Tumidajski: Niepoprawna Polska
- Patrzę na "Trans-Atlantyk", na zapisaną tam "polskość" ze swojej perspektywy. Ten spektakl to wyraz mojej irytacji i zmęczenia beznadzieją przestrzeni politycznej, społecznej w tym kraju - reżyser JAROSŁAW TUMIDAJSKI przed premierą "Trans-Atlantyku" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.
Małgorzata Matuszewska: "Trans-Atlantyk" będzie opowieścią o nowej emigracji, czy zakorzenił go Pan w Polsce?
Jarosław Tumidajski: To jest "Trans-Atlantyk" zakorzeniony całkowicie tu i teraz.
Bohaterem jest emigrant po powrocie z Anglii?
- Wydaje mi się ż emigracja nie jest głównym tematem powieści Gombrowicza, jest nim pewna wizja polskości. Akcja dzieje się w Argentynie, ale jest to Argentyna widziana oczami Polaków, kształtowana całkowicie na wzór polski. I właśnie to zainteresowało mnie najmocniej - inscenizowanie polskości.
Kiedy Pan zaczął myśleć spektaklu?
- Co najmniej rok temu.
Pana wizja zmieniała się pod wpływem jakichś wydarzeń?
Nie. Wizja, podstawowe założenia się nie zmieniały. Natomiast to, co przez te wszystkie miesiące wydarzyło się w Polsce, nasycało treścią przedstawienia, nadawało temperaturę rozmowom podczas prób, wpływało na kształt i rozwiązania scen. Ostatnie miesiące uświadomiły mi też, że wystawienie "Trans-Atlantyku" jest dla mnie czymś w rodzaju konieczności.
Jaka jest "polskość"?
- Oczywiście, że patrzę na "Trans-Atlantyk", na zapisaną tam "polskość" ze swojej perspektywy. Ten spektakl to wyraz mojej irytacji i zmęczenia beznadzieją przestrzeni politycznej, społecznej w tym kraju.
Czyli jest to spektakl polityczny?
- Jak najbardziej. Rozmowa o Polsce, polskości jest dziś tylko i wyłącznie polityczna. Mam wrażenie, ż współczesny Polak skazany jest na dryfowanie między ideologiami, a zupełnie nieistotny jest jego indywidualny głos i komfort funkcjonowania w społeczeństwie.
Nie obawia się Pan, że ludzie mają dość polityki, w której i tak muszą funkcjonować więc nie zechcą przyjść do teatru?
- Jeśli mają dość polityki, to może potraktują moje przedstawienie jako antidotum na nią. Byłoby świetnie, gdyby "Trans-Atlantyk" pomagał rozpoznać i skonsumować negatywne emocje. Niech będzie wentylem bezpieczeństwa, rodzajem furtki prowadzącej do normalności - poprzez konfrontację z polskością pokazaną w wyolbrzymieniu, a nawet spotwornieniu. Przecież chwilami Polska to koszmar.
Gdzie są zapalne punkty tradycyjnej "polskości"?
- "Polskość", polska tradycja są opresyjne. Żyjemy w kraju pielęgnującym swoją przeszłość, a odbywa się to kosztem teraźniejszości i przyszłości. Wciąż zapatrzeni jesteśmy w romantyzm, można wręcz powiedzieć że teraz ma miejsce kolejna erupcja romantyzmu. Tego jarzma nie potrafimy zrzucić.
Kto jest bohaterem "Trans-Atlantyku"?
- Młody człowiek, pisarz, szerzej - artysta, manipulowany i marginalizowany przez współczesną Polskę, przez polityków traktowany protekcjonalnie. Usilnie starający się ocalić swoją indywidualność .
Kto gra Gombrowicza?
- Jakub Kamieński.
Dlaczego w spektaklu występują wyłącznie mężczyźni?
- W powieści Gombrowicza kobiety odgrywają role marginalne, czysto ozdobnikowe. Skorzystałem z tego tropu - przecież przestrzeń publiczna to wciąż przestrzeń mężczyzn. "Trans-Atlantyk" to opowieść o ojczyźnie - słowo znaczące - która nie jest poprawna politycznie.
Czy prześmiewczy klimat, język są trudnością inscenizacyjną?
- Myślę, że język Gombrowicza nie jest problemem, przynajmniej nie był dla nas podczas prób. Ale pytanie o język to chyba przede wszystkim pytanie do widza - na ile jemu sprawi trudność , czy będzie się musiał przez niego przedzierać.
Jako nastolatek zaczytywał się Pan Gombrowiczem?
- Nie, absolutnie nie. Jako nastolatek po prostu czytałem (śmiech), a nie celebrowałem ulubionych autorów. Zresztą w tamtym czasie to byli inni autorzy. Ale oczywiście, że czytałem Gombrowicza - szczególnie lubiłem "Iwonę księżniczkę Burgunda".
Jakich autorów Pan cenił?
- Stanisława Dygata, Heinricha Bölla, Samuela Becketta, Jamesa Joyce'a... Taki licealny snobizm (śmiech). Choć "Disneyland" według Dygata zrealizowałem w poprzednim sezonie. Ale czas płynie i wiele rzeczy się zmienia. Dziś myślę, że akurat po wymienionych autorów już nie będę sięgał.
W Teatrze Współczesnym wyreżyserował Pan "Uciekający samolot", w zupełnie innej stylistyce. Nawiązuje Pan do tamtego przedstawienia?
- Nie ma najmniejszego powiązania pomiędzy "Samolotem" a aktualną premierą. Wynika to z istoty tematu oraz z miejsca, w którym teraz jestem. Z upływem czasu dobiłem się do pytań, które chcę stawiać i robię już własny teatr, a nie tylko kolejne spektakle.
Jakie pytania są dla Pana istotne w teatrze?
- Ważne również w moim prywatnym życiu. Do teatru i aktorów przychodzę ze swoimi wątpliwościami i tematami. Chcę, by moja propozycja był zawsze szczera. Tym razem przyszedłem z tematem Polski. I z tą Polską będę się jeszcze przez chwilę męczył.
Gdzie się toczy akcja?
- Mógłbym powiedzieć że w Polsce czyli nigdzie. Ze scenografem Mirkiem Kaczmarkiem zdecydowaliśmy się nie osadzać opowieści w konkretnej przestrzeni. Mirek stworzył instalację plastyczną Spektakl rozgrywa się na czymś w rodzaju makiety polskości. Nie ukrywamy, ż akcja dzieje się w teatrze.
Krytykuje Pan narodowe wady?
- Z jednej strony tak. Z drugiej - gdybym zajął się tylko krytyką wad narodowych, byłoby to banalne i traciłbym czas. Chcę pobudzić widza do myślenia o Polsce, a spektakl nasycić tym, co mnie dotyka. Wyznaczyłem cel dalszy, niż tylko krytyka o obśmianie. Liczę na dialog między sceną a widownią.
Nie zamierza Pan emigrować, więc zaprasza do dyskusji, a nie do krytykanctwa?
- Nie wyjeżdżam z Polski. Pozwalam sobie na dyskusję o polskości, bo mnie to dotyczy i będzie dotyczyć. Nieprzypadkowo Gombrowicza gra aktor w moim wieku, chcę zaznaczyć swoją perspektywę, opowiedzieć w pewien sposób siebie.