Kinoteatr Grzegorza Jarzyny. Cassavetes przed Hłaską
Druga kobieta to kolejna — po Nosferatu i Teoremacie — kinowa inspiracja Grzegorza Jarzyny. Z tym że scenariusz kultowego filmu to jeszcze nie jest gwarancja dobrego spektaklu.
Nowa premiera TR Warszawa jest teatralną adaptacją Premiery, filmu z 1977 r. z nagrodzoną w Berlinie rolą Geną Rowlands. Jego autor John Cassavetes, klasyk kina niezależnego, zalicza się do tych ludzi Hollywoodu, którzy oscarowe nominacje otrzymali za aktorstwo (rola w Parszywej dwunastce), scenariopisarstwo i reżyserię.
Z jego scenariusza do tekstu przedstawienia weszło sporo. Danuta Stenka gra Wiktorię, wybitną aktorkę, która boi się starości i ma problem z alkoholem. W nowym spektaklu Wiktoria ma wcielić się w postać, z którą dzieli obawę przed upływającym czasem. Próby nie idą za dobrze, granica między sztuką a życiem zaciera się. W dodatku tuż po spotkaniu z gwiazdą w wypadku ginie dziwna, egzaltowana dziewczyna, wyznająca idolce miłość. Wkrótce jej widmo zagości w wyobraźni aktorki, stanie się wyimaginowaną konkurentką, obsesją, wyrzutem sumienia.
Ale Jarzyna razem z współautorką adaptacji Anną Nykowską sporo tu uprościł. Autorka sztuki, w której zagrać ma Wiktoria, w filmie jest starsza od aktorki, z którą wchodzi w konflikt. U Jarzyny jest młodsza (gra ją Agnieszka Podsiadlik), a sytuacja zmienia się w dość banalny generacyjny pojedynek.
Skoro teatr w teatrze, to aktorzy grają aktorów. Problem jednak w tym, że zespołowi TR najbardziej przekonująco wychodzi odgrywanie aktorów nieprzekonanych do tego, co robią. Jak w dowcipnej scenie próby czytanej na początku spektaklu. Plejada gwiazd: Stenka, Dawid Ogrodnik, Adam Woronowicz — siedzi wokół stołu z egzemplarzami scenariusza; podawane na sucho dialogi doprowadzają uczestników próby do salw śmiechu. Przez większą część przedstawienia jest jednak gorzej — oglądamy bezbarwne role świetnych aktorów — Woronowicza, Ogrodnika czy Romana Gancarczyka, który, by zagrać nieporadnego reżysera, przyjechał do TR ze Starego Teatru w Krakowie.
„Kiedy miałam siedemnaście lat, uczucia były tuż pod powierzchnią. Dziś coraz trudniej mi do nich dotrzeć” — mówi Wiktoria, w której lata teatralnej praktyki zabiły jakoby zdolność odczuwania prawdziwych emocji, poczucie realności życia. Zresztą można to przecież odnieść szerzej, poza aktorski światek — do kultury, która straciła dawno zaufanie do kategorii prawdy czy autentyczności, fascynuje się grą z kiczem i ironią, sama siebie ciągle stawia w nawias. Rozgrywka różnymi poziomami autentyzmu jednak się w Drugiej kobiecie nie odbywa — atmosfera wymuszonej sztuczności utrzymuje się niezależnie od tego, czy bohaterowie Jarzyny są na próbie, czy są w swoim prywatnym życiu.
Zakończenie jest bardziej gorzkie, niż w filmie, ale nawet finałowa szarża Wiktorii nie jest przekonująca, choć ma być chyba rodzajem gestu oczyszczenia — Stenka pozostaje uwięziona w świecie konwencjonalnych gestów. Najwięcej życia wnosi w przedstawienie widmo zabitej w wypadku dziewczyny. Justyna Wasilewska gra ją w sposób formalny, nie stawia na emocjonalność ani nie przeżywa jej utraty; jest inna, pojawia się jako intrygujące ciało obce.
Jarzyna zrobił przedstawienie o samym sobie i o swoim teatrze. Buntowniku, który osiągnął wiek dojrzały, a półtorej dekady temu był zwiastunem nowej ery w polskim teatrze. I stworzył TR, przez lata najważniejszy adres polskiego teatru, dziś — trochę osobną planetę. Dlatego część postaci nosi imiona grających je aktorów — np. Woronowicz i Ogrodnik to „Adam” i „Dawid”. Ale Jarzyna puszcza do nas oko zbyt nachalnie. Podobnie zresztą jak drugi z nowych klasyków współczesności Krzysztof Warlikowski w swoim Kabarecie warszawskim.
W Drugiej kobiecie przekroczona została granica między autoironią czy autorefleksją a najzwyczajniejszą kokieterią. Efekt brzmi nieszczerze, począwszy od ostentacyjnie podkreślanych kwestii w rodzaju: „od tej premiery zależy los tego teatru”.
Tymczasem los TR nie zawisł na tożsamościowych kryzysach aktorów — ci przy różnych okazjach pokazują, że są w świetnej formie — tylko na pytaniu o pomysł na tę scenę. Niegdyś „najszybszy teatr w mieście”, jak nazywano piwnicę przy Marszałkowskiej, jakby nie nadążał za rzeczywistością. A może raczej stracił nią zainteresowanie?
I jeszcze jedno. Jarzyna szykuje się do filmowego debiutu — Sowy, córki piekarza według Hłaski.