Artykuły

Shirley Valentine

Po Letycji i lubczyku znów współczesna, angielska sztuka do grania, którą z nierównym, ale powodzeniem mógłby napisać jakiś Polak. Wiem co mówię, bo sama znam osobiście pewną geolożkę z Gdańska, która co rok za uciułane pieniądze pędzi autostopem do Grecji, a po powrocie pluje sobie w brodę, że nie została w ojczyźnie Homera pasać owiec. Ale że zwykli ludzie, ich tęsknoty nigdy nie interesowały naszych PT dramaturgów, to i dlatego nie ma dziś u nas co grać świeżopolskiego. Bogu dzięki istnieją znakomici tłumacze, jak Małgorzata Semil, którzy ze świetną znajomością potocznego języka przyswajają nam sztuki obce o ludziach i dla ludzi. Taką sztuką jest właśnie Shirley Valentine, bardzo zabawny monolog kobiety po 40-tce, która pewnego razu urwie się z łańcucha i rozpocznie życie od nowa. Historię Shirley opowiada a raczej nawija - bo powiedzieć, że gra to za dużo - Krystyna Janda. Janda jest tu jak zawsze taka sama i na szczęście, bo gdy próbuje być inna, wychodzi z tego np. samuraj z wścieklizną "clitorisu" zamiast Medei. Mając zapewne tego świadomość a może z innych powodów Maciej Wojtyszko nawet nie próbował reżyserować Jandy. Co widać i co daje się we znaki. Po półgodzinie pierwszej kuchennej części poczułam się jakbym nie mogła wyjść od znajomej, która złapała mnie za guzik i pragnie się wygadać za całe życie. W drugiej, greckiej części, nawet się wzruszyłam, ale nieartystycznie, ot wspomniałam różne zwariowane osoby, które zdecydowały się pozostać w Grecji. Krystyna Janda wcale ich nie przypominała - Krystyna Janda jest par excellence naturszczykiem, czyli może sprzedać, tylko to czym sama jest - idealnie przystosowany produkt Peerelu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji