Artykuły

Między herezją a świętością

W r. 1348, za pontyfikatu awiniońskiego papieża Klemensa VI, wybuchła w południowej Europie straszliwa epidemia dżumy. Czarna śmierć nie tylko zabija, ale zmienia bieg życia. Świat wypadł z kolein — takie jest tło Czerwonych nosów napisanych przez współczesnego angielskiego dramaturga Petera Barnesa, przetłumaczonych przez Stanisława Barańczaka, a wyreżyserowanych w poznańskim Teatrze Nowym przez Eugeniusza Korina.

Przed straszliwą śmiercią próbowano się bronić, zanosząc modły do Boga i polewając się octem. Wszechogarnia­jące zagrożenie wyzwalało reakcje ir­racjonalne. Zwielokrotnia się agresja, skierowana — jak zwykle — przeciwko obcym i wszelkiego rodzaju odmieńcom. Papież w sztuce Barnesa mówi, że nie ma już od kogo pożyczać pieniędzy, ponieważ wszystkich Żydów spalono na stosach. Widziano w zarazie przede wszystkim karę za grzechy. Przez kraj wędrują więc grupy pokutników. Upozowany na ukrzyżowanego Chrystusa Grez, w koronie cierniowej, kalecząc swe ciało (lejąca się obficie farba daje efekt szokujący i groteskowy), pragnie wskazać Bogu na rany Zbawiciela i „przypomnieć” mu o miłosierdziu.

Śmierć ma też sprzymierzeńców. Bu­dzące grozę Czarne Kruki grzebią tru­py i grabią, dobijając jeszcze żywych. Do dziury na środku sceny spychają co chwila martwe ciała, ale starają się także szerzyć zarazę, która dała im złowrogą władzę.

Zakonnik Flote — w tej roli pełen wewnętrznego ognia Janusz Andrzejewski — natchniony prawdziwą wiarą, przed rozpaczą i przerażeniem pragnie ratować ludzi śmiechem. Tworzy bract­wo Czerwonych Nosów, które daje jar­marczne widowiska. Tańczy nawet z trędowatymi. Wraz z nim zakonnica, ksiądz, niemy linoskoczek, byli żołnierze — najemnicy, żebracy, ślepiec, ka­leka, jąkała tworzą nie tylko grupę teatralną, ale rodzaj zakonu śmiechu i radości. Oficjalna hierarchia kościelna doceni ich użyteczność. Otrzymują po­parcie papieża.

Zaraza jednak przemija, świat wra­ca do normy, a wówczas wszystko, co nosi rys indywidualności i prawdzi­wej wolności, zagraża zhierarchizowanemu ładowi. Dlatego też, na ró­wni z przestępczymi Krukami i szalo­nymi biczownikami, zginąć muszą Czerwone Nosy. Zmiażdży ich wielki walec. Za chwilę jednak będą się wspinać do nieba po drabinie, wy­krzykując Bogu w nos swe żale i wątpliwości. „Jak doszło do tego, żeś wszystko spaprał?” — zawoła zakon­nica Małgorzata.

Efektowny, bardzo widowiskowy, śmieszny, w wielu wypadkach znako­micie grany, po jarmarcznemu rozbu­chany spektakl Eugeniusza Korina wzbudził w Poznaniu głosy protestu, dopatrzono się w nim bowiem obrazy uczuć religijnych i papieża. Chociaż jednak Klemens VI, przez scenografa, Pawła Dobrzyckiego ukazany znako­micie, w klatce z luster, jest tu rzeczy­wiście szczwanym i bezwzględnym politykiem, warszawiacy nie dali się zwariować i gorąco oklaskiwali przedstawienie. Zauważyłam, że w trakcie I aktu wyszła tylko jedna pani.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji