Teatr
„Stanąłem w mojej twórczości, w myśleniu teatralnym przed faktem, że nie wiem, co to jest teatr. Jak zresztą nikt nie wie. Nie miałem do tej pory żadnej definicji. Definicje klasyczne teatru zdezaktualizowały się, chociażby przez to, że między rewią, operą, teatrem ulicznym, teatrem Becketta, między life-showem, teatrem kukiełkowym są tak olbrzymie przepaści, że ich żadna definicja nie obejmie”. Wyznanie Helmuta Kajzara wprowadza w jego Manifest teatru metacodziennego. Zbigniew Mich proponuje na Scenie w Malarni poznańskiego Teatru Polskiego Wyspy Galapagos, pióra przedwcześnie, w sile wieku zgasłego reżysera i autora (na zdj. Marek Sikora i Krystyna Sienkiewicz) słusznie zapragnął ocalić od zapomnienia postać, z którą teatr polski wiązał tak wielkie nadzieje.
*
Jerzy Grzegorzewski od trzech lat kształtuje Centrum Sztuki Studio. Kiedyś, za dyrekcji Józefa Szajny, był to głównie teatr i galeria. Dziś doszły do tego koncerty Polskiej Orkiestry Symfonicznej Jerzego Maksymiuka, pokazy video, a także własna działalność impresyjna. Paweł Choynowski z „Życia Warszawy” zadał twórcy ważne pytanie: „Czy z tego nieustannego poszerzania działalności Studia wynika coś dla teatru?” Grzegorzewski odpowiedział zdaniem-cytatem: „Niech każdy do każdego się dostraja, a wtedy wybuchnie koncert”. Ta skromność i rozwaga leżą chyba u podstaw sukcesów placówki Grzegorzewskiego i Dąbrowskiego, najlepszego w Warszawie menagera-dyrektora. Tylko pozazdrościć.
*
Rzadkie bardzo wizyty dramaturgii NRD na polskich scenach sprawiają, że każdy przejaw wymiany kulturalnej w tym zakresie odnotować należy z nadzieją na dalsze rozszerzanie wzajemnych kontaktów. Rybka we czworo Wolfganga Kohlhaase i Rity Zimmer w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu (na zdj. Kazimiera Starzycka-Kubalska i Jerzy Berek) w reżyserii Macieja Grzybowskiego i Jerzego Hutka jest takim przejawem „otwarcia”. Podtytuł sztuki: „moralitet faktograficzny o ubolewania godnej aferze na wsi w Marchii pod Najrupinem” ilustruje satyryczną tendencję utworu.
Kohlhaase, scenarzysta filmowy znanej wytwórni DEFA, współautor i współreżyser wielu filmów, wraz z Ritą Zimmer, która poświęciła malarstwo dla pisania, zaproponowali konwencję, którą najlepiej oddają teksty piosenek napisanych przez Piotra Łuszczykiewicza. Oto puenta piosenki trzeciej:
Przysłowie stare mówi nam: najlepsza zawsze trójka, lecz gdy się zwiążesz z trójką dam, to przedsmak samobójstwa.
*
Jak Polak manifestuje swą polskość wśród innych? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć wiele utworów polskiej dramaturgii. Moniza Clevier, znane opowiadanie Sławomira Mrożka, pojawiło się na polskich scenach już kilkakrotnie. Jego temat — próba narodowego samookreślenia — fascynuje bowiem formą, jaką Mrożek zaproponował. Jest to również szansa dla aktora. Tak myślał zapewne Paweł Korombel, kiedy podjął się realizacji monodramu w tarnowskim Teatrze im. Solskiego. Ewę Czajkowską natomiast (na zdj.) zafascynował monodram Hollywood znaczy święty las Jerzego Bolmina, opowiadający o złudzeniach młodej polskiej aktorki, która zapragnęła zdobyć… Hollywood. Nazwa tej gwiazdorskiej dzielnicy Los Angeles nie oznacza bynajmniej wynikającego z prostego tłumaczenia epitetu, co już kilkakrotnie na tych łamach specjalistom od spraw amerykańskich tłumaczyliśmy, a co pokutuje w polskim stereotypie odbioru. Ale to temat na inny już monodram. Póki co te dwa monodramy tarnowskie można oglądać w czasie jednego wieczoru.
*
W 230 rok swej działalności wkroczył we wrześniu Akademicki teatr Dramatyczny im. Puszkina w Leningradzie. Dwie pierwsze premiery sezonu to Preludium w mol, sztuka słowackiego dramaturga O. Zahradnika i Gorący punkt moskiewskiego autora O. Pieriekalina. Jak oświadczył w wywiadzie telewizyjnym kierownik artystyczny sceny I. Gorbaczow, teatr „poszukiwać będzie spektakli o charakterze publicystycznym, których publiczność ciągle oczekuje”.
*
Wieńczysław Gliński Panem Jowialskim. Pod takim hasłem Tadeusz Minc przygotował znaną komedię Aleksandra Fredry w Teatrze Narodowym. Tadeusz Boy-Żeleński recenzując propozycję Emila Chaberskiego przedstawioną na scenie Narodowego i daremnie wzdychając do obiecanej inscenizacji Leona Schillera ze Stefanem Jaraczem w roli tytułowej, stwierdził polemicznie:
„Choćby w tę sztukę nie wiem jak dziś wmawiać, że jest ponurą i bolesną kartą naszych dziejów, ona po prostu nie chce w to uwierzyć, ani rusz nie chce być smutna; zaraża swoją wesołością”.
Jak jest w Narodowym — pół wieku później, o tym przekonać się można na scenie… Dramatycznego.