Filozofia (w teatrze) to nie zbrodnia
Dziwny pomysł, by przez dwie godziny cytować w teatrze Ucztę Platona, sprawdził się. I choć Krzysztof Garbaczewski niemal niczego do tekstu nie dopisał, to chwilami zamiast o starożytnych Atenach myśleliśmy o dzisiejszej Polsce.
Uczta nie jest wykładem, teatralnym esejem ani nadętą artystowską celebracją. Raczej rodzajem filozoficznego kabaretu o wielu dnach wrzuconego w sceniczną instalację. Ma w sobie coś ze sztubackiego żartu. Jednak takiej luźnej, a zarazem błyskotliwej energii bardzo potrzebował warszawski Nowy Teatr. Potrzebujemy jej i my, mieszkańcy planety Polska, umęczeni jej duszną atmosferą na scenie, w sieci, w pracy i w lodówce.
Spektakl Garbaczewskiego to przykład osobliwie rozumianej, ale jednak obecnej w tym spektaklu „misji": przez dwie godziny słuchamy przecież tekstu Platona z zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy (dopisanych jest tylko parę łatwo rozpoznawalnych dowcipnych wrzutek). Kto z nas czyta sobie Platona na co dzień w autobusie czy do poduszki?
Sokratejski Poniedziałek
Garbaczewski adaptuje Platona wspólnie z Andrzejem Serafinem — filozofem i autorem najnowszego polskiego tłumaczenia Uczty (2012 r.). Tekst sprzed 24 stuleci skupia się przede wszystkim na rozważaniach o Erosie. To z niego pochodzi jeden z najbardziej upowszechnionych przez potoczny język platońskich wątków — mit „rozdzielonych połówek" szukających się nawzajem.
Uczta Garbaczewskiego widzom jego wcześniejszych przedstawień może wydać się zaskakująco klarowna i prosta w strukturze. Ktoś zażartował, że jest niczym spektakl dyplomowy — bo kolejni aktorzy, zgodnie przecież z literą dzieła, wychodzą i wygłaszają solówki czy odgrywają duety niczym kończący szkołę studenci, którzy mają zaprezentować jak najszerszy zakres umiejętności. Mnie to zupełnie nie przeszkadza.
Dobrze ogląda się aktorów Nowego ożywiających postaci platońskich dialogów. I tak Magdalena Cielecka to mądra cudzoziemka Diotyma (jedyna bodaj kobieta zabierająca głos w tym dziele), pouczająca młodego Sokratesa (Paweł Smagała) o demonicznej Erosowej naturze. Bartosz Gelner jako zazdrosny Alkibiades robi melodramatyczne sceny dojrzałemu Sokratesowi (Jacek Poniedziałek). Świetna jest Małgorzata Hajewska-Krzysztofik jako Fajdros w scenie komiczno-orgiastycznej pochwały Erosa.
Te aktorskie popisy wrzucone są w monumentalną i ascetyczną zarazem scenografię Aleksandry Wasilkowskiej. Razem z to transowo pulsującą, to dyskretnie ironiczną muzyką Jana Duszyńskiego nadaje ona przedstawieniu specyficzną intensywność, wciąga i przybliża widza do tego, co dzieje się na scenie.
Homoerotyka, czyli polityka
W Uczcie występują też nowe aktorskie nabytki Nowego Teatru — przybyli ze Starego Teatru w Krakowie Jaśmina Polak i Bartosz Bielenia. Pierwsza jest gospodarzem Agatonem w onirycznej scenie pochwały Erosa — największego z bogów. Drugi wygłasza przemowę jako nieco może zbyt przerysowany starzec Pauzaniasz, ubolewając, że prawo Aten niejasno traktuje oddawanie się „miłośnikom" — o którym u sąsiadów wiadomo, że jest to rzecz dobra, a z kolei dla barbarzyńców „to zbrodnia, podobnie jak filozofia".
Choć Garbaczewski ani w tekście, ani w scenografii czy kostiumach nie robi żadnych aluzji do bieżącej sytuacji politycznej, to pochwały miłości między mężczyznami w naszym kontekście kulturowym nie da się chyba po prostu nie czytać jako aluzji — nie trzeba tu puszczania oka.
Opis przyjemności czerpanej z kontaktu z „niższym" Erosem czy pozbawiona argumentów przemoc władzy strzegącej maluczkich przed zgubnymi wpływami bezbożnego sceptycyzmu — wszystko to wybrzmiewa chwilami w sposób, powiedzmy, bardzo aktualny.
Wreszcie — finał. Drugim tekstem Platona, który reżyser łączy z Ucztą, jest Obrona Sokratesa — historia procesu filozofa i nagonki zwieńczonej wypiciem przez tytułowego bohatera cykuty.
Nagi Poniedziałek, przemierzając scenę, odpowiada na zarzuty z mocną, nieco hollywoodzką ekspresją „ostatniego sprawiedliwego" z sądowego dramatu czy walczącego o prawdę polityka idealisty. Mówi wprost do widowni. Trochę to wielki monolog, trochę jeszcze jedna w Uczcie gra z konwencją.
Ale to ślizganie się Garbaczewskiego na granicy naiwności i ironii podparte charyzmą aktora okazuje się niespodziewanie sposobem, by znana od wieków historia wybrzmiała przekonująco. Mędrcowi stawia się zarzuty „psucia młodzieży". Agresja sędziów, senatorów i wzmożonego moralnie ludu wymierzona jest w krytyczne myślenie. I tak znów starożytne Ateny wydają się trochę naszym domem.