Aktorzy w galaretce
Lubię teatr Eweliny Marciniak i nie zmieni tego nawet Ciąg w gdańskim Wybrzeżu. Ale powinien być sygnałem ostrzegawczym — z samych, czasami nawet mocnych efektów nie da się stworzyć wartościowego przedstawienia
Właściwie mógłbym powtórzyć to, co pisałem we wstępie do recenzji z bydgoskiego Skąpca przygotowanego przez Marciniak w Bydgoszczy w listopadzie ubiegłego roku. Że młoda artystka pracuje dużo, buduje swoje spektakle z rozpoznanych już, typowych dla własnej estetyki elementów, znacznie lepiej wychodzi jej przepisywana klasyka niż oryginalne, pisane na potrzeby konkretnych inscenizacji teksty dramatyczne. Ciąg stworzyła znów z Michałem Buszewiczem, który opracowywał Amatorki Elfriede Jelinek, na nowo napisał Skąpca i bazującą na Zbrodni z premedytacją Witolda Gombrowicza Zbrodnię. Nie znam ich poprzedniego opartego na tekście Buszewicza przedstawienia, czyli zrealizowanej w Kielcach Misji, ale — sądząc po zasłyszanych opiniach — też była krokiem wstecz.
Nie inaczej jest z Ciągiem. Dobrze rozumiem, że Marciniak chciała znów pracować w gdańskim Teatrze Wybrzeże, i to z tym samym zespołem, z którym przygotowała świetne Amatorki. Być może pójdzie drogą Mai Kleczewskiej, mającej w różnych miejscach w kraju grupy oddanych aktorów, gotowych pójść z nią w najbardziej ekstremalne wyzwania. Mamy więc w nowym przedstawieniu Katarzynę Dałek, Małgorzatę Brajner, Krzysztofa Matuszewskiego i Piotra Biedronia, dających widowisku całą swoją ofiarność i zaangażowanie. To samo można powiedzieć o Agacie Bykowskiej i Michale Jarosie oraz Katarzynie Figurze, choć nowa gwiazda Wybrzeża lwią część spektaklu gra ukryta za króliczą maską i własną twarz pokazuje dopiero w ostatnim monologu. Nic w tym dziwnego, bo nie od dziś wiadomo, że gdański teatr ma już jeden z najlepszych zespołów w Polsce, w dodatku jest on złożony z ludzi chętnych podejmować ryzyko. Tyle że w Ciągu para poszła w gwizdek. Patrzy się na wykonawców z narastającym współczuciem. Przychodzi na myśl stara maksyma — im lepiej grasz w słabym przedstawieniu, tym gorzej dla ciebie. Trudno, niestety, odmówić jej słuszności.
Ciąg nie jest klasycznym zapisem alkoholowego uzależnienia ani nie odwołuje się — na szczęście — do Pod Mocnym Aniołem Jerzego Pilcha ani filmów Wojciecha Smarzowskiego. Przypomina zestaw etiud obrazujących kolejne fazy pijackiego odlotu, a potem już bardzo przykrej maligny. Najciekawsze jest w nim oddanie tych chwil, kiedy nienazwany wprost nałóg zabiera ludziom zwykłe codzienne szczęście, wypierane przez złość i agresję. Tyle że takich momentów jest mało, bo reżyserka woli gonić za widzianymi już w jej teatrze — i w lepszym wydaniu — efektami Stąd ta nieszczęsna galaretka. Aktorzy nacierają się nią albo się w niej tarzają. Robią to z uporem godnym lepszej sprawy, bo oczekiwanego wrażenia na widowni nie wywołują. Z nieodłączną u Eweliny Marciniak nagością gdański Ciąg nie szokuje, a pozostawia obojętnym. Sprawę próbują ratować aktorzy. Szkoda ich na podobne eksperymenty.