Koniec końców, Interpretacje!
Dzisiaj na wortalu teatralnym e-teatr.pl pojawił się felieton Michała Centkowskiego o tytule "Koniec Interpretacji", który podsumowuje pytanie "Czy to miasto, czy ten region, naprawdę stać na to, by uśmiercić wydarzenie artystycznego tej rangi?". Aż się chce odpowiedzieć: "Nie!" - pisze Katarzyna Niedurny w Magazynie Reflektor - Rozświetlamy Kulturę.
Szczególnie, że pomimo deklaracji o powstaniu na Śląsku teatralnego imperium - wygłaszanych szczególnie przez tych, którzy na co dzień nie muszą tkwić w naszej regionalnej nicość, ja tej potęgi nie widzę. Za to odnajduję obraz naszego życia teatralnego w książce "Pusta przestrzeń" Petera Brooka. Niestety w rozdziale "Teatr martwy", w którym autor zwraca uwagę, że teatr kiedyś porównywany był do dziwki z powodu jego magnetycznego uroku, a obecnie z powodu niskiej rangi usług w wysokich cenach. Dalej Brook pisze " Z teatrem martwym jest jak ze śmiertelnym nudziarzem. Każdy śmiertelny nudziarz ma głowę, serce, nogi, zazwyczaj ma też rodzinę i przyjaciół: ma nawet wielbicieli. Ale gdy myślimy o nim, wzdychamy głęboko - i jest w tym westchnienie jakby żalu, ze zatrzymał się na progu, a nie na szczycie swoich możliwości."
Na progu zatrzymał się nasz teatr. A jaskółka "Korzeńca" ani wiosny, ani nawet chwilowego ocieplenia nie czyni.
A więc czym teatralny Śląsk stoi? Festiwalami? Okazuje się, że również nie. Mam wrażenie, że coraz częściej ich nawet festiwalami nazwać nie można, gdyż są jedynie okazją na zapewnienie radnym i innym oficjelom kilku miłych wieczorów, z kulturą podobno wysoką i sałatką na bankiecie. Festiwal Interpretacje jednak był zawsze określany jako jedna z najważniejszych imprez teatralnych w Polsce. Tu pierwsze kroki reżyserskie stawiali Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Maja Kleczewska. Właściwie można powiedzieć, że prawie wszyscy znaczący reżyserzy średniego i młodego pokolenia mają w domu Laur Konrada. Co się stało w międzyczasie?
Michał Centkowski we wspomnianym felietonie pisze o wielu problemach tego festiwalu, zaczynając od chaosu organizacyjnego, kończąc na problemach z dystrybucją biletów. Dla mnie często zastanawiające były wybory repertuarowe, jak choćby przedstawienie spektaklu "Udręka życia" jako spektaklu mistrzowskiego. Poczwórny tryumf Moniki Strzępki i dwa mieszki dla Eweliny Marciniak nie był zaskoczeniem gdyż ich spektakle znacząco wybijały się na tle reszty, przy bezsprzecznej dominacji sztuki "W imię Jakuba S." (na zdjęciu). Po raz kolejny mam ochotę postawić znak zapytania przy słowie "Festiwal", gdyż może lepiej nazwać to zdarzenie zbiorem spektakli, których nie dopełniała ani atmosfera, ani życie festiwalowe. Przyjść, zobaczyć, wyjść. Brakowało magii, która najwyraźniej przeniosła się kilka lat temu na krakowską "Boską Komedię", obecnie najlepszy festiwal teatralny, odbywający się na południu Polski.
Atmosferę martwego teatru dopełniła "stypa po przedwczesnej, tragicznej i niepotrzebnej śmierci młodego i dobrze rokującego festiwalu", o której pisze Centkowski. Szczególnie, że decyzję o rezygnacji z funkcji dyrektora artystycznego ogłosił Jacek Sieradzki.
Pojawia się pytanie: co dalej? Formuła festiwalu zakłada, że uczestniczyć mogą w nim reżyserzy debiutujący nie dalej niż przed 15 laty. W tym roku same Interpretacje przekroczyły magiczną granicę piętnastej edycji. Czy stanie się to okazją do odnowienia formuły festiwalu, czy przyjdzie się nam z nim pożegnać? Kolejne pytanie brzmi: jak my, osoby związane z teatrem grubą jak lina okrętowa nicią sympatii, początkujący krytycy czy weterani wolontariatu możemy realnie wpłynąć na lepszą przyszłość Interpretacji? W szczególności mając na uwadze legendarną już, ciężką współpracę z Urzędem Miejskim dotyczącą kwestii kulturalnych.
Chorego pacjenta przecież nie zakopuje się pośpiesznie w ziemi, a daje się mu szansę na leczenie.
Ważny krok zrobił Michał Centkowski rozpoczynając pofestiwalową dyskusję. Jest źle. Trzeba o tym pisać, wytykać błędy. Czasem bardzo rażące. Przed oczami mam nie tylko wspomnianą przez niego scenę, gdy Monika Strzępka i Aneta Głowacka, muszą ingerować by wpuszczono na spektakl wszystkich widzów. Do tego na "Ryszardzie III" pozwolono wejść wolontariuszce, za którą następnie pobiegła pani z obsługi, próbując wyrzucić ją z sali, na której były jeszcze miejsca wolne. Dziewczyna mająca pełne prawo na tym spektaklu być, usłyszała m. in. pytanie "czy nie wstyd jej za swoje zachowanie?"
A to chyba nie jej powinno być wstyd.
Zatrzymanie się na etapie wzajemnych pretensji i narzekań ma jednak małą siłę sprawczą. W kuluarach Festiwalu pojawiło się wiele ciekawych propozycji jak pomysł Agnieszki Niewdany na zorganizowanie przy Interpretacjach dodatkowego konkursu, dla młodych - zdolnych reżyserów przed 25 rokiem życia, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z teatrem. Można też na wzór Krakowskiego Biura Festiwalowego powołać osobny zespół zajmujący się jedynie Interpretacjami, a nie ludziom zatrudnionym na co dzień w Centrum Kultury Katowice kazać łączyć swoją codzienną pracę z tak trudnym i czasochłonnym przedsięwzięciem jak organizacja festiwalu. Wiadomo, że nie da się trzymać wszystkich srok za ogon.
Festiwalowi potrzebna jest także dyskusja nad jego celami i ideą jaka mu przyświeca. Tak by każdy pracownik organizacyjny, uczestnik i wolontariusz wiedział dlaczego warto poświęcać Interpretacjom wolny czas. Ideałem byłoby otwarte spotkanie z dyrektorem artystycznym, na kilka miesięcy przed Festiwalem, w czasie którego każdy zainteresowany mógłby przedyskutować swoje pomysły. Mam wrażenie, że główny problem tegorocznej edycji polegał na tym, że nikt nie pamiętał, iż w centrum zainteresowania powinien być widz, miłośnik teatru a nie "pani żona kogoś ważnego".
Wojciech Górecki w jednym ze swoich reportaży przytacza gruziński toast "Dwóch kaukaskich zuchów, o coś się posprzeczało. Ponieważ nie mogli dojść do zgody, a nie chcieli rozlewu krwi, poszli do znanego ze swej mądrości i dobrych rad aksakała. Ten wysłuchał najpierw jednego i powiedział: "Masz rację!, a potem wysłuchał drugiego i też powiedział: "Masz rację!". Odeszli w przyjaźni i więcej się nie kłócili. Wypijmy za to co nas łączy. To, co dzieli jest zwykle mało ważne!."
Ja też wierzę gorąco, że chociaż mamy różne pomysły, gusta i poglądy, to stają się one nieważne w obliczu teatru, który nas łączy i festiwalu, który ma być dobry. Pora zastanowić się, w jakim teatrze i na jakim festiwalu chcemy znaleźć się za rok i jakim metodami chcemy to osiągnąć.
A napić się za to też możemy razem.