Liturgia słowa
HIOB został naznaczony nieszczęściem. Poginęły jego stada, wichura zniszczyła mu dom, pomarły dzieci. A potem ciało jego pokryło się wrzodami. Aż począł złorzeczyć dniowi swego urodzenia...
"Księga Hioba" nie jest tylko mitem - jak np. opowieść o Edypie. Jest przede wszystkim traktatem filozoficznym. Podstawowe pytanie, jakie stawia, to pytanie o uzasadnienie zła i cierpienia. Dlaczego na świecie istnieje zło? Czy zło jest tylko karą za grzechy? Dlaczego Bóg przyzwala, aby cierpieli niewinni? W starotestamentowej, hebrajskiej wizji Boga jest miejsce na próbę, na jaką Bóg wystawia człowieka. Przypomnijmy Abrahama i właśnie Hioba. W jakimś zresztą sensie cierpiący Hiob - zwraca na to uwagę Anna Kamieńska - jest prefiguracją Chrystusa, którego cierpienie ma na celu odkupienie ludzkich win.
Pytanie o to, jak pogodzić absolutny charakter Boga z istnieniem zła na świecie, podstawowe pytanie teodycei, wraca w każdej epoce. Bo zawsze obecne jest na świecie - obok dobra - cierpienie, ból i rozpacz. Ale łatwiej było, mimo wszystko, chyba Hiobowi, gdyż Bóg zniżył się do niego i rozmawiał z nim. W epoce współczesnej Bóg jest odleglejszy niż kiedykolwiek. Ksiądz Józef Sadzik w przedmowie do "Ziemi Ulro" przypomina wielu wybitnych myślicieli, którzy mówią o tej pustce, w jakiej przyszło żyć ludziom dzisiaj. I cytuje Czesława Miłosza:
Nie myślałem, że żyć będę
w tak osobliwej chwili,
Kiedy Bóg skalnych wyżyn
i gromów,
Pan Zastępów, Kyrios Sabaoth,
Najdotkliwiej upokorzy ludzi,
Pozwoliwszy im działać, jak
tylko zapragną,
Im zostawiając wnioski
i nie mówiąc nic.
Czy u podstaw Miłoszowych przekładów Biblii nie leży poszukiwanie sankcji i sensu dla życia współczesnych ludzi? Miłosz podjął wielkie zadanie stworzenia nowego kanonu tekstów biblijnych, łączących używany obecnie język polski (choć oczywiście bez wszelkich skażeń) z odpowiednią dozą hieratyczności. To zresztą w ogóle jeden z podstawowych atutów poezji polskiego laureata Nobla.
"Księga Hioba" stała się kanwą spektaklu wystawionego przez Teatr Nowy w Piwnicy Wandy Warskiej na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Można powiedzieć, że bohaterem przedstawienia jest słowo poetyckie Miłosza, deklamowane w ciszy lub w szumie fal przyboju. Śpiewane przy akompaniamencie skrzypiec, wiolonczeli, fortepianu. Żyje ono własną siłą i pierwotną mocą biblijnego pierwowzoru. Stanisława Celińska, główna wykonawczyni spektaklu, słowa tekstu wymawia w ogromnym skupieniu. Poddaje się prawom teatru rapsodycznego, lecz unika nadmiernego patosu. Brzmienie jej głosu, gesty oraz towarzyszące im dźwięki instrumentów stają się nie tylko ilustracją poezji, lecz splatają się z nią w nierozerwalną całość, będąc także metaforą i symbolem. Czynią przypowieść o Hiobie bliższą gronu słuchaczy przez nasycenie jej jednostkową psychiką i związanie z indywidualną kreacją aktorki. Celińska maluje słowem ogrom cierpienia i samotność Hioba. Na plan pierwszy wysuwa nie jego zawodzenia w szaleństwie, ale rozumny dyskurs z Bogiem. Słuchając deklamacji i śpiewu czujemy, że cząstka losu Hioba tkwi w losie każdego człowieka. Niezależnie od czasów, w których przyszło mu żyć - dziś czy np. w dobie renesansu. Słowo Miłosza, nawiązujące do najpiękniejszej tradycji czarnoleskiej polszczyzny, zestawiono w spektaklu z psalmami Jana Kochanowskiego. I równocześnie, pełna zwątpień historia Hioba została nasycona humanistyczną ufnością i wiarą w Pana autora "Trenów", tak w dzisiejszych, trudnych czasach nam potrzebną. Pieśń Jana Kochanowskiego "Czego chcesz od nas Panie" jest optymistycznym kontrapunktem przedstawienia.
Prostota i głębia, czystość spektaklu unikającego panoszącego się we współczesnym teatrze efekciarstwa, robią silne wrażenie. Dzięki Biblii, dzięki Miłoszowi i Kochanowskiemu, dzięki także Stanisławie Celińskiej widzowie, czy może raczej słuchacze, wychodzą z kameralnej salki Wandy Warskiej nasyceni pełnym znaczeń słowem wielkiej poezji.