Pamięć Mrożka
Trzeci tom "Dziennika" Sławomira Mrożka to pasjonująca opowieść o stanie ducha artysty na tle ważnych wydarzeń lat 80. Od dziś w księgarniach.W trzecim tomie "Dziennika" Mrożek chwali Konwickiego, Szymborską, wspomina Gombrowicza, Tyrmanda, wadzi się z Bogiem, a nawet... rozmawia z Freudem - pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
Zapiski - co niezwykle rzadko zdarza się artystom - nie mają w sobie cienia megalomanii, potrafią być przejmująco szczere. Pokazują, że autor "Tanga" w ocenach bywa okrutny przede wszystkim w stosunku do siebie. Ale również przy nieustannej huśtawce nastrojów i w najczarniejszych nawet chwilach potrafi znaleźć promień nadziei. Spojrzeć na wszystko z właściwym poczuciem humoru.
W trzecim tomie "Dziennika" Mrożek chwali Konwickiego, Szymborską, wspomina Gombrowicza, Tyrmanda, wadzi się z Bogiem, a nawet... rozmawia z Freudem.
W swych monologach wewnętrznych porusza często temat wyobcowania, samotności, dystansu do ludzi. Odpowiedź na pytanie, po co pisze dzienniki, znajdujemy we wpisie z 19 lutego 1982 roku.
"Moje problemy z ludźmi mogą równie dobrze wynikać z faktu, że brakuje mi solidnego zaplecza, a mam je mętne (społeczne) i słabe (emocjonalne). Stąd brak bazy, z której mógłbym radzić sobie z ludźmi. Brak mi sposobu zaprezentowania siebie. Stąd unikanie, powściągliwość, niejednoznaczne podstawy, albo przynajmniej takie, które wydają się niejednoznaczne, nie wyjaśnione. Ukrywam się za formalną uprzejmością. Uczę się tego wszystkiego z książki Hannah Arendt".
Lata 80. to okres wzmożonej twórczości literackiej. Powstała "Alfa", "Ambasador", "Portret", Mrożek przymierzał się do drugiej części "Vatzlava". Zainteresowanie jego dramaturgią na świecie rosło. Powstały świetne realizacje w kraju, zwłaszcza w warszawskim Teatrze Polskim za dyrekcji Kazimierza Dejmka.
On sam z zaangażowaniem śledził życie polityczne w Polsce. Ostro zareagował na stan wojenny. Pod datą 13 grudnia 1981 roku czytamy: "Dziś w nocy stan wyjątkowy w Polsce. W cudzysłowie, bo stan wyjątkowy trwa w Polsce od trzydziestu sześciu lat". Potem dodał: "Wszelka współpraca z dyktaturą partyjną w postaci wojskowej jest zdradą narodową. Teraz komuniści wystąpili jawnie, choć nadal udają".
Bardzo ostro krytykował generała Jaruzelskiego. Miał nawet pomysł na sztukę, w której polskiemu dyktatorowi przybywa z każdą minutą medali, a potem jest zmuszony do ich zjedzenia. Interesował się losami internowanych pisarzy.
11 listopada 1982 roku zanotował: "Umarł Breżniew. Niczego to nie zmieni, ale jest tak zwyczajnie, po ludzku miło".
Lata 80. to kolejny etap wadzenia się Mrożka z Bogiem. Bardzo szczerego i osobistego wyznania wiary, a może niewiary. Wątpliwości i pytań.
"Urodziłem się, bo tak się podobało - komu? Umrę, bo tak się będzie podobać - komu? Natomiast żyć mam na własną odpowiedzialność. Powyższa skarga ma pozory głębi i nie jest oczywiście niczym nowym w repertuarze skarg ludzkich".
Bóg, jego zdaniem, jako strona Dobra "nie jest w umęczeniu, cierpieniu, szaleństwie, złym samopoczuciu, inaczej mówiąc nie jest w owej chrześcijańskiej koncepcji krzyża. Dlaczego cierpienie ma odkupywać inne cierpienie? Dlaczego cierpienie ma mieć wartość. Jeżeli ono jest czymkolwiek - jest złem w ostateczności. I można, trzeba je tylko znosić. Nie przeklinając, bo przeklinanie jest już wchodzeniem w obręb zła".
Jak zwykle każdy poważny temat potrafił spuentować z wrodzonym przekąsem: "Być może moja dusza będzie zbawiona. A co wtedy ze mną?". A innego dnia dodał: "Czy w życiu pozagrobowym też trzeba będzie zarabiać na życie?"
Sporo miejsca poświęcał też świeckiej religii, czyli socjalizmowi: "Socjalizm uzurpuje sobie miejsce przedtem przyznawane Bogu, kimkolwiek był i jakkolwiek się nazywał. Tylko ów Bóg był tajemnicą, był niepoznawalny. (...) Socjalizm-Bóg zawarty jest nie w tajemnicach, ale w artykule byle głupca dziennikarza".
Autor "Emigrantów" rzadziej niż we wcześniejszych tomach wspominał o zakrapianych imprezach, alkoholu.
"Część moich kłopotów z kobietami stąd wynikała, że nie zdawałem sobie i ciągle nie zdaję sprawy, do jakiego stopnia one są różne ode mnie".
Kobiety nadal go interesowały. I inspirowały. Śmierć pierwszej żony była ciosem, po którym trudno mu było żyć. Dręcząca samotność szła w parze z depresją, niepewnością, czy jeszcze stać go będzie na wielką miłość.
26 września 1987 roku napisał triumfalnie "Susana i ja bierzemy ślub", a potem dodał: "Nigdy nie przypuszczałem, że cały proces ożenku (...) może sprawić mi tyle radości".
Mrożek starał się śledzić na bieżąco życie literackie w Polsce: "Wschody i zachody księżyca" Konwickiego pochłaniał żarłocznie. "Czytając jestem przekonany, że nigdy bym tak nie umiał. Czytam, jak dziecko. Wciąż jeszcze czytuję jak dziecko. I dopóki tak czytam, nie jest źle, ani ze mną, ani z Konwickim". Wiersze Szymborskiej były dla niego "świadectwem mądrej kobiety".
Jak bumerang powracała postać Gombrowicza. 24 czerwca 1982 roku napisał: "Gombrowicz tylko w Polsce, zdaje się jako tako przyswojony, ale tam gdzie najpotrzebniejszy - Polakom na świecie - Polacy go nie dostrzegli. Proponował im zęby, a oni nic. Nie, dalej międlą dziąsłami".
Tak jak w poprzednich tomach powracał temat śmierci. Namacalnym oswajaniem się z nią była obserwacja odchodzenia ojca: "Mimowolne i dowolne - obserwowanie trybu, w jakim odchodzi ojciec za lustro, w którym widzi się koniec własny, przyszły".
W latach 80. powstała też wyimaginowana rozmowa z Freudem: "Wy, Mrożek, uciekacie od życia w sen. A ja na to: Panie Freud, odpoczywać mi nie wolno? Bo odpoczynek k... mi się należy".
30 listopada 1982 roku Mrożek zapisał: "Niechcący zostałem podobno wieszczem i natchnieniem narodu. Nie wiem, co z tym zrobić?". I po chwili dodał: "Zrobić - nic. Niech sobie będzie".