Elzbieta Barszczewska - wspomnienie w dziesiątą rocznicę śmierci
We wtorek 14 października 1997 r. mija dziesiąta rocznica śmierci Elżbiety Barszczewskiej. Była nie tylko wspaniałą aktorką o wielkiej indywidualności, ale też wspaniałym człowiekiem.
Nieskazitelna dykcja i dbałość o słowo to rzeczy najważniejsze w Jej warsztacie aktorskim. Widz słyszał każde słowo, wypowiadane nawet szeptem, i to w ostatnim rzędzie II piętra Teatru Polskiego, w którym zaczynała i kończyła karierę.
Była żoną znakomitego aktora Mariana Wyrzykowskiego. Owocem ich miłości był właśnie Juliusz, nazwany tak na pamiątkę dwóch Juliuszów: Słowackiego i Osterwy. Kiedy dorósł, poszedł w ślady rodziców - został aktorem. Przed laty, gdy po przebytej operacji wróciła do domu, spotkałem go w autobusie. Powiedział mi: "Mamie brakuje teatru. Cierpi, że nie gra". Teatr kochała nad życie.
Ukończyła przed wojną Gimnazjum Marii Konopnickiej. Po maturze dostała się na Wydział Aktorski w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Jej profesorem i wychowawcą był Aleksander Zelwerowicz. Tuż po dyplomie, w 1934 r., Arnold Szyfman zaangażował ją do Teatru Polskiego w Warszawie. Stała się ulubienicą publiczności. Już w pierwszym sezonie debiutowała rolą Heleny w Szekspirowskim "Śnie nocy letniej". W parę miesięcy później zachwycony tą rolą Leon Schiller obsadził Ją w roli Dziewicy w słynnej inscenizacji "Dziadów".
Zachwycali się Nią wszyscy. Obsadzali Ją najlepsi reżyserzy. Największy rozgłos przyniosły Jej dwie sztuki, specjalnie dla Niej wystawione przez Szyfmana: "Tessa" Giraudoux i "Mała Dorrit" Sheridanna wg Dickensa.
Była jedną z najbardziej kasowych aktorek X Muzy. Grała wielkie role w takich filmach jak: "Trędowata", "Ordynat Michorowski", "Dziewczęta z Nowolipek", "Rajska jabłoń", "Pan Twardowski", "Znachor", "Profesor Wilczur", "Trzy serca", "Kłamstwo Krystyny", "Kościuszko pod Racławicami", "Płomienne serca" i "Granica". Ostatnią przedwojenną rolą była Justyna w,,Nad Niemnem". Po wojnie nie miała szczęścia do filmu - Jej zbyt szlachetna uroda nie pasowała do nowej rzeczywistości.
W czasie okupacji niemieckiej pracowała wraz z koleżankami jako kelnerka w kawiarni U Aktorek. Brała udział w konspiracyjnych koncertach organizowanych przez Schillera. Powstanie wraz z mężem przeżyła w Warszawie. Wywieziona do obozu w Pruszkowie, cudem się z niego wydostała. Po wyzwoleniu zaangażowała się do Teatru Wojska Polskiego w Łodzi, grając tam Dianę w "Fantazym". Z przedstawieniem tym przyjechała na kilka dni do zrujnowanej Warszawy. W listopadzie 1945 r. wróciła na stałe do miasta, które ukochała i które Ją ukochało. Zaproszona przez dyr. Szyfmana do odbudowującego się Teatru Polskiego przyjęła rolę Lilli Wenedy w dramacie Słowackiego. Mieszkała wraz z innymi kolegami, których zaangażował Szyfman, w Domu Aktora przy Wileńskiej 13. Tam też zaczęły się próby czytane. Miałem i ja zaszczyt wchodzić w skład tego pierwszego powojennego zespołu Teatru Polskiego i grać Lechona. Wtedy poznałem Panią Elżunię. Była niepowtarzalnym zjawiskiem. Najwspanialszą koleżanką. Więcej nie spotkałem się z Nią na scenie. Ale spotykaliśmy się w studiu Polskiego Radia. Wracaliśmy często razem do domu, rozmawiając o teatrze, nigdy o plotkach i intrygach - te nie interesowały Jej wcale. Żyła wyłącznie sztuką.
Po "Lilli Wenedzie" zagrała urzekająco Elektrę w "Orestei" Ajschylosa w reżyserii Szyfmana, a potem Ofelię w "Hamlecie" i za tę rolę dostała Nagrodę Ministra Spraw Zagranicznych na Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Szekspirowskich w Warszawie w 1947 r. Gdy w 1958 r. zagrała Norę w dramacie Ibsena, prasa uznała tę rolę za Jej szczytowe osiągnięcie, a publiczność co dzień szturmowała kasę Teatru Kameralnego; sztuka szła nadkompletami przez wiele lat.
Następnym wydarzeniem po "Norze" była "Noc Iguany" Williamsa w reżyserii Aleksandra Bardiniego, gdzie Barszczewska zaskoczyła zarówno publiczność, jak i krytyków rolą Hanny. Odkryła w niej nowe możliwości swojego talentu. Stworzyła całkiem odmienną postać od tych, które dotąd kreowała. Ostatnie Jej role to znakomita Kruczynina w "Niewinnych winowajcach" Ostrowskiego, pani Alving w "Upiorach" Ibsena i wreszcie tragiczna Maria Stuart w dramacie Fryderyka Schillera. Rolą tą pożegnała się ze sceną. Zaczęła chorować. To był straszny okres. Odeszła, ale pamięć o Niej trwa.