Bułhakow w Teatrze Wielkim
Polska prapremiera opery Rainera Kunada "Mistrz i Małgorzata" w inscenizacji i reżyserii Marika Grzesińskiego oraz scenografii Andrzeja Majewskiego a pod kierownictwem muzycznym Roberta Satanowskiego jest wydarzeniem w kończącym się sezonie operowym w Polsce. Wybór doskonały nie tylko ze względu na wielką popularność powieści Michała Bułhakowa, ale również dla oryginalnej i świetnej muzyki Rainera Kunada, kiedyś gwiazdy NRD-owskiej sztuki kompozycji dodekafonicznej a dzisiaj RFN-owskiego odnowiciela komunikatywnej i emocjonalnej muzyki w tonacji dur-moll. To właśnie już na Zachodzie skomponowana opera "Mistrz i Małgorzata" wyraża przełom w muzyce Kunada i choć z całą pewnością nie jest to związane z nowym miejscem osiedlenia, ale pewno z nowym systemem formułowania zamówienia, ona właśnie ukazała nowe możliwości tkwiące w tradycji neoprymitywizmu oraz w muzyce trywialnej, wykorzystywanej jak w kompozycjach Weila. Trzeba powiedzieć, iż nowy Kunad jest bardziej melodyjny i czytelny aniżeli wtedy kiedy komponował "Litewskie klawikordy", operę osnutą na motywach wielkiej powieści Johannesa Bobrowskiego, którą słyszałam przed laty w Lipsku. Libretto do "Mistrza i Małgorzaty" napisał wybitny poeta NRD-owski Heinz Czechowski i trzeba powiedzieć, iż poradził sobie z bogatą materią powieści w niewiarygodnie sprawny sposób.
Warszawska inscenizacja ma dobre tempo, jest sprawnie prowadzona muzycznie przez zawsze doskonałego Roberta Satanowskiego a reżysersko przez Marka Grzesińskiego, który miał i dobre pomysły i zapewnił zmieniającej się ciągle akcji szybkie następstwo i dużą czytelność kolejnych zdarzeń. Z biegiem czasu dostrzegamy świetność i funkcjonalność scenografii Andrzeja Majewskiego, odsłanianej w coraz bardziej zajmujących kolejnych scenach, choć z pozoru zawsze tej samej. Na wyróżnienie zasługują partie wokalne wykonane przez Krzysztofa Szmyta, Jadwigę T. Stępień, Ryszarda Morka, Jacka Parola i Jerzego Artysza. Byłoby z pewnością przesadą, gdybyśmy napisali, iż wokalistyka dorównała rozmachowi inscenizacji i reżyserii, ale też nie jest winą dyrektora Satanowskiego, iż znajduje się on w sytuacji trenera Łazarka, to znaczy gdyby chciał zebrać najlepszy team wokalistyczny, musiałby swych solistów sprowadzać z całej Europy. Emigracja talentów bowiem trwa i będzie trwała w egalitarnym systemie organizacyjno-płacowym polskich teatrów.
Ale tak czy inaczej "Mistrz i Małgorzata" dowodzi wielkich możliwości Teatru Wielkiego i jest mocnym akcentem na koniec sezonu. Umowność operowego świata sprzyja różnym niecodziennym zdarzeniom, jakie dzieją się na scenie i niezwykłym sytuacjom, w jakich znajduje się część bohaterów. Odnoszę wrażenie, iż w operowym świecie chętniej wierzy się w cuda i uczucia cudowne. W teatrze trzeba by do tego było i innych aktorów, i innej scenerii. Mistrza śpiewał Krzysztof Szmyt, a Małgorzatę - Jadwiga Teresa Stępień, bardzo odważnie - wokalnie i aktorsko.