Artykuły

Mieszczańska Wirginia

„Kiedy w 1757 roku w Lip­sku Lessing powziął zamiar napisania Emilii Galotti (piętna­ście lat nurtował autora pomysł sztuki, którą ukończył dopiero w 1772 r. — przyp. W. O.), nie przy­puszczał, że potomność ujrzy w tragicznym zakończeniu tego arcydzie­ła tak straszliwą satyrę na stosunki niemieckie XVIII wieku” - pisał Franz Mehring w książce Die Lessing — Legende.

Niemcy pozostawały wówczas w rozbiciu na ok. 360 państewek, w tym na kilka większych i na masę mi­niaturowych księstw, których sto­licami były nieraz dzisiejsze powia­towe miasteczka. W każdym z nich sprawował niczym nie ograniczoną władzę lokalny tyran kieszonkowe­go formatu. Jego kaprys czy za­chcianka decydowały o losie podda­nych. Mógł uciekać się przy tym nawet do przestępstw, gdyż w swoim państewku był najwyższym sędzią, od którego wyroków nie istniało odwołanie.

Emilia Galotti jest odbiciem narastającego konfliktu między mieszczaństwem a władcami feudalnymi, przeniesionego w sferę moralno-obyczajową. Umiejscowienie zaś akcji sztuki we Włoszech a nie w Niemczech stanowiło jedynie wybieg ze strony autora, obawiającego się ewentual­nych szykan i przykrości.

Są więc tragiczne dzieje Emilii Galotti protestem przeciw tyranii. Tym śmielszym, że — jak stwier­dził w cytowanej na wstępie książ­ce Mehring — w tym czasie „na niemieckiej ziemi nie było ani Emilii ani Odoarda”. Przeciwnie — drobniejszą szlachtę i mieszczaństwo cechował serwilizm wobec książąt, re­zygnacja z własnej godności i wyzucie z wszelkich zasad moralnych. Oto na przykład w Saksonii, z któ­rej wywodzi się Lessing, pewna ro­dzina urządziła huczne uroczystości weselne, gdy panujący tam despota wybrał sobie córkę tego domu na metresę.

Chcąc wydać walkę tej niegodnej postawie, sięgnął Lessing do histo­rii starożytnego Rzymu, do znanego opowiadania Liwiusza o. Wirginii, którą ojciec wolał zabić, niż oddać jej cnotę na łup tyranowi. Wielu znakomitych krytyków niemieckich, a w ich liczbie Schlegel i Vischer, widziało w Emilii Galotti jedynie uwspółcześnienie starorzymskiego dramatu. Tymczasem Lessingowi chodziło o coś więcej: o ukazanie całej potworności stosunków spo­łecznych, które nie pozostawiają Emilii innego wyboru, jak tylko między hańbą lub śmiercią, zadaną ręką kochającego ojca.

Emilia, owa — jak ją nazywają — mieszczańska Wirginia, traktuje śmierć swoją jako protest zdepta­nego człowieczeństwa przeciwko przemocy i tyranii. I dlatego Goethe mógł określić dramat Lessinga jako „decydujący krok do pobudzenia moralnej opozycji przeciw tyrańskiej samowoli”.

Emilia Galotti należy do najwybitniejszych dzieł niemieckiej kla­syki i już przez to samo zasługuje w pełni na pokazanie polskiej pu­bliczności, a w szczególności mło­dzieży. Niewątpliwie również wy­stawianie czołowych pozycji klasycznego repertuaru niezbędne jest dla każdego zespołu teatralnego. Jednak brak właściwej obsady dla roli ty­tułowej i dla jakże ważnej postaci szambelana Marinelli z góry wy­znaczył niezbyt wysoki lot spektak­lu w Teatrze im. Jaracza.

Na reżyserii przedstawienia, któ­ra spoczywała w ręku bawiącego gościnnie w Łodzi St. Bugajskiego, za­ciążyła moim zdaniem bardzo źle rozwiązana scenografia. Przy kame­ralnym charakterze sztuki, w której rzadko znajduje się na scenie wię­cej niż trzy osoby, nic nie tłumaczy rozbudowanych w głąb dekoracji. Scena sprawia przy nich wrażenie jakiejś wielkiej szopy, stwarzającej dla reżysera i aktorów trudne do rozwikłania rebusy. Samo wchodze­nie i wychodzenie czyni niemal nie­uniknionymi przykre luki zwalnia­jące raz po raz tempo przedstawie­nia.

Jedyną osobą w spektaklu, która potrafi zagospodarować wielką przestrzeń sceny jest Zofia Petri, niewątpliwie najlepsza w całym przedstawieniu. Jej Orsina jest jak pomruk nadciągającej burzy. Za każdym słowem, uśmiechem, czai się rozpacz zdradzonej kochanki i gniew śmiertelnie zranionej godności kobiecej. Dla samej choćby Petri warto obejrzeć Emilię Galotti. Słowa uznania należą się Zbigniewowi Niewczasowi za rolę księcia. Nie stępiając w niczym ostrza satyry lessingowskiej, tworzy on postać ludzką, chwilami nawet sympatyczną. A przecież widz nie może mieć przy tym wątpliwości co do negatywnego sądu o księciu.

Rola zbrodniczego intryganta Marinellego nie leży ani Antoniemu Żukowskiemu, ani Stanisławowi Bugajskiemu, którzy ją dublują. Szczególnie dotkliwie od­czuwa się to w najmocniejszej sce­nie sztuki — w dialogu z matką Emilii, w którym Klaudia Galotti (Leokadia Pilarska) rozpoznaje w Marinellim zabójcę swego nie­doszłego zięcia. Dramatycznie nara­stający nastrój tej rozmowy został całkowicie zagubiony.

Wspomniałem już o braku dobrej obsady dla postaci Emilii. Z dwóch aktorek odtwarzających tę rolę bar­dziej wiarygodna wydała mi się Alicja Zomerówna niż Jadwiga Siennicka, ale w obu wy­padkach zamiast „mieszczańskiej Wirginii” oglądamy jedynie na zwykły sposób nieszczęśliwą dziewczy­nę.

Feliks Żukowski buduje rze­telnie i przekonywająco postać Odoardo Galotti. Ciekawą, jakby z rokokowego płótna wyciętą sylwet­kę tworzy Jerzy Walczak (hra­bia Appiani). W pozostałych rolach występują: Jerzy Ćwikliński (Conti), Henryk Modrzewski (Camillo Ro­ta), Zbigniew Józefowicz (Angelo) i inni.

Oceniając w całości przedstawie­nie, można powiedzieć, że — poza wyjątkami in plus — jest popraw­ne. Ale chyba tylko tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji