Niecne sprawki w zakątkach salonów
17 listopada Teatr im. S. Jaracza występuje z premierą czarnej komedii "Rabenthal, albo jak przyrządzić rybę fugu". Jej autor Jörg Graser, współczesny niemiecki dramaturg (rocznik 1951) nie jest jeszcze w Polsce dostatecznie znany. Absolwent politologii i szkoły filmowej ma w swoim dorobku kilka sztuk teatralnych i scenariuszy; współpracuje z filmem i telewizją; mieszka w Monachium.
Teatr olsztyński, odkrywając dla sceny nowego autora przybliża również widzom modną ostatnio poetykę postmodernistyczną.
Poniżej rozmowa z reżyserem przedstawienia Tomaszem DUTKIEWICZEM.
- Co dla Pana było odkryciem w tej sztuce? Czy w ogóle było coś do odkrywania?
- Dostrzegam u Grasera te same niepokoje, jakie targały duszami artystów przełomu ubiegłego stulecia, a co tak sugestywnie oddał w swoich utworach Witkacy. Koniec tamtej epoki przyniósł ferment światopoglądowy i moralny, zrodził relatywizm uczuć i kryzys kontaktów międzyludzkich. Te same nastroje towarzyszą schyłkowi naszego wieku, zatem i historia powtarza się, zatacza koło. Te problemy i mnie dotykają, nie umiem obok nich przechodzić obojętnie. Gdy znajduję ich odbicie w sztuce, taki teatr staje mi się bliski. Również poprzez absurdalne i groteskowe widzenie świata jakie proponuje Graser.
- Ale deformacja pociąga za sobą konieczność oczywistych ograniczeń. Na przykład charakterologię bohaterów zastępuje typizacja. Czy można identyfikować się z niepokojami tak konstruowanych postaci?
- Zapewniam, że tak, chociaż każda z nich wyraża tylko pewien archetyp. Rabenthal, to typ wyrafinowanego arystokraty - intelektualisty; jego żona Helena to odwieczna kobiecość pod postacią modliszki. Oboje złączeni iście strindbergowskim węzłem nieuniknionej walki płci. Między nimi hrabina Beaulac, przedstawicielka arystokracji dekoratywnej, śmiesznej i nierzadko groteskowej, ale - jak królowa angielska - niezbędnej. Bościk jest archetypem urodzonego przywódcy, taki współczesny Pankracy czy Sajetan, natomiast służący i kucharz to symbole groźnej, niszczącej, bezimiennej masy, która tworzy przywódców i równie szybko ich obala.
W tych postaciach wyrażony jest cały niepokój epoki. To niemało. Wystarczy, aby ich los zainspirował do refleksji nad losem nas samych u schyłku wieku.
- Doprawdy, wiele Pan czyta z tego tekstu...
- Bo wiele ważkich spraw porusza Graser. Akcja "Rabenthala" nie bez powodu umieszczona jest w Wiedniu - ostoi solidnego, dobrze zakonserwowanego mieszczaństwa. I to właśnie tu, w cichych zakątkach salonów toczą się dramaty ludzi tak znudzonych mieszczańskim życiem, że ucieczki przed spleenem i niemożnością samorealizacji (choćby w pracy społecznej, działalności politycznej) szukają w przerafinowaniu własnych uczuć. To szalenie niebezpieczny stan, gdy ferment zamiast na zewnątrz kumuluje się w duszy człowieka. Wówczas ujawnia się ciemna strona ludzkiej natury, a to już jest groźne.
- Stąd tylko krok do samodestrukcji. Może więc należy nieco zneutralizować tę mroczną atmosferę dawką czarnego humoru?
- Właśnie takie rozwiązanie proponuje Graser, choćby poprzez wprowadzenie przewrotnego tematu owej nieszczęsnej ryby fugu, która zresztą pełni tu znacznie poważniejszą niż kulinarna rolę...
- Rozumiem, że przy takim czytaniu sensów sztuki jedyną, bliską Pańskiej wrażliwości stylistyką teatralną powinien być ekspresjonizm.
- I to w postaci czystej, nawiązującej do klasycznego, niemieckiego wzorca. Tylko taka poetyka - - światłem, dekoracją, kostiumem - umożliwia wydobycie wszystkich, dodatkowych znaczeń ukrytych wśród słów wypowiadanego tekstu. Myślę, że między elementami scenografii i kostiumu, a grą aktorów musi powstać sprzężenie zwrotne. Wówczas - mam nadzieję - zaistnieje na scenie niepokojący klimat, który tak bardzo zafrapował mnie w tekście Jörga Grasera.
Rozmawiała Elżbieta LENKIEWICZ