Straszny zawód
"Najstarsza profesja" w reż. Józefa Czerneckiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Karolina Drwal.
Najstarszy zawód świata stał się dla amerykańskiej dramatopisarki Pauli Vogel, laureatki nagrody Pulitzera, pretekstem do napisania tej sztuki. "Najstarsza profesja" to jednak nie utwór o "patologii społecznej", ale o ludzkich oczekiwaniach, poszukiwaniu miłości, stabilizacji i przywiązaniu. O radościach, smutkach i nadziejach. Pokazanych z poczuciem humoru, dowcipnie i niegłupio. Odwrotnie niż w ma to miejsce na przedstawieniu w Teatrze Śląskim w Katowicach.
Piątka bohaterek, próbujących odnaleźć swoje miejsce w zmieniającym się świecie, z założenia nie różni się niczym specjalnym od nas. Jednak w konwencji przyjętej przez reżysera i tłumacza w jednej osobie, Józefa Czerneckiego, znanego z udanych realizacji sprzed lat, nic z tego nie zostało. Psychologia poszła w kąt. Aktorzy ustawieni frontem i rozwłóczeni po (niepotrzebnie) dużej scenie, zamiast prowadzić dialog miedzy sobą, wygłaszają monologi do publiczności. Szlagworty, którymi nas częstują, zamieniają finezyjny, a momentami rubaszny dowcip, znany z realizacji w bielsko-bialskim "Polskim", w przekaz płaski i prosty jak konstrukcja cepa. Momentami ta płaszczyzna zapada się w menisk wklęsły.
W tej sytuacji nie pomaga ani dobra obsada (choć niektórzy jeszcze tydzień po premierze się "sypią"), ani ładna, choć nie do końca wykorzystana inwencja scenografa Anny Franty. Zupełną klapą jest choreografia i oprawa muzyczna z Brelem, wykonanym w języku oryginału przez nowojorskie ulicznice. W sumie - jaki temat, pardon, profesja, taki w odczuciu społecznym zawód. Straszny.