Z życia marionetek
Po "Rozmowach poufnych" Iwona Kempa po raz kolejny przygotowała przedstawienie oparte na tekście Ingmara Bergmana. Znowu z sukcesem.
Kobieta, jej mąż i kochanek obojga. I jeszcze ten czwarty: sędzia. Trio tworzy niezależną aktorską trupę oskarżaną o obsceniczność, szamanizm, złe intencje. Sędzia ma podjąć wyrok w sprawie oskarżonych, ale w jeszcze większym stopniu wyrok w swojej własnej sprawie.
To bardzo aktorski spektakl. Najważniejsze są twarze, interakcje pomiędzy bohaterami granymi bezbłędnie przez Sławomira Maciejewskiego, Marcina Kuźmińskiego, Grzegorza Mielczarka i Katarzynę Zawiślak-Dolny. Scenografia została zredukowana do minimum. Na scenie tylko niezbędne elementy - stół sędziego, ława dla przesłuchiwanych, krzesło, materac w hotelowym pokoju. Wszystkie emocje są odkryte, nigdzie nie można się schronić, ukryć za kotarą albo funkcjonalnym mebelkiem. Z czasem, w tle, zaczynają pojawiać się filmowe wizualizacje. Mają sens: pokazują postaci wyrwane niejako z kontekstu dramatu oglądanego na scenie. Okolice Teatru Słowackiego, Planty, jakiś klub nocny. Zachowania bohaterów antycypują zdarzenia, o których słyszymy w przedstawieniu, ale mówią coś więcej: Katarzyna Zawiślak-Dolny - Thea z "Rytuału", jest także trochę Kaśką ze "Słowaka", podobnie z Hansem - Marcinem Kuźmińskim czy Sebastianem - Grzegorzem Mielczarkiem. Łatwo byłoby ten motyw strywializować. Subtelność metody Kempy polega jednak na tym, że pozostając wierna literze tekstu Bergmana, udowadnia jego uniwersalność. Aktorzy, błąkający się w materiałach wideo w centrum Krakowa, oraz Bergmanowskie postaci sceniczne sprzed prawie pięćdziesięciu lat mierzą się z tymi samymi pytaniami, dylematami. Czym jest sztuka wobec dyktatu modnych sztuczek - kuglarstwem, okrucieństwem, tytułowym niebezpiecznym rytuałem: ryzykiem, przekroczeniem, a może jednak przekleństwem?
Pomiędzy trojgiem artystów: Theą, Hansem i Sebastianem, a przesłuchującym dochodzi bowiem do serii nie zawsze kontrolowanych wynurzeń. Zaczyna się od surowej oceny sztuki - sędzia chce wyjaśnić kontrowersje wokół skandalizującego numeru wykonywanego przez grupę. Przesłuchanie kończy się jednak na upokorzeniu, pogardzie, destrukcji i autodestrukcji sędziego i protagonistów.
Iwona Kempa jest wytrawną adaptatorką nie tyle nawet samego Bergmana, co szerzej - literatury i sztuki skandynawskiej. Udały się jej inscenizacje Asmussena czy Norena, dla których Bergman był bez wątpienia jednym z ważnych źródeł inspiracji. Krakowska reżyserka doskonale czuje ów specjalny skandynawski rytm: chłód maskujący namiętności, perwersje, małe kłamstewka i wielkie kłamstwa. Prowadzi aktorów mądrze, nie pozwalając na szarże, a jej przedstawienia - z "Rytuałem" na czele - pozwalają artystom na zbudowanie pełnych postaci, opartych na tradycyjnej szkole psychologicznego portretu. Nie ma w jej teatrze żadnej maniery, inscenizacyjnych fajerwerków, są za to kreacje, które pamięta się latami: Tomasz Międzik - Dobry Bóg w "Z miłości" Turriniego, Mirosława Sobik - Benedikte z "Plaży" Asmussena, Dominika Bednarczyk - Susan w "Intymności" Kureishiego czy Bożena Adamek - Maria w "Rozmowach poufnych" Bergmana, to były prawdziwe aktorskie triumfy. Do tego rodzaju spełnień dołączy na pewno kreacja Sławomira Maciejewskiego w "Rytuale", a także role Kuźmińskiego i Mielczarka.
Można powiedzieć, że Ingmar Bergman w ostatnich dekadach ma w polskim teatrze szczęście do adaptatorów. Poza "Rozmowami poufnymi" Iwony Kempy z 2008 roku, udała się zwłaszcza "Sonata jesienna" w reżyserii Eweliny Pietrowiak z Ewą Wiśniewską i Dorotą Landowską w Ateneum. Po "Personę" sięgali zarówno Grzegorz Wiśniewski (niedocenione przedstawienie Teatru Wybrzeże z 2010), jak i Krystian Lupa w sztuce "Persona. Marilyn" w Teatrze Dramatycznym. Dalej: "Malowidło na drzewie" Andrzeja Żurowskiego z kreacjami Ewy Kasprzyk i Doroty Kolak (Teatr Wybrzeże), "Jajo węża" Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi, białostocki "Kuglarz i śmierć" (według "Siódmej pieczęci") w reżyserii Adama Walnego, łódzki dyplom w reżyserii Jana Maciejowskiego według "Z życia marionetek" i warszawski "Wieczór kuglarzy" (reżyseria Waldemar Raźniak). Po scenariusz Bergmana i film Liv Ullmann sięgnął w "Wiarołomnych" Artur Urbański w TR Warszawa, swoich entuzjastów miały także "Sceny z życia małżeńskiego" (aż trzy różne adaptacje), telewizyjne wersje "Obrzędu" i "Kłamstwa", przedstawienia "Po próbie" w reżyserii Piotra Mikuckiego z Joanną Szczepkowską i "Sarabanda" Romualda Szejda z Teresą Budzisz-Krzyżanowską (Teatr Scena Prezentacje). Różnica polega na tym, że "Wieczór kuglarzy", "Persona", "Sonata jesienna" czy "Jajo węża" to Bergmanowskie evergreeny, tymczasem nawet wśród wytrawnych znawców twórczości szwedzkiego reżysera nie znajdziemy raczej zbyt wielu miłośników "Rytuału", małego telewizyjnego filmu mistrza z 1969 roku. Mówiąc brutalnie, mało kto ten film w ogóle zna - ja również. Dopiero dzięki odkryciu Iwony Kempy miałem okazję obejrzeć "Rytuał" po raz pierwszy. Sam Bergman pisał o "Rytuale" z pobłażaniem: "ćwiczenie na kamerę i czterech aktorów" (wszystkie wypowiedzi cytuję za: I. Bergman, "Obrazy", tłum. T. Szczepański, Warszawa 1993). Jak twierdził, zrealizował "Rytuał" ze złości. W założeniu miał to być pamflet na najbardziej zacietrzewionych oponentów reżysera krytykujących jego dyrekcję w Królewskim Teatrze Dramatycznym. Bergman wspominał: "Kiedy przestałem być dyrektorem Dramaten, byłem pełen głuchej wściekłości: wyrwaliśmy z marazmu teatr, który był zamkiem Śpiącej Królewny. Nie potrafiłem mojej wściekłości opanować. Wybuchła w Rytuale".
Film powstał błyskawicznie, próby z ulubionymi aktorami Bergmana: Ingrid Thulin, Gunnarem Bjórnstrandem, Erikiem Hellem i Andersem Ekiem, trwały tydzień, zdjęcia zaledwie dziewięć dni. "Rytuał" wzbudził pewne kontrowersje, pojawiły się zarówno entuzjastyczne, jak i agresywne opinie, został pokazany w szwedzkiej telewizji i na festiwalu w Berlinie, ale szybko o nim zapomniano, również sam Bergman nie miał doń wiele serca, po
latach wspominał: "Kiedy oglądam Rytuał, mogę sobie wyobrazić, że powinno się go zrobić inaczej. Jest zwarty i chwilami zabawny, ale niektóre fragmenty są trudne do zrozumienia". Mimo to po blisko pięciu dekadach film ogląda się z podziwem - nie tylko odkrywczo wpisuje się w autotematyczny krąg filmowych zainteresowań reżysera, ale jest być może jedną z najpełniejszych wypowiedzi artysty na temat rangi i znaczenia sztuki w życiu twórcy. W autobiograficznych "Obrazach" reżyser przyznawał, że początkowa wściekłość na małostkowych szwedzkich biurokratów, których zbiorowym lustrem jest postać sędziego Abrahamssona, byłaby jednak niewystarczającym powodem do sięgnięcia po kamerę. Ważniejszy stał się dlań problem tytułowy, odwołanie do archaicznego ceremoniału rytuału, tęsknota za katharsis w sztuce teatralnej. Bergman pisał: "Czytałem o rytuale podniesienia w związku z moimi "studiami nad Bachantkami Eurypidesa. Nasz pomysł był zarówno ambitny, jak i zbyt specyficzny". Kempa nie stworzyła jednak duplikatu kina sprzed pół wieku. Podążając za Bergmanem, odkryła w jego posępnej, mocno zanurzonej w świecie Kafki rzeczywistości jej własne intuicje. Pomimo że autorka "Intymności" nigdy nie miała ambicji publicystycznych, a jej realizacje dalekie są od politycznej doraźności, "Rytuał" mimochodem wpisuje się w rytm aktualnej debaty polityczno-społecznej. Sędzia jest przecież w "Rytuale" figurą trybunału przesądzającego, co w sztuce jest dobre, a co złe, Kempa pyta zaś, czy na linii artysta - państwo zawsze, wcześniej czy później, musi dojść do konfliktu postaw. Poza mocną, a nawet lekko skandalizującą kodą obyczajową krakowskie przedstawienie jest serią przesłuchań, w których ludzi sztuki oskarża się o to, że są artystami przekraczającymi normy prawne, łamiącymi tabu. No dobrze, ale kto powinien decydować o tego rodzaju sankcjach? Kto posiada aż taki autorytet? Wymowne w spektaklu jest to, że jako widzowie nie mamy możliwości postawienia własnej diagnozy, właściwie nie widzimy sztuki uprawianej przez artystów. Theę, Hansa i Sebastiana oceniamy zatem jak sędzia - a priori.
Film Bergmana był mądrą, humanistyczną połajanką artysty wciąż wierzącego w imponderabilia, wyrazem żarliwej wiary w sens oczyszczenia za pośrednictwem sztuki. Kempa jest ostrzejsza. Krańcowość postaw bohaterów, aktorów wynika z obumierania ideałów, ale i z bełkotu konsekrowanego w dzieło sztuki. "Rytuał" Kempy nie jest żadnym ostrzeżeniem, to jeszcze może nie rozpaczliwy, ale już bardzo donośny sygnał SOS, którego źródłem jest głęboki pesymizm reżyserki. Tęsknota za przesłaniem w sztuce, zawodowstwem, szacunkiem dla widza i samego siebie. Tęsknota za Bergmanem.