Smok a Ja
Trzygłowy smok to nie to samo, co trzy głowy choćby tego samego smoka. Niby jasne, ale nie jestem przekonany, czy aby do końca na pewno. Moja przewaga nad smokiem polega między innymi na tym, że on jest odpowiedzialny trzema posiadanymi głowami, a ja jedną. Czyli w razie czego, będę miał większe szanse uzyskania usprawiedliwienia, to znaczy trzykrotnie, bo co trzy głowy to nie jedna. I znów odwrotnie, gdy skażą mnie bez okoliczności łagodzących na utratę głowy, to moja jedna odbierze mi nadzieję na życie, podczas gdy smokowi pozostaną jeszcze dwie. Wobec powyższego łatwo dojść do konkluzji, że coś z tymi głowami jest nie w porządku. Zresztą z innymi częściami ciała też.
A wszystko to za sprawą Eugeniusza Szwarca, którego sztukę "Smok" wystawił Lubuski Teatr. I stało się bardzo dobrze, bo już z początku zastrzegam się, że sztuka jako taka mi się podobała i jej realizacja też, co razem sumuje się w zadowolenie estetyczne.
Gorzej z walorami intelektualnymi. Autor sztuki, nie oszukujmy się, nie jest postacią centralną dramaturgii współczesnej i dlatego przez literaturoznawstwo - zaniedbaną. Do tego stopnia, że w podtytule sztukę rodzajowo określa się "baśnią". Ba, bezimienny człowiek w programie do sztuki pisze, iż nie jest ona alegorią. I dalej, że sztuka była skierowana przeciw "brunatnej zarazie", czyli po prostu przeciw faszyzmowi, co jest oczywiście interpretacyjnym przekłamaniem. "Smok" jest aż nazbyt alegorią i do tego z pretensjami nawet uniwersalistycznymi, skierowaną może nie bezpośrednio w "tu i teraz" konkretnego państwa, ale w system, który w politologii, nazywamy totalitarnym. Faszyzm w największym skrócie to ekspansjonistyczny nacjonalizm, wykorzystujący w propagandzie egalitaryzm. W sztuce Szwarca nie ma czegoś takiego.
I jeszcze jedna uwaga. Dotyczy ona wszelkiego gadulstwa opisowego. Jakikolwiek program wziąłbym do ręki, to mogę się spodziewać, że spotkam tam , "ochy" i "achy" na temat danego autora: strumień słów szablonowych, który "zalewa" człowieka. A wyważonych sądów, ocen - żadnych. Jan Stolarczyk informuje, że na przykład Szwarc nie jest prostoduszny. Ależ głównie jego siłą jest prostoduszność: on wierzy w dobro, które stanie się prawdą. Odwrotnie niż taki Bułhakow, który dla prawdy poświęcał dobro idei. Nieprzypadkowo zestawiam "smokowatość" Szwarca z "diaboliadą" Bułhakowa, którym patronuje "cziczikowatość" Gogola, lecz każdemu inaczej.
- Do diabła - chciałoby się zakrzyknąć za autorem "Mistrza i Małgorzaty".- Do diabła z dzieleniem włosa na czworo.
I w tej samej chwili zjawia się pucybut Mefisto, albo inny podrzędniejszy czart, gdyż się nie przedstawia i strofuje:
- Co ty kombinujesz. Tak dobrze zacząłeś, już pochwaliłeś i zaraz ugrzęzłeś w wątpliwościach.
- To oczyść buty, potem wyglansuj - mówię. - A ja będę chwalił.
- No, to do roboty. Chwal.
Chwalę:
- Reżyser przedstawienia o wielce zasłużonym dla polskiej kultury nazwisku, szczególnie literatury, dramaturgii i filmu. Różewicz, a o imieniu własnym: Jan, stworzył spójny spektakl. Pod tym jakże wytartym określeniem "spójny spektakl"', przede wszystkim należy rozumieć, że widz nie nudzi się. To w tych czasach rozchwianego wartościowania sporo znaczy i osobiście przywiązuję do tego bodaj największą wagę. W odróżnieniu od innych realizacji Jana Różewicza w Lubuskim Teatrze, Szwarc najbardziej odpowiada jego warsztatowi reżyserskiemu. Co też wcale nie powinno znaczyć, że tam, gdzie podział na "czarne" i "białe" jest łatwiejszy do wyegzemplifikowania, reżyser posługuje się li tylko wyuczonym rzemiosłem. Często i gęsto jest to trudniejsze od zamierzonej "mglistości" przesłania. Różewicz umiejętnie rozłożył akcenty inscenizacyjne, nie ma w przedstawieniu mielizn, a i sama dynamika, chociaż lepiej brzmi: rytm, jest odpowiednio przyspieszana i akcentowana tak zwanymi aktorskimi śródpointami. Reżyser tę sztukę na przekór podtytułowi "odbaśniowił" w warstwie scenograficznej. Co dobrze świadczy o jego współpracy ze scenografem Przemysławem Lewandowskim. Fabuła dziejąca się w trzech miejscach jest jednorodna wizualnie. I jeżeli musiałbym ją jakoś nazywać, to określiłbym: gazetowo-sklepikarską. W ten mniej więcej sposób miasto w oczach widza zostało jakby zdeprecjonowane, sprowadzone z regionów "Baśni" na ziemię. Istotny jest jeszcze jeden szczegół, który nazwałbym węchowo-smakowym. Chodzi o sztuczki pirotechniczne. Wydawałoby się. że w ten niewyszukany sposób reżyser podaje widzowi jednoznaczną interpretację. Twierdzę, że receptory zmysłu u co bardziej wrażliwych widzów zostały Właściwie zaatakowane.
W spektaklu prym wiedzie burmistrz Zdzisława Grudnia. Wreszcie aktor ten po ostatnich nieco chudszych latach trafił na swoją rolę. Jego charakterystyczne emploi współgrało z atmosferą sztuki, scenografią i jednoznacznym przesłaniem. A zwłaszcza kapitalna jest gra Grudnia w scenkach z Mariuszem Szaforzem oraz z Andrzejem Bysiem. Ten ostatni aktor może nie został zbyt dobrze obsadzony, niemniej wywiązał się z zadania co najmniej zadowalająco. Nie ukrywam, że właśnie jego widziałbym w głównej roli Lancelota. Piotr Lauks był zbyt bezpośredni i heroiczny, a rola ta w takim układzie spektaklu winna być grana z dystansem, z charakterystyczną ironią dla wszelkiej bohaterszczyzny Hilary Kurpanik w mówionej roli Smoka - gdyż, ukryty za kulisami, używał mikrofonu - może nie dał takiej satysfakcji, jaką zwykł ofiarować publiczności, jednak utrzymał się na swym przyzwoitym poziomie. Zmysłowy Kot Ewy Rączy i Chłopiec Adasia Linkiewicza dopełniają pozytywnej oceny recenzenta.
Co jeszcze? W trakcie pisania tej recenzji doszły do mnie słuchy, że spektakl od czasu premiery - a byłem na przedstawieniu miesiąc po premierze - uległ zasadniczym przeobrażeniom. Spotkał się w swym pierwotnym kształcie z nieprzychylnym przyjęciem tu i ówdzie. Jeżeli faktycznie tak się stało i sztuka przybrała taką postać, jaką widziałem, to stało się bardzo dobrze. Skończyłem chwalenie, diabełku.
- Wcale ci to dobrze poszło - powiedział zły duch, który ciągle mi towarzyszył. - Aż błyszczy od zachwytu. Teraz już tylko spointuj.
- A więc pointuję: Smok, którego autor w zakończeniu sztuki proponuje, aby każdy z nas zabił w sobie, smok ów jest we mnie łagodny. A jego zaletą są trzy głowy, różne głowy. I wcale, w przeciwieństwie do smoka Szwarca, nie domaga się dziewic w ofierze.