzuceniu próżniaczego życia Irina. Daleko jest wymarzona przez nie Moskwa, coraz bardziej nierealna i mityczna, na miejscu — marazm i półinteligenckie rozmówki o niczym, niespełnione romanse i tęsknota za zmianą.
W ciuchach ze szmateksu, w strojach z epoki
Stop, jeszcze nie ziewajcie. U Piaskowskiego (i dramaturga Huberta Sulimy) zamiast kojarzonego z Czechowem psychologicznego realizmu znajdziemy brawurowo przeskalowane klisze. Będzie taniec wielkiego samowara, będzie Irina maszerująca mechanicznie z monologiem o nowym kulcie pracy — pod hymn ZSRR. Będzie celebrowanie każdej czynności pod majestatyczną melodię Boże, chroń cara.
Groteskowy sztafaż podkreślają nie tylko bezczelnie proste skojarzenia muzyczne, ale i kostiumy Hanki Podrazy — z pogranicza szmateksu i epoki — czy scenografia Aleksandra Prowalińskiego. No i ostentacyjnie zdjęta ze ściany Czechowowska strzelba, która rytualnie puknie we właściwym akcie.
Śmiech (niesłusznie czasem tłumiony przez widownię, bo „ma być poważnie" — zdarzyło mi się być uciszonym) to jednak tutaj nie wszystko. Trzy siostry to przedstawienie o przemocy upychania dzisiejszego życia w anachroniczne formy. Karzące, nauczycielskie spojrzenie i kategoryczny ton Rychłowskiej-narratorki (później — Nataszy z dramatu, rzeczniczki rodzinnego ładu) albo upchnie aktorów w konwencji, albo wytłumaczy ich brewerie, podsuwając jedynie słuszną interpretację.
Jednocześnie mimo tej ramy lubelscy aktorzy grają drapieżnie — na pierwszy plan wysuwają się uwodzicielski, cudownie przegięty Wierszynin Macieja Grubicha i zręcznie balansująca na pograniczu realizmu i przerysowanej komedii Irina Lidii Olszak.
W poprzednich, warszawskich spektaklach — Puppenhaus w Rozmaitościach i Wierze Gran w Żydowskim — Piaskowski pokazał, że umie ślizgać się na pograniczu żenady, jednocześnie nie popadając w zupełne błazeństwo; jego ironia ma cel poza samą sobą. Widać, że trzydziestoletni reżyser umie przekonać aktorów do wejścia na tę cienką granicę między kompromitacją a udaną szarżą. To w tym fachu ważna sztuka. Po prostu dobrze się to ogląda, spektakl trzyma rytm — choć może w pomyśle na czwarty akt zabrakło nieco skrótów.
Gdzie jest Polska
Czechow znów wraca do centrum polskiego teatru? Niedawno w głośnym przedstawieniu w Teatrze Polskim w Warszawie (z Andrzejem Sewerynem i Maciejem Stuhrem) Iwan Wyrypajew reżyserską ironię zawarł w lekkim przerysowaniu formy, w groteskowej nadwyżce dodanej do realizmu, ale i w publicystycznych interpretacjach, które „same" dziś się nasuwają.
Rosyjski klasyk wraca bowiem nie tylko jako specjalista od gry ze sztywną konwencją, ale i przedstawiciel określonej społecznej refleksji, uznawanej często za przebrzmiałą. Tymczasem nowe amerykańskie seriale i młodzi polscy muzycy czy artyści internetowi eksplorują (Czechowowskie przecież) tematy porażki, niemocy i przygnębienia, rewers kapitalistycznego kultu sukcesu, spełnienia i osobistego rozwoju.
Zmieniają się też nadwiślańskie wyobrażenia o naszym położeniu. Z jednej strony ponownie uświadamiamy sobie peryferyjność Polski — parafiańskiego powiatu kontynentu, z drugiej jakoś znów jesteśmy bardziej Europą Wschodnią niż Środkową, a o marszu na Zachód, na Zachód, na Zachód… wszyscy już chyba zapomnieli. A Moskwa? Jakby coraz bliżej. Tylko coś innego znaczy niż dla Olgi, Maszy i Iriny.